W LESZNU
N A K f, A HEM I D U U K I E Al E. G O N T II E li A
ISIS
Do
Jozefa Morawskiego,
liecJi Cię to nie dziwi, szanowny Panie! że chcąc do rodaków przemówić o kmiotku polskim, odwołuje się myślą do Ciebie, i powagi imienia Twego, na poparcie mowy mojej, szukam. W wielkiem dziele usamowołnienia włościan, dokonauem w (ej części kraju, którą zamieszkujesz, zdania Twojego, pomocy, Twego światła i doświadczenia wzywano, gdy się tym ważnym zajmowano przedmiotem....................................... .
. . . Zastanawiając się nad nim, udałem się do Ciebie z prośbą o udzielenie niektórych objaśnień i uwag, które mi do pracy mojej potrzebne były. Odpowiedzi chętnej, skorej, i zupel- nie zaspokajającej nie odmówiłeś. Otrzymałem ją, i znalazłem w niej wiadomości i spostrzeżenia głębokie, tak w teoryi, jak w praktyce czerpane. W swoim czasie i miejscu nie omieszkam z nich korzystać, dziś zaś pozwól, abym Ci przesłał pismo, które chciej tylko jako wstęp i przedmowę do następnych w tym rodzaju prac przedsięwziętych uważać.
Choć to pismo w Małopolsce skreślone, Wam Wielkim Polakom (*) przesyłam. Nie do Was jednak niem przemawiam. Wy go nie potrzebujecie, bo u Was włościanin jest już właścicielem, przecież spodziewam się, że go nie odepchniecie, że je z miłą przyjmiecie chęcią, bo zrozumiecie snadnie myśl i czucie jego, bo wspo- mniecie sobie, że kmiotek polski, u Was tylko jednych dopiero, cieszy się własnością ziemską. Gdy jednak i winnych częściach kraju, lepsze zrozumienie istotnego dobra swego, zbawienny wpływ wiary i miłości chrześciańskiej, ogrzewającej coraz silniej serca zbolałe, dążność prze-
O W nie jednem dawnem piśmie znalazłem to nazwanie Wielki Polak, Wielcy Polacy, zamiast Wielkopolanin, Wielkopolanie. Dziś szczególniej tę dawną nazwę właściwie i chętnie należałoby przywrócić.
myślowa tego czasu, a wreszcie Wasz przykład, obudził w wielu umysłach przekonanie, że nadeszła pora popracowania około usamowolnienia włościan polskich; sądzę, iż jest obowiązkiem każdego starać się, aby to przekonanie coraz się więcej szerzyło i wkorzenialo. Celem więc tego małego pisma, które Ci, szanowny Panie, ośmielam się ofiarować, ą które możuaby nazwać fizyologią kmiotka polskiego, jest przypomnienie, czein był, czem jest zawsze nasz włościanin; napomknienie, jakie nadzieje na nim polegają, jaka jego jest przyszłość, i nako- niec obudzenie litości dla niedoli i pogwałconych praw jego. Znajdziesz tu Panie! rzuconych tylko kilka myśli, które gdzieindziej szerzej wyłożyć się dadzą. Ale czemże jest w życiu praktycznem myśl sama? Czem myśl nawet słowem objawiona, jeżeli w czyn nie przejdzie? W wiosce, którą Opatrzność pieczy mojej powierzyła, chcę ja w sposób, jaki mi się najwłaściwszym zdawać będzie, i czynem przemówić, a tymczasem może nie będzie bez korzyści słowem czucia myśli obudzać i zachęcać do działania. Zamierzam ja sobie zająć się obszerniejszą w tym przedmiocie pracą, i wygotować historyą ludu włościańskiego w Polsce. Zbieram do tego dziełka potrzebne materyały, a jeżeli siły i zdolności wystarczą, jeżeli mnie nie zawiedzie pomoc uczonych mężów, rzeczami ojczystemu trudniących się, opowiem dawne i wcześniejsze losy, przygody, nieszczęścia, uciski, prawa i nadzieje najliczniejszej części mieszkańców tej ziemi. Z jakąż pociechą, z jaką rozkoszą w opowiadaniu mojem wspomnę o tych wszystkich, którzy i dawniej i w czasach nas bliskich stali się obrońcami, opiekunami, dobroczyńcami ludu wiejskiego. Z jakiem uczuciem wdzięczności wymówię czcigodne imiona z ostatnich czasów, księcia Stanisława Poniatowskiego, księżnej Jabłonowskiej, wojewodziny bracławskiej, Chrepto- wicza, Staszica, księżnej Izabelli Czartoryskiej i tylu innych. Nim zachęcony Twoją radą, Twojem zdaniem, przystąpię do tej pracy, pozwól, niech Ci ofiaruję to przygotowawcze, przedwstępne pismo. Jeżeli osądzisz, że może się stać uźytecznem, weź je w opiekę i puść na widok publiczny. A nic dziw się, powtarzam, że ten skromny przysionek, do większej prowadzący budowy, Tobie poświęcam, Twojem chcę zaszczycić imieniem.
O kmiotku polskim.
