Sempre avanti
Żydy łżą.
Okropnie teraz, obłędnie, opętańczo żydy łżą. Okłamują i oszukują Europejczyków bez opamiętania. Przez trzy lata produkowali dziennie kilka tysięcy ton kłamstw o Hiszpanii. Teraz rzucili się na Italię, odkąd Italia zdecydowała się na radykalną kurację i wyczesanie pasożytów. W poprzednich latach jeszcze jako tako Italię oszczędzali.
Ale już podczas Abisynii wydał Sanhedryn Mędrców Syjonu ukaz do żydostwa, aby zacząć judzenie świata na Romę w obronie czarnego króla w pelerynie i dla ratowania demokracji etiopskiej („Lew Judy”). W genewskiej Synagodze Narodów dyplomatyczny spęd służalców żydostwa zadecydował te błazeńskie „sankcje” przeciw Romie. Państwa – wampiry globu zaopiniowały, że Italii nic się z czarnego lądu nie należy. Zmobilizowano do ujadania i szczucia całą journaille z Weltpressy. Jakże się zaśliniała z radości piekielnej porozlokowywana w europejskich metropoliach pisząca swołocz (przeważnie litwacka), gdy się coś nie udawało wodzom i strategom II Duce.
W rezultacie finalnym wszystko się udało. Imperium jest, będzie i będzie jeszcze narastało wtedy, kiedy w oczach będą odpadać wielkie kolonie narodów zdechlackich, giełdziarskich, zamierających na cukrzycę i wysychanie szpiku pacierzowego.
Ale żydy światowe przez to jedno tylko, że tak wyły w niebogłosy o sankcje i represje przeciw Rzymowi, podpisały już wtedy wyrok bezapelacyjny na szczupłą, ale doborową cyfrę pięćdziesięciu tysięcy judierii włoskiej. Teraz już im nic nie dopomoże i nie ich nie uratuje. Żyli sobie całe lata, całe wieki jak u Pana Boga za piecem. Były żydy i żydówki koło Garibaldiego, były burmistrzami Roma Aeterna (Nathan), były premierami (Luzatti) i moc ministrów, senatorów, znakomitych uczonych, literatów, śpiewaków.
Toteż zjeżdżało się tutaj czarne mrowie i ze Wschodniej Europy. Po roku 1919 w sumie 20.000, wśród nich genialne kombinatory Toeplitz i Schaurer i Suvich i Pinkerle („Moravia”). Czystka zaczęła się już właściwie od schwytania za gardziel „wielkiego mediolańezyka” presidente „Banca Commerziale”. Już wtedy można było przeczuć, że Rzym weźmie się kolejno do wszystkich „gniazd żmij” i do wszystkich „kupców weneckich”. Kilka afer odkrywających matactwa i intrygi pozornie oddanych faszyzmowi Hebrejów zdemaskowały solidarność Żydów włoskich z Żydami zachodnich i zachodzących „Wielkich Demokracji”. Szczególnie afera „dziesięciu Levych”, szczególnie podłechtywanie zwyrodniałego członka wielkiej rodziny Garibaldich EnZion, szczególnie paszkwile na odrodzoną Italię zgangrenowanego erotomana „conte Sforza”, szczególnie głupowata nagonka też eksdyplomaty Żyda Prata w zakupionym mu przez genewskie żydostwo „Journal des Nations”, szczególnie fanatyczny, wrzaskliwy entuzjazm żydostwa zagranicznego dla takich maniaków z XIX-tego wieku jak G. Ferrero, stęchłego adoranta liberalizmu schylockratycznego.
Drobniejsze motywy też odegrały swoją rolę, jak wypychanie na “front reklamy europejskiej jako reprezentanta młodej literatury włoskiej… Pitigrillego, jak błazenady wyprawiane przez żydostwo z genialnym, ale głupowatym Toscaninim, jak wreszcie pasowanie na przekór przez żydowskich paryskich gourmandów Chiricca na reprezentatywnego malarza nowoczesnej Italii… No i jak wreszcie Dybuk na miejsce Parsifala… Doszło bowiem i do tego. I nie tak to dawno. Kilka lat temu. W mediolańskiej La Scali w pierwszym na świecie instytucie muzycznym szła premiera żydłaka Luigi Rocca z librettem Renato Simone na tle dramatycznego „poematu” Żyda kijowskiego czy charkowskiego „Anskiego”. „Dybuk” szedł w „La Scali”, a Włosi klaskali, a telegramy o zwycięstwie szły z Milano na cały świat.