żadnym może języku nie ma tyle wyrazów do oznaczenia mieszkańca wsi, trudniącego się własnemi rękami uprawą roli, jak w naszej mowie polskiej; naród rolniczy, którego jedynem zatrudnieniem było, użyźnianie ziemi, ziemia jedynem bogactwem; musiał posiadać nie jeden dźwięk do nazwania tych, którzy wyprowadzeniem z niej darów Bożych zajmowali się. Dla tego też w naszej mowie ojczystej wyrazy: włościanin, wieśniak, siodłok, sielanin, zagrodnik, rolnik, oracz, gospodarz, ziemianin, chłop i nakoniec kmieć, lub kmiotek, mają prawie jedno i to samo znaczenie. Wszystkie te nazwania, z wyjątkiem może chłopa, z którym łączy się pewne Wyobrażenie pogardy, są piękne i szlachetne, jak stan, który oznaczają. Pochodzenia ich są właściwe i łatwo ich dostrzedz. Włościanin od włości, wieśniak od wsi, siodłok
i sielajjiii od sioła, zagrodnik od zagrody, rolnik od roli, oracz od orania, gospodarz od gospodarstwa, to jest od rządzenia, panowania, ziemianin od ziemi nazwany został. Lecz do oznaczenia człowieka, role polską uprawiającego, najwłaściwszym wyrazem jest kmieć lub kmiotek ; wyraz ten zrodził się razem z rolnikiem polskim, zrodził się z pierwszem wpuszczeniem w niwę pługa ojczystego. Mówiąc o włościanach obcych krajów, nazwiesz ich rozmaicie, ale nigdy ich kmiotkami mianować nie będziesz; powiesz: włościanin, wieśniak, rolnik fraucuzki, niemiecki, ale nigdy nie rzekniesz franeuzki lub niemiecki kmiotek. Tylko polski kmieć lub * kmiotek mówisz, a nawet choćby kto nie dodał ;
przymiotnika polski, skoro usłyszysz ten wyraz I
kmiotek, widzim zaraz przed oczyma czło- I
wieka rosłej postawy, z włosami jasuemi, z pię- kną twarzą słowiańską, w której prostota, po- / czciwóść i otwartość jaśnieje, na której się ma- | luje wesołość wrodzona, i smutek w dalszem f
życiu nabyty. Widzim zaraz na nim jego odzież grubą, jego siermięgę, jego pas skórzany, jego słomiany kapelusz; widzim w jego ręku kij prosty, lub jakie narzędzie rolnicze; widzim je- dnein słowem włościanina polskiego. Ten wyraz kmieć, jest jednym z najdawniejszych, jakie w języku naszym posiadamy. Zabrzmiał on, w naj- *
(;J) We wszystkich prawie dialektach słowiańskich znajduje się. to brzmienie Jcmet, z tem sainćm prawie znaczeniem. Wyraz tep jest więc prawdziwie słowiański.
starszej modlitwie polskiej, w pieniu Świętego Apostoła, który pierwszego rodzica naszego kmieciem Bożym nazwał:
Adamije ihy boszij kmieczu,
Thij szedzisch o Boga w wieczu.
Kuiiee tutaj ma znaczenie pracownika, za- robnika, i tego znaczenia dotąd jeszcze nie stracił. Jeżeli szlachetne rodziny angielskie, tern się szlachetniejszemu i bardziej narodowemi mogły mniemać, gdy ich imiona w Doomsday-Book, w owej sławnej księdze spisowej Wilhelma zdobywcy znajdują się; to i wyrazy tern są bardziej rodowite, bardziej polskie, bardziej szlachetne, jeżeli na nie w najstarszych pomnikach naszego języka natrafiamy. Bogarodzica Śgo Wojciecha jest niejako herbarzem szlachetności i dawności słów polskich. Wyraz kmieć wymówionym został przez słowiańskiego Apostoła, jest więc starym i szlachetnym, jest nadto tak narodowym, tak ziemi naszej właściwym, że prawodawca nie mogąc znaleść odpowiedniego mu wyrazu w łacińskim języku, w którym prawa pisał, przeniósł dźwięk jego do Rzymian mowy, i kmiotka polskiego, nazwał połacinie kmetho. Król to kmiotków w Statucie wiślickim zowie ich kmethones, i tak nazwanych zbliżył tamże do godności człowieka, broniąc ich od nadużyciów i nadając im prawa i rękojmie, których dotąd zapewnionych nie mieli. Dodajmy nakoniec, że ten wyraz kmieć w ta- kiem na ziemi naszej dotąd jest poszanowaniu, że jak dawniej, tak i teraz jeszcze, w niektórych Częściach Polski, tylko gospodarz, najobszerniejszą rolę uprawiający, największą odrabiający pańszczyzuę, i to sprzężajem, kmieciem nazywany bywa.
Ciekawem byłoby badanie, dotąd dosyć zaniedbane, jakim sposobem tworzyły się i zaludniały w Polsce osady wiejskie, z jakich żywiołów złożony został ten lud wieśniaczy, największą część narodu składający. Ten lud, który wśród tylu zmian kraju, sam się nie zmienił. Lud często uciemiężony, zawsze ubogi i nieoświeeony, ale który jest pierworodnem dziecięciem tej ziemi, z niej wyszedł, w nią się wko- rzenił, i jak ma na niej długą przeszłość za sobą, tak mieć musi obszerną przed sobą przyszłość. Nie tu miejsce zapuszczać się w trudne poszukiwania, czyli między naszym ludem wiejskim nie znalazłyby się jeszcze szczątki najpierwszych tej ziemi mieszkańców, Scytów zwyciężonych przez Sarmatów, i Sarmatów których Słowianie pokonali. Zawsze jednak z pewnością twierdzić można, że ród kmieci naszych, najdawniej jest na polskiej przestrzeni zamieszkały. Nie przeczę, że wiele osad wiejskich zaludniało się niewolnikami, na wojnach wziętymi; że dawni rycerze obsadzali nimi grunta, które były ich własnością, lub któremi ich hojność wodzów, książąt, królów obdarzała. Ze między nazwiskami, któremi się wieśniacy nasi mianują, znachodzą się czasem takie, które brzmią nie rodzinnym dźwiękiem, lub które zdradzają obce i niewolnicze tych osadników po-
<§§> 11 <§§>
chodzenie. Lecz Ci brańcy wojenni utopieni byli wśród licznego ludu polskiego, a oświeceni wiarą Zbawiciela, wkrótce się na krajowców przemieniali. Zastanawiając się jednak nad nazwiskami , zwykle pomiędzy włościanami naszymi używanemi, przekonywamy się, że te są prawdziwie rodzinne, z języka ojczystego wzięte, i właściwe ludziom stanu rolniczego. Któż z nas w życiu swojem nie znał włościan zowiących się: Rola, Skiba, Bruzda, Chlebus, Kostrzewa, Żytko, Plewa i t. d. Nie zawTsze wprawdzie syn przybierał nazwisko ojca, często przypadkowe zdarzenie nadawało mu inną nazwę; syn gospodarski nie mogąc się ostać w zagrodzie ojcowskiej, puścił się z pszenicą galarem na Wisłę, popłynął do Gdańska, widział morze i łudzi zamorskich. Wrócił potem do wsi rodzinnej, i został Flisem nazwany. Drugi z Panem swoim dosiadł konia, wyruszył na wojnę, harce zwodził z Poganami, z Tatarami, z Krzyżakami; rozpraszał ich i gromił, a po odparciu nieprzyjaciela, wróciwszy do zagrody, nazwisko rolnicze ojca na Żołdaka lub Wojaka zamienił. Lecz takie odłączania się od nazw ojcowskich, nie tylko w ludzie pospolitym zdarzały się. Szląehta nasza dopiero od czasu Statutu wiślickiego zaczęta trzymać się pewnego i niezmiennego porządku w mianowaniu się, i w używaniu spadkowych herbów, czyli pieczęci. Kazimierz Wielki chcąc zapobiedz nadużyciom, jakie się z tego powodu zdarzały, postanowił zaniechanie tego zwyczaju. Gdyż nawet za życia ojców, synowie odmieniali herbowe pieczątki, jak sio o tern przekonywamy z artykułu: De filiis proprium sigiłlum, vivmtibus, patribus, non habituris. „O synach, którzy za życia ojców, własnych pieczęci używać niemają.“C:'f) Jakkolwiek bądź, gdyby metryki po kościołach parafialnych oddawna zaprowadzone, i lepiej zachowywane były, gdyby tyle świątyń pańskich nie było uległo zniszczeniu, gdyby po wsiach dawne księgi inwentarskie dały się wynaleść, nie jeden kmieć polski mógłby dowoduie okazać, że już przez wiele wieków, na tym samjm zagonie ród jego pracował, i że on wiedzie początek od tych pierwszych mieszkańców tej krainy, którzy pierwsi siekierą zamierzyli się na lasy posępne, które tę ziemię okrywały, i uczyniwszy ją przystępną słońca promieniom, z ziarna w nią wrzuconego pierwszy plon od niej z lichwą odebrali. Lud nasz wiejski jest więc najdawniejszym mieszkańcem i pracownikiem na polskiej przestrzeni. On zawsze z nią związany, nigdy obcego nie szukał słońca, nigdy obcem nie oddychał powietrzem, nigdy do duszy swojej niczego od obcych nie przyjął. Wyobrażenia jego zwyczaje, charakter, cnoty,
(#) Quia filii cum patribus, una persona juris fretione (w Voluminacli legum powiedziano jurisdictione) censen- tur. Ideoque statuimus, quod viventibus patribus filii dun- taxat, sigillo paterno utantur, et aliud portare, vel habere non praesument. Statut Łaskiego z roku 1506. Vid. fol. 10.
wady, wypłynęły z samego serca tej ziemi, z powietrza, któremi oddychamy. Lud nasz wiejski jest najistotniejszym, narodowym pierwiastkiem: pierwiastkiem nie ukształconym, słabo rozwiniętym, w postępie swoim zatamowanym, ale nie zepsutym, samorodnym, pełnym życia i jędrności.
Jornandes w miejscu przytoczonem przez Naruszewicza, wystawia Słowian nadwiślańskich, mieszkających wśród jarów, bagien i pół, dodając, że lasy służą im za miasta ([1]). Ten wstręt słowiański do miast, do zamykania się wrśród ciasnych murów, do poddania się tym prawom porządku, które oni za niewolę uważali, a który staje się niezbędnie potrzebnym, skoro ludzie w skupione zgromadzają się stowarzyszenia, cechowało zawsze, i dotąd jeszcze nasz lud pospolity odznacza. Z tych to przyczyn, miasta w Polsce ani się mnożyły, ani wzrastały. A kiedy król gospodarny i następcy jego poznawrszy korzyści przemysłu i rękodzielui, chcieli je w kraju swoim zaprowadzić, przymuszeni byli cudzoziemców^ ściągnąć, zachęcić i nawet dozwolić im rządzić się prawem obcem. Ci przybysze wielkie zapewne w kraju zasługi położyli, przywiązali się do niego, stali się Polakami. Przecież skłonnościami, umysłem, zwyczajami, różnili się zawsze od pierworodnych dzieci tej ziemi. Nie w miastach więc, nie wśród warsztatów, nie w sklepach, szukać nam należy prawdziwych rysów charakteru, cnót i wad lackich; ale pod strzechą słomianą, na naszych niwach rozległych, pod otwartem uiebeni. Nikt zaprzeczyć nie może, że położenie kraju, klimat jego, silny wpływ wywierają na sposób, jakim się tworzą i kształcą charakter, skłonności i wyobrażenia ludu. Inaczej się czuje, inaczej się myśli na górach, jak wśród dolin; inaczej wpośród posępnych lasów, jak wśród rozległych płaszczyzn, inaczej nad brzegami morza, jak nad kwiecistemi strumieniami. Polska pierwiastkowa Piastów i Bolesławów, była jedną płaszczyzną, długo rozciągniętą i opierającą się o piętrzące się góry, które oddzielały ją od kraju, gdzie słońce jest cieplejsze, gdzie winna jagoda dościga, i gdzie człowiek na mniej trudną skazany' pracę. Powierzchnia jej choć w znacznej części urodzajna, nie wydawała jednak z siebie plonu dobrowolnie, sua sponte, zmusić ją trzeba było do płodności trudem ciężkim i przemysłem rolniczym. Strojna w gaje i w stare lasy, wynagradzała mieszkańcom ostrość powietrza; w nich znajdowali oni odwieczne sosny i jodły, których żywica rozniecała ich ogniska; łowili i zabijali zwierzęta, których skóry okrywTały ich i ochraniały od zimna. Środek tej płaszczyzny przerzyna rzeka, Z samych jej krańców wypływająca, a która ginąc w morzu, łączy tę krainę z dalszym światem i służy za drogę, którą mu płody swoje przesyła. Mieszkańcy kraju takiego, musieli najprzód stać się rolnikami. Rolnictwo obudzą w ludziach przywiązanie do ziemi, którą uprawiają, i oblewają potem swego czoła; jest to już naturze ludzkiej właściwem, że im więcej się cierpi, więcej ponosi ofiar dla tych, których kochamy, tein się więcej do nich przywiązujemy; Bóg matce kazał rodzić w boleściach, ażeby tem więcej dziecię swoje kochała. Im mniej ziemia polska urodzajna, im więcej wymaga pracy i mozołów, tem silniejszą wzbudza dla siebie miłość. Silne więc przywiązanie do rodzinnej ziemi, jest pierwszą cechą charakteru ludu polskiego. Łud rolniczy, ciągle zbliżony do natury, ciągły świadek potęgi i miłosierdzia Wszechmocnego, ciągle mając i o co go błagać, i za co dzięki mu składać, musiał się stać Ludem religijnym; wiara Odkupiciela, wiara smutnych, uciśnionych, nędznych, wiara pociechy i nadziei, musiała w jego serce głęboko się wko- rzeuić. Religijność -więc i przywiązanie do ojców wiary cechuje ród naszych kmieci. Wyniosłe góry, szumne wodospady, olbrzymie skały, bez granic morze, wszystkie te wielkie twory natury obudzają w ludziach potężną wyobraźnią, która rodzi silne namiętności, (ho ich źródłem jest najczęściej wyobraźnia) nasuwają posępne, Inb poważne myśli. Obszerne płaszczyzny, przybrane w gaje, czyste strumienie, zielone dąbrowy, budzą myśl wolną, spokojną, wresołą. Wśród nich dusza staje się tak otwartą, jak te pola, które okiem zajrzyć można przed sobą. Serce tak proste, jak ta droga, która przez łany bieży; jak te« zagon, który się ku miedzy ciągnie. Umysł tak wesoły, jak te ptaki, których śpiew gaje nasze ożywia. Prostota, otwartość, wesołość, znamionują więc mieszkańców naszej ziemi. Wśród gór, wśród wąwozów, za murem ze skał, łatwo ludziom stawiać zasadzki, do zdrady i podstępów uciekać się; wśród nich staje się też człowiek podejrzliwym i ostrożniejszym. Na płaszczyznach, zdrada i zasadzki niepodobne, ale też człowiek mniej jest wśród nich ostrożny, mniej przezorny, szczerość więc w uczuciach, nie obłudna przychylność, jawność nieprzyjaźni, są przymiotami. Nierozwaga, nieostrożność, jest wadą ludu polskiego; trudniąc się on rolnictwem, ciągle żyjąc z naturą, i on także, rozwinął swoję wyobraźnię, ale się ona stała przyjćmną, łagodną, rzewną; rzewną dla tego, że ten lud wiejski, do spokojnego i łatwego szczęścia stworzony, zawsze prawie był uciśnionym, nędznym, bez własności, a więc nie dla swego dobra, na ciężką skazanym pracę. Ta niesprawiedliwość losu i okoliczności zasmuciła, albo raczej rozrzewniła umysł naszego kmiotka. Ma on wśród swoich śpiewów takie, w których słowa są wesołe, a nuta smutna. Śpiew takowy, doskonale wyobraża ten związek wesołości z rzewnością, który u włościan polskich uważamy. Wesołość jest przymiotem, z którym się rodzą; smutek' w dalszćm życiu nabywają w czasach, w których charakter ludu naszego tworzyć się zaczął. Kraj, który on zamieszkał, płaski, równy, otwarty, otoczony był najezdniczemi hordami, przed któremi nie broniły go ani mury ze Skał, ani szańce z gór, ani fossy z wąwozów; tausiałygo więc obmurować piersi jego dzieci, aby go bronie od napaści, a ztąd rolnik stad się musiał wojownikiem, ztąd lud polski stał się rolniczo - wojennym, ztąd rozwinął on w swoim charakterze to męztwo, tę odwagę rycerską, która jest jedną z najszlachetniejszych cech jego. Jakeśmy rysy cnót naszego ludu wiejskiego uchwycić starali się, takbyśmy powinni w*ady jego wyliczyć, śledząc je, zastanawiając się nad niemi; dochodzę do tego przekonania, że nie wiele z nich charakterowi rodzinnemu przyczy- tać należy. Największa z nich część nabytą została i obwiniać o nie trzeba stan nieszczęśliwy i niezgodny ze sprawiedliwością, w którym ród kmiotków naszych, od tylu wieków jest utrzymywany. Skłonność do próżnowania, brak wszelkiego przemysłu, są wadami, które może wypływają z charakteru narodowego; rolnik i wojownik razem zahartowany na wszystkie trudy i uiewczasy, przymuszony do ciężkiej pracy i w wojnie i w pokoju, nie wiele ma żądz i potrzeb; najgłówniejszą żądzą jego jest spoczynek. Za- miłowauie spoczynku rodzi skłonność do próżnowania. Skoro tylko człowiek tych twardych obyczajów zaspokoi pierwsze, niezbędne potrzeby; skoro ziemia wyda plon dość bogaty, ażeby nim wyżywił rodzinę swoje i dobytek^ nie żąda on bytu szczęśliwego, pragnie tylko odpocznienia, z którego przechodzi w próżnowanie. Są inne wady w ludzie włościańskim, które mają źródło w nędzy jego bytu. Ma on upodobanie w mocny ch napojach, bo tracąc choć chwi-
Iowo przytomność umysłu, traci uczucie swojej niedoli. Wprostem przysłowiu naszego języka: dobry trunek na frasunek, znajduje on niejako usprawiedliwienie swego ochydnego nałogu. Nie zna on uszanowania dla cudzej własności, bo swojej nie ma. Niech się on stanie właścicielem tego zagona, na którym pracuje, a poznawszy całą cenę dziedzictwa, przypomni sobie, że Chrystus zakazał robić tego bliźniemu, co nam jest niemiłem, i nauczy się także cudzą szanować własność. Ma on skłonność do junactwa, bo zawsze uciemiężony i nędzny, czując w sobie jednak godność człowieka, nie umie zachować miary, gdy się choć na chwilę z ucisku wyłamie.
Taki obraz charakteru naszego ludu skreśliwszy, starajmy się prawdę jego stwierdzić niektóremi przykładami. Powiedzieliśmy, że wyobraźnia kmiotka naszego jest żywa, łagodna i rzewna. Czucie jego szczere, głębokie i tkliwe* Poezya więc nasza wiejska, gminna, musi być taką, jakiem jest czucie i wyobraźnia gminu. Ponieważ ta ostatnia nie jest u niego ani ognistą, ani marzącą, nie widzi on w naturze symbolów rozrzuconych, nie docieka ich, nie zapuszcza się w mistyczność poetyczną, nie tworzy światów i istot fantastycznych, ale maluje naturę taką, jaką ją oczyma widzi, i odnosząc je do siebie, wlewa w swoje obrazy rzewne i łagodne czucie. Rozmawiaj z kmiotkiem naszym, a nie raz Cię w jego rozmowie uderzy jakaś myśl świeża, nowa i trafnie oddana 5 jakiś
<§i> 19 <§§>
obraz prawdziwy i pełen poezyi. Pomnę, że razu jednego, wśród majowego wieczora, przysłuchując się śpiewowi słowików, rzekłem do przechodzącego kmiotka: „o jakże piękny jest „wieczór! jak słowiki pięknie śpiewają!“ On mnie na to odpowiedział: „Na wiosnę każde „stworzenie się weseli; wiosna wesoła, lecz „ uboga ; jesień smutna, lecz bogata.“ Nie dodaję, nie zmieniam tu słowa jednego w odpowiedzi mego kmiotka. Któż kiedy właściwszemi farbami odmalował w krótkich słowach i wiosnę i jesień? Wiosna, rzekł on, uboga, bo sobie przypomniał nieszczęśliwy, a prawie z każdym rokiem wracający tak nazwany przednówek, to jest głód,—głód od ostatnich miesięcy zimowych zwykle trwający aż do chwili, w której z niedoj- rzałem jeszcze ziarnem pierwszy snopek da się zerznąć; jesień nazwał bogatą, bo stanął mu na myśli i bróg napełniony zbożem i misa z owocami i z łeśnemi orzechami, i plaster miodu jesiennego, w pasiece jego podebrany.—„Noc mnie spędza, noc wypędza!“ zwykł mawiać kmiotek polski, chcąc wyrazić tę ciągłą, tę nieustanną prace, na którą jest skazany; a w tych krótkich słowach jest poezya, jest rzewność, jest prawda. Bo w istocie przypomnijmy sobie, że jak żołnierz wpośród wojny ciągle czuwać musi, ciągle mieć broń przy boku, tak i rolnik nasz z każdą nową wiosną, ciągłej pracy, czuwaniu, bezsenności, poddać się jest przymuszony. On także oręża rolniczego nigdy z ręki nie wypuszcza, on cały dzień nim wojuje, a potem noc całą czuwa przy rozpalonych ogniskach nad konikami, nad wołkami swemi, które na paszę wypędził. Przypomniawszy więc sobie to jego ciągle mozolne życie, i my za nim powtórzymy: „Noc go spędza, noc wypędza.“ Czasem nasz kmiotek poddaje się zniechęceniu, wyrzeka się nadziei, ażeby skarga jego, czy tu na ziemi, czy tam w niebie wysłuchaną była; i gdy mu krzy- wdę jaką zwierzchnicy jego wyrządzili, odpycha pociechę temi słowy: „Pan daleko, Bóg wysoko !“ Czasem znowu wyraża zupełną ufność w Opatrzności. Gdy susza pali jego zasiewy, lub słoty ciągle grożą utratą plonu, kmiotek nasz uspokaja obawy troszczących się gospodarzy temi wyrazami: „Najlepiej Bóg radzi o swojej czeladzi!u albo też zapewnieniem, „że najlepszy z nas wszystkich jest gospodarz w niebie!'4 Te wszystkie wyrażenia, właściwe ludowi naszemu, najlepiej malują jego czucia, jego poezyą, które nie mniej wyraźnie objawiają się wjego zwyczajach, obrządkach, pieśniach, podaniach, nawet i w przesądach. W liczbie tych ostatnich jest jeden godzien zastanowienia. Kmiecie nasi nie lubią, żeby ziemię mierzyć, jak gdyby mniemali, że ziemia jest pospólną wszystkich własnością. Lecz jeden z włościan inaczej usprawiedliwiał ten przesąd, i widząc mierników, łańcuch przez niwę ciągnących, zbliżył się do nich z prośbą, ażeby pól tej włości nie mierzyli, bo dodał: „Jak ta ziemia łańcuch poczuje, to rodzić przestanie.44 Lecz kmiotek nasz nie tylko jest rzewnym, smętnym, poetycznym
<§§> $1 <§§>•
w swojej mowie, umie on czasem zadziwię zręczną odpowiedzią, błyskiem dowcipu, jemu tylko właściwego. Wojewoda Badeni, którego los włościan troskliwie zajmował, a który sam był znany z swoich spostrzeżeń trafnych i dowcipnych, lubił opowiadać, źe po wojnie roku 1813. zatrzymawszy się w jednej gospodzie, przysłuchiwał się rozmowie wieśniaków, tamże zgromadzonych, którzy głośno i żałośnie uskarżali się na Francuza. „Nie dobrze, że się skarżycie na Francuzów,u rzekł do nich Badeni; „wszakże oni zdięli wam z nóg kajdany!“ „Ale i z kajdanami buty," odpowiedział trafnie jeden z włościan. — Słyszałem raz wieśniaków, rozprawiających o oszustwie Żydów i skarżących się na ich przebiegłość. Jeden z kmiotków drugich temi pocieszał słowy: „Kiedy Zyd Pana Boga oszukał i sprze- „dał, jakże chcesz, żeby na tobie, biedny chło- „pie, czego nie utargował?“— Wódz naczelny wojsk polskich w roku 1816. przebiegając raz szeregi, uderzony był piękną postawą jednego żołnierza, na którego piersiach błyszczał krzyż wojskowy. „Wjakiej wojnie krzyż teudostałeś?“ po dwa razy wódz go zapytał, bez otrzymania odpowiedzi; lecz gdy raz trzeci powtórzył zapytanie głośniej, żołnierz odrzekł: „Stałem w drugim szeregu, nie wiem więc, z kim się w pierwszym bili." Zrozumiał wódz zręczność tej odpowiedzi, i hojnym ją datkiem wynagrodził. — Wiele innych mógłbym jeszcze wspomnieć zabawnych, dowcipnych uwag, spostrzeżeń, lub odpowiedzi, które z ust naszych kmiotków sam słyszałem; wiele mógłbym przytoczyć śpiewków, krakowiaków, które wesołość i dowcip ożywia. Niektóre z nich są zalotne, nawet swawolne, częściej jednak przystojnością wyrażają miłość, w sposób prosty lub właściwy naszemu kmiotkowi, jak na przykład w tym krakowiaku:
Maryś, Marysieńku! ej spojrzyj mi w oczy,
Bo mi serce skacze, a nuż mi Myskoczy.
Albo też w tym drugim:
Ej lubisz żołnierzy, patrz no mi na kołnierz,
Z parcianego wojska, wszakże i ja żołnierz.
To wyrażenie: parciane wojsko, jakże dobrze maluje naszych rolniczych wojaków, których bronią jest pług, sierp lub siekiera; których przeciwnikiem jest trawa z kwiatami na łąkach, kłosy ozłocone słońcem, lub odłogi zieleniejące się murawą. Rozmaite śpiewki krążą między naszym ludem, lecz najbardziej narodo- wemi, do nas wyłącznie należąeemi, są krakowiaki; zrodziły się one w krakowskiej ziemi, ale je wszystkie inne ziemie przyswoiły i uznały za rodzinne. Zwykle w krakowiakach wiersz pierwszy nie ma żadnego z drugim związku. Pierwszy najczęściej jakiś obraz z natury wzięty maluje, drugi mieści jakąś myśl i uczucie, jak na przykład w tym krakowiaku, który każdemu jest znanym:
Na zielonym dębie, siwy gołąb siedział,,
Kochaj mnie tak skrycie, aby nikt nie wiedział.
Albo też w drugim:
Skakał jeleń, skakał, złamał sobie nogę,
Kochałbym Cię dziewczę, ale już nie mogę.
Z trudności:! da się tu upatrzyć jakiś związek między pierwszym a drugim wierszem; oba są pełne prostoty i szczeroty w myśli i w wyrażeniu, lecz jeden do drugiego przystosować się nie daje. Ale właśnie ta niestosowność tych dwóch wierszy, jest pełna wdzięku i oryginalności. Zastanowiwszy się nad niemi, pojmujemy, że tylko rolnik poeta mógł się niemi odezwać. Pierwszy bowiem wiersz okazuje, że ten, który je utworzył, nawykł był uważać pojedyncze i szczegółowe obrazy natury, a wiersz drugi objawia duszę, która czuć umiała. Mówiąc: „kochałbym Cię dziewczę, ale już nie mogę,“ wyznaje on nie śmiało, że już inną kocha. Czasem jednak krakowiak odstępuje od zwykle przyjętej formy, dopuszcza smutniejszych wyrazów i w obydwóch wierszach jednę tylko myśl łub czucie wyraża, albo też w pierwszym wierszu mieści obraz, stosowny do myśli drugiego wiersza, jak w tym krakowiaku:
Pusto, pusto w ulu, jest na wiosnę pszczółce,
Pusto w mej komorze, pusto w mej stodółce.
Tu wspomnienie okropności przednówku zasmuca ten śpiew, czasem znowu kmiotek i o Boskiej Opatrzności wątpi, poddaje się zniechęceniu, kiedy śpiewa te wyrazy:
Zieleni się zboże, zboże to niczyje; Sypnie chmura gradem i kłosy obije.
Kio z nas nie słyszał, kio nie polubił nuty i słów tej piosnki pełnej prostoty:
1.
Czterym lata Miernie służył Gospodarzowi, Matusiu!
Gospodarzowi.
Banom wstawał, sieczkę żynał, Niechże sam powie,
Matusiu!
Niechże sam powie.
3.
Ani mnie jeść, ani mnie pić, Ani mnie spania,
Matusiu 1 Ani mnie spania.
Tylkom patrzał, kędy wołki Rano wygania,
Matusiu!
Bano wygania i t. d,
2.
A to wszystko dla dziewczyny,
Milo mi było,
Matusiu 1 Miło mi było.
Bo się serce, kieby smoła, Do niej lepiło,
Matusiul Do nidj lepiło.
Każdemu piosnka ta jest przytomna w palnięci; mieści ona w sobie całą powieść milo,sną, cały dramat wiejski. I czemuż który z naszych młodych wieszczów nie wydobył go z tej piosnki, czemu nam nie opowiedział całej miłości, całej niedoli, młodego smutku całego parobka. Godniejszy by to był zapewne przedmiot dla polskiego pisarza, aniżeli tyle innych, tak skwapliwie chwytanych. Jeżeli wmówię, jeżeli
w piosnkach kmiotka polskiego jest poezya, to jest znajduje się zawsze obraz ożywiony czuciem, toć równie poetycznemi być muszą zwyczaje, obrządki, uczty, uroczystości jego, i tem są one poetyczniejsze, że są już bardzo dawne, bo więcej nad dziesięć wieków życia liczą. Potworzyły się w pierwszych dniach narodu, wypłynęły z wiary szczerej, świeżej i gorącej, przekazane zostały od tylu pokoleń tak wielu pokoleniom, i nigdzie w żadną księgę nie zapisane, nie uwiecznione drukiem, są zawsze jedne, zawsze niezmienne. Mówią, źe są poetyczniejsze dla tego, źe są bardzo dawne, bo wszakże choć Bóg jeden jest w tej lub winnej świątyni, Bazylika kilkunasto-wieczna więcej do twej duszy przemawia, aniżeli kościół nowo wzniesiony, choć może od tamtej ozdobniej- szy i bogatszy. Lud nasz jako rolniczy, musi mieć swoje wiejskie uroczystości; najświetniejszą z nich jest ta, którą obchodzi dzień ostatni żniwa. Dzień ciężką i znojną pracę kończący, powinien być dniem wesołości, zabawy, pląsów i śpiewów. Uroczystość tę zowią okrężnem, obrzynkami, więczynami, dorzynkami, wyrzyn- kami. Już księżyc roztoczył swoję twarz jasną, już rosa szklni się po drzewach, już liczne ognie po murawach dziedzińca zapalają. Już też po rosie, z daleka od pól, dochodzi głos śpiewu orszaku żniwiarskiego; coraz go donośniej słychać, przybliża się, grono żeńców już wstępuje na dziedziniec; przy świetle rozpalonych ognisk, widzisz na jego ezele dwie
dziewice wiejskie, w wieńce kłosowe przybrane. W jeden złoty, bo pszeniczny; w drugi mniej bogaty, bo żytni; oba są ozdobne w kwiaty, w bławatki, w maki i w kalinowe jagody. Dziewice te by ły najpilniejszemi, najpracowitszemi wśród żniwa. One pierwsze z brzaskiem dziennym na zagonie stawały, one przez cały dzień przodko- wały szeregowi żeńców, one były sternicami. A jak w dawnych wiekach wódz zwyeięzki otrzymywał zaszczyt tryumfu i wieńczenia czoła wawrzynem, tak tu kłosy za wawrzyn stoją, tu się odbywa tryumf rolniczy, tu najmężniejszym w pracy żniwiarskiej należy zaszczyt niesienia wieńców i oddania ich panu i gospodarzowi. Już się zbliżyły, już wieniec włożyły na jego głowę, już on z niemi kołem się obrócił, datkiem je nie skąpym wynagrodził, już się leje napój rozweselający, już skrzypki, basetle, odezwały się; młodzież w skoczne puszcza się tany, a niedorosłe chłopaki, prawdziwe dzieci dawnych Słowian, skaczą przez rozłożone ognie, i odnawiają sobótki. W niektórych częściach Polski w inny sposób, daleko świetniejszy, odbywa się okrężne. W dzień wyznaczony przez dziedzica, po ukończeniu żniwa, zbiera się prawie cała luduość włości, i udaje się na dziedziniec dworski; młodzi parobcy, przepasani przez plecy białemi obrusami z ozdobnemi różami w ręku, przodkują całemu orszakowi na zwinnych roboczych koniach; za nimi toczy się czterokonny wóz, na którym siedzi dwóch gospodarzy wybranych i czterech dorodnych parobków, i tak
zwany Pan Wesołowski, to jest skrzypek wiejski, a obok niego basetlista i cymbalista. Za tym wozem pospiesza drugi, także przez cztery konie ciągniony; w tyle jego siedzą dwie gospodynie poważne, na przodzie cztery dziewice, na głowie w kwiaty i we wstęgi przystrojone, przybrane w świąteczne szaty. W środku wznosi się wieniec ogromny—korona gospodarska, w piramidę z kłosów upleciona i ozdobiona orzechami, jabłkami, kurczętami żywemi, przywiązanemi za skrzydła, a więc wszystkiemi wsi bogactwami, jak gdyby drogiemi kamieniami; wieniec ten jest jakby pomnikiem wyniesionym dokonaniu zbioru rocznego, jest on poświęcony, a ziarnem z niego pierwszy zagon w jesieni zasiać potrzeba. Jak to lud nasz wiejski, w każdej życia okoliczności, wzywa wiary na pomoc, ucieka się do tego Boga, który ciężko go doświadczając, czuwa ciągle nad nim i nad przyszłością jego. Za temi dwoma wozami spieszy pieszo cała włości gromada. Wszyscy do orszaku należący, i konni, i wozowi, i piechotni, postępując, śpiewają pieśni okrężnego, a wjechawszy na dziedziniec dworcu, w największym pędzie objeżdżają go kilkakrotnie, a zbliżając się do Pana, który na nich z powitaniem przed gankiem domu czeka, pochwalają wszyscy kolejno imię Chrystusowe, i schylają głowy przy dźwięku muzyki i przy odgłosie śpiewów, jeżeli w sławnym obrazie Leopolda Roberta (Les Moissoneurs) poznać możesz na wozie wiejskim siedzących potomków tych Rzymian, którzy byli świata panami, i pysznili się zaszczytami tryumfalnemi kapitolu. Toć tu w tej rolniczej uroczystości, po męzkiej postawie, po zwinności w ruchach, poznajesz synów tych wojaków, którzy oganiali się za po- hańcami, z łupem z wypraw wracali, gromili nieprzyjaciół pod Kirchołmem i Chocimein. Skoro cały orszak kilka razy dziedziniec objechał, Pan przyjmuje wieniec, wszystkich głównych aktorów okręinego nie tylko groszem, ale i podarunkiem wynagradza. Dziewicom i parobkom rozdaje wstęgi, starszych gospodarzy i gospodynie innym darem zaszczyca, a potem wzywa wszystkich na ucztę, gościnnie podejmuje, i do tańca i śpiewów zachęca. Są inne jeszcze uroczystości i uczty wiejskie, prawdziwie chrze- ściańskie, prawdziwie narodowe i patryarchalne. Któż z nas ze swoją czeladką w Wigilią Narodzenia Chrystusowego nie łamał opłatka, który jest godłem miłości, równości i poświęcenia? któż jej na stole sianem pokrytym w ten dzień obficie nie uraczył? Któż w dzień zmartwychwstania pańskiego nie dzielił się i jajkiem świę- conem, i chlebem pszennym, z kmiotkiem chlebodawcą, jak go sprawiedliwie jeden z naszych rymopisów nazwał.
Pogrzeb kmiotka naszego jest zapewne więcej rozczulającym, więcej poetycznym swojem ubóstwem i prostotą, aniżeli obchody tego rodzaju u wielu innych narodów. Ażeby go uczciwie wyprawie, ażeby okazać, jak mówią nasi wieśniacy, że zmarły zapracował sobie na przystojną ostatnią posługę, aby pomódz jego duszy modlitwą kapłańską, i ofiarą, i jałmużną, zwykle osierociała rodzina pozbywa się jednej części swojego mienia, sprzedaje najlepszą, a czasem jedyną sztukę własną swojego dobytku, zapomina o swych dalszych potrzebach, a nie szczędzi kosztu, aby uczcić pamięć tego, którego zgon opłakuje. Tak to nasz kmiotek mato ceny przywiązuje do dobra ziemskiego, tak to pewniejszych skarbów zdaje się spodziewać wprzy- szłem życiu, pomnąc, że błogosławieni są ubodzy w duchu; błogosławieni są, którzy się smęcą; błogosławieni ciszy, którzy łakną i pragną sprawiedliwości. Spoczął w pokoju ten, kto żył wpracy, powtarzam słowa, będące napisem na jednym ze cmentarzy wiejskich; złożono zwłoki jego w trumnę, z prostych desek zbitą; jedna lampa, lub gromnica poświęcona pali się przy trumnie. Zbierają się sąsiedzi i krewni, mąż lub żona, bracia lub siostry, synowie lub córki, nie skłamanego żalu łzy lejąc, chylą się do nóg każdego przytomnego, i w imieniu zmarłego o przebaczenie proszą; a tak kiedy występek i zbrodnia kona na złocistem łożu, bez westchnienia skruchy, kmiotek, który nikogo nie obraził, nie skrzywdził, na wszystkich pracował, błaga z pokorą ehrześeiańską, aby mu winy przebaczono. Trumnę wynoszą na wóz, pokrywszy ją białą osłoną, pod którą kładą chleby dla ubóstwa. Dwa konie lub dwa woły ciągną ten wóz pogrzebowy. W niektórych częściach naszego kraju wół jest tem dla kmiotka, czem koń dla Araba; jest ou jego ciągłym towarzyszem, ciągłym współpra- eownikiem, najwierniejszym przyjacielem. On go aż do ostatniego mieszkania odprowadza. Tam, gdzie się krzyż bieli, przy wjeździe do wsi, staje cały orszak. Występuje z tłumu kobieta, która umie zmarłych wyrazami przemawiać. Ta wszystkich obecnych o darowanie uraz wzywa, wszystkich napomina, wszystkich o westchnienie i modlitwę uprasza za duszę zmarłego. Cały orszak klęka i modli się. Wóz dalej postępuje. Idą za nim najbliżsi krewni, i na drugi dzień w miejscu poświęconem, głęboko w ziemię spuszczają ciało tego, który ją przez całe życie użyźniał i uprawiał.— Chrzciny są może najradośniejszą uroczystością dla kmiotka, bo dzieci są jego jedyną pociechą i bogactwem. Z każdem dziecięciem, które mu się rodzi, przybywa mu współpracownik. Religijne pokrewieństwo, które przy chrzcie dziecięcia łączy go z tegoż rodzicami chrzestnemi, nie jest czczym tylko wyrazem. Kumostwo wkłada na niego obowiązek przyjaźni, i wzajemnego pomagania sobie. Tak tp ten poczciwy lud wiejski przylgnął sercem do wiary swojej, tak to on szanuje wszystkie jej nakazy, i swoje obyczaje jej wpływem kształci.
Nie wspomnę o godach, o uroczystościach weselnych, bo te kilkakrotnie opisane już były. Tu tylko nadmienię, że przy nich wołają w śpiewach: Łado! Łado! i wykrzykują imiona: Lełum Poleluni. Więc ten łud włościański, który niczego się nie uczył, nic nie umie, lepszą ma pamięć od innych mieszkańców tej ziemi. On jeszcze czasy Słowian, wieki pogańskie zapamięta. On jeszcze powtarza imiona słowiańskiej Bogini miłości, i dwóch bożków braci. On także wdzień poprzedzający święto Chrzciciela Chrystusowego dawne sobótki odnawia. Te sobótki, które nam ze zbiegłych wieków tylko w pamięci ludu wiejskiego i w pieśniach Jana Kochanowskiego pozostały, tego wieszcza róluika, którego Pan A. W. Maciejowski niedawnym czasem, zapewne w swojem zamiłowaniu narodowości naszej, za nienarodowego ogłosić raczył. Ród więc naszych kmieci, jest nie t) lko najdawniejszym mieszkańcem polskich krain, ale nadto tę dawność zamieszkania okazuje, najstalszem przywiązaniem do tego wszystkiego, co jest rodzin- nem, co wryrosło z tej ziemi, co się na niej roz- krzewiło; wierny on jest szczerej wierze ojców, wierny językowi, zwyczajom, wiemy nawet szacie przodkówT.
Święty Apostoł słowiański, przyniósłszy do tych krajów światło prawdy, ogień wiary, przemówił do prostaczków tak jak Chrystus, który najwięcej z prostaczkami przebywał, i odtąd prawda i wiara w tym tłumie łudzi prostych, ale serdecznych, pozostał}-. Odtąd gmin, lud pospolity, lud wiejski, przyjął straż nad temi świę- temi darami. A gdy