Dziś to już wszystko zapadły świat. Ani śladu po Toeplitzach i Schaurerach, po Pitigrillim i „Dybuku”. Już nie ma mowy o tym, żeby Mussolini przyjmował nadrabina dr.prof. Prato na „prywatnych audiencjach”, jak to bywało.
Represje w Italii idą tym ostrzejsze, że o kilka lat odkładane, choć nigdy nie zapóźnione. Muszą opuścić wszystkie katedry uniwersyteckie i zrzec się wszystkich wyższych szarż wojskowych. Zostanie minimalny procent adwokatów, profesorów gimnazjalnych, lekarzy, dyrektorów banków, szefów industrii. Ci co po roku 1919-tym osiedli, wszyscy fora! Zabierać mają tylko po 2.500 lirów. Zostawić muszą biedaczyny całe maleparta w sumie 12 (dwanaście) miliardów lirów!
Cóż więc mają począć teraz, znalazłszy się w desperackiej sytuacji? Cóż im pozostaje jak nie szkalowanie Italii i podjudzanie przeciw państwom totalnym wszystkich narodów i ludów? Tak też i czynią. Pośród tysiąca łgarstw i potwarzy dwa zasługują na szybkie napiętnowanie. Pierwsze to, że ten ostry kurs antyhebrajski, to z drugiej ręki, to naśladownictwo z ostatnich dwóch lat dla przypodobania się Berlinowi, że to się nigdy nie zapowiadało, że to jest przedrzeźnianie i małpowanie Niemców.
Otóż nieprawda. Tak w publicystyce jak w literaturze znacznie przed Hitlerem było przede wszystkim kapitalne alarmujące potężne dzieło Papiniego o Gogu i Magogu”, przyswojone polszczyźnie pzez wdowę po St. Brzozowskim (rok 1930), godne miejsca przy dziele angielskim Hilarego Belloca domagającego się całkowitego usunięcia żydostwa z Europy. Jeżeli zaś sam początek obecnej wielkiej Wojny Żydowskiej, sam początek ofensywy przeciw „Gogowi i Magogowi” nie zaczął się w Rzymie, to trzeba tu przypomnieć minimalność cyfry procentowej, to jest 45 tysięcy na 45 milionów, a nawet z dodatkiem wimigrowanych po roku 1919 dwudziestu, a po roku 1933 dwunastu tysięcy, czyli suma sumarum plus minus; 77 tysięcy, a więc mniej niż w polskim jednym… Będzinie, czy Białymstoku!
Drugie kłamstwo bezecne i bezczelne, to o upadku kompletnym sztuki, literatury, twórczości, piękna, niezależnej myśli, dramatu, muzyki, poezji.
Wystarczy i należy przeczytać instruktywną, sumienną, spokojną pracę Jerzego Walldorfa „Sztuka pod dyktaturą”. Równocześnie i Zischki: „Italię”. Równocześnie przerzucić stos miesięczników, tygodników, dzienników, periodyków. Co za bogactwo, co za pełnia, co za różnorodność! różnolitość wydawnicza i typograficzna! I to czasem po całkiem prowincjonalnych miastach! Czy miał coś z tego w ręce któryś z naszych burżujów z „Robotnika”, żydłaczków z „Epoki” lub wyeksploatowanych najemników z chrześcijańsko kapitalistycznej „Polonii”? O „uwiądzie twórczości pod batami dyktatury” piszą wtedy, kiedy jeszcze żyje i pisze Ada Negri („Dar Poranka”) Taurini, F. Coppola, M. Bontempelli, Niccodemi, Forbes, Davanzatti, Federzoni, Forzano, Chiarelli, Marinetti, kiedy taki Artur Stanghellini decyduje się prześlicznie opisywać nasz Kraków, a kiedy drugi Artur Strinati w powieści swej „Malebolge” daje pono śliczny typ Polki współczesnej!
Gdzie tu twórczości zanik?
Jeżeli po śmierci największego dramatysty ostatniego ćwierćwiecza w Europie, nie ma w Italii równorzędnie wielkiego i fascynującego dramatysty, to nie ma też takiego jak Pirandello żaden kraj, żaden język w Europie, ni wśród chudych i zabiedzonych totalnych, ni wśród nażartych i sklerotycznych „wielgich” demo – pluto – Schylockracji. Co natomiast w pełny rozkwit weszło w Italii Mussoliniego, a nigdzie indziej to Opera i to Opera jako teatr i Opera jako twórczość.
O „Dybuku” już nawet nikt by słówkiem nie wspomniał, gdyż świat muzyczny wstydzi się wprost tego wpadunku. Dziś w życie muzyczne Italii nie wcisnąłby się hebren ni jako kompozytor, ni jako reżyser lub śpiewak. Skończył się raz na zawsze ośmieszony murzyńsko – semicką reklamą Toscanini „Żyd syntetyczny”. Jest nową gwiazdą kapelmistrzowską fascynujący Serafin. Takich śpiewaków jak Titto Schipa, Beniamino Giglii nie ma żadna demokracja, nawet ta kostiumowa średniowieczna królewsko – cesarska nad Tamizą. Kompozytorów nowych i świetnych również moc.
Najważniejsze zaś to to spopularyzowanie, zdemokratyzowanie Opery, te „Wozy Tespisa”, bilety po 2 liry, 20 tysięcy słuchaczy 4 razy w tygodniu w lecie w Termach Caracalli w Rzymie lub „Maj Muzykalny” w ogrodach Boboli we Florencji, lub Teatr Antyczny we Fiesole (reżyser Precipsi), opery na rynkach, koncerty popularne wśród ruin, na których robociarze z żonami przysłuchują się… Sonatinie Caselli…, dalej cykle wagnerowskie, Ryszarda Straussa, M. Schiłlinga, Regera all aperto, all aperto all aperto… Byłem na takich w maju r. 1938, widziałem na własne oczy, słyszałem na własne uszy turysta z Warszawy, ze stolicy, gdzie w wielkiej operze rozpiera się król – zaduch najordynarniejszego musie – hallu… I ci barbarzyńcy, arcybarbarzyńcy, z radykalnych świstków i gwizdków, nadal coś tam wyplatają o upadku Sztuki tam, gdzie ta Sztuka dosłownie dostała się pod „strzechy”, poszła w lud pracujący, stała się podstawowym składnikiem powszedniego życia całego ludu fizycznie pracującego, gdzie „chłopy i parobki” z winnic na ławach w rzędach przysłuchują… się „Turandot” Pucciniego na „Wozie Tespisa”… Łżą żydy jeszcze jedno. A za Żydami powtarza maniacko, ślepo i wiernie stłoczona trzoda Panurga. czerń prasowa.
Czyta się wypracowania tych młodzianków, wystękane ściśle wedle dyktanda semickich bakałarzy i spryciarzy. W dyktaturach totalnych i ustrojach korporatywnych autorytatywm/ch panuje w prasie „zgleichszaltowanie” wedle wzorów „Berlinterna” (ulubiony szmonces), nie ma żadnych wymian i różnic myślowych, mózgi w mundurach, nie spotkałbyś żadnych kontrowersji i polemik, bo zaraz idzie się za to do obozu koncentracyjnego, na wyspy Liparyjskie.
O Barbari! Jakże wy ślepo wierzycie mełamedom z redakcyjnych bethamidraszów!
Czytalibyście ostatnie polemiki Interlandiego z Marinettim lub „Regimo” z „Lavoro”, czyli Farinacciego z grupą jego antagonistów!
Telerio Interlandi stoi teraz w pierwszej awangardzie wojny z rozwścieklonym smokiem usuwanego żydostwa, skutkiem czego oczywiście od razu pomawiano go o żydowskie (Hinterland) pochodzenie tak samo jak… Hitlera, Daudeta, a ostatnio gen. Franco. Interlandi grzmiąc na żydostwo, poświęcił też dużo miejsca wprowadzonym przez Azjatów wschodnio – europejskich zwyrodniałym kierunkom sztuki i zagrzmiał przeciw Archipenkom i Szagallom, przeciw surrealizmowi i futuryzmowi. W obronie tychże wystąpiło „Giornale”. A kiedy Telerio Interlandi zaczął zamieszczać reprodukcje całych kolekcji paryskich neobohomazów, wtedy na arenę wszedł sam academicus Marinetti, oświadczając ni mniej ni więcej tylko że sam Duce od dawna w odróżnieniu od Hitlera (zamiłowanego passeisty) jest miłośnikiem futuryzmu i proteguje jawnie i stale najnowocześniejsze kierunki w rzeźbie i w malarstwie i wyszczególnił których. Wtedy Interlandi znów reprodukując co szpetniejsze okropieństwa tych rzekomych faworytów, znów potężnie skrobnął Marinettiego. Na co maestro powołał się na swoje koleżeństwo i przyjaźń z Duce od r. 1919, poczem korzystając z okazji 30-lecia futuryzmu włoskiego, palnął sobie „Hymn o Wojnie”, gdzie w najekstatyczniejszych superlatywach o Duce, o Morzu, o Wojnie i t. p. i w ogóle, że futuryzm a faszyzm to właściwie bliźniaki… Poczem znów w Tevere i w „Vita” poszła porcja kiczów i knotów paryskich oszustów malarskich. Rzecz prosta, że żydostwo, gdzie jeszcze mogło przychodzić do głosu, stanęło ławą za… Marinettim. Ale to żydostwo już nic nie pomoże, gdyż przed 12-tym marca duży procent zostawiając tu maleparta będzie się musiało jednak wynosić.
Drugi bój polemiczny zawrzał przy Farinaccim. Dzielny mecenas w swoim „Regime” (Crernona) zaczął walić w żydostwo niczym świetny i tani „Dijfenza dela Razza”, tyle że przystępniej i nie naukowo, a ad personom, wywlekając Hebrejom całe litanie łajdactw, oszustw i nadużyć. A że mecenas nie bardzo serdecznie odnosił się i do pewnych osobistości i pewnych prądów w Watykanie, więc za kulisami utworzyła się jakaś tajemnicza spółka, która znanymi i patentowanymi sposobami wywlekła Farinacciemu, że wśród czterech filarów Regime Fascista, czwarty jest jednak obrzezany i nazywa się Levi, Marco Levi. To były rewelacje „Lavoro Fascista”, powtórzone rzecz prosta przez jeszcze tu i owdzie niezapakowanych do drogi Żydów prasowych. Oczywiście po atakach żydowskich przyszły ataki konwertytów i przechrztów, a potem i t. zw. „katolickiej” prasy w Paryżu („UAube”), która Farinecciego nie nosi w sercu. Takich i tym podobnych polemik i turniejów prasowych bywa w Italii moc. A to o dworzec kolejowy we Florencji wrzały homeryckie boje, a to o nadmierne opanowanie przez młodych i najmłodszych kompozytorów repertuaru Królewskiej Opery… a to o autentyczność biograficzną arcydzieła filmowego o Verdim, a to o walory dramatyczne nowego pisarza scenicznego Ghisalbertiego („Blanco e Nero”).
I też w tych kłótniach życia, temperamentu, ferworu, ognia, wehemencji! Jakaż w tym bujność, miłość, świeżość!
Kłamstwem więc idącym z falami „trujących gazów żydowskich” jest frazes, że pod „dyktaturą” zamiera życie Sztuki, Literatury, Teatru. Architektura, Rzeźba i Muzyka weszły z Mussolinim nawet w erę nowego renesansu. Z Poezją, z Powieścią, z Dramatem słabiej. Ale tętno życia i dynamika twórcza nadal na wysokim poziomie i dla nas… pod względem dynamiki nieosiągalne.
Cóż więc wydziwiać i powtarzać to co żydy łżą. Jest faktem, że Parsifal wrócił, a Dybuk zapadł się w przepaść Hadesu. No i że Czystka generalna się zaczęła. Inde Irae Izraeli. Ale co nas to obchodzi?
Czas wracać do, źródła italskiej kultury, skąd czerpaliśmy w naszych pierwszych wiekach. Czytajcie po Walldorfie i po Zischce H. Barysza „Polacy na studiach w Rzymie w wieku Odrodzenia”.
Wszystko cośmy brali z Italii było pozytywne i konstruktywne.
A wszystko co z Paryża bierzemy dzisiaj, to gnój dobrze u- perfumowany gnój.
http://gazetawarszawska.eu/2014/07/05/adolf-nowaczynski-zydy-lza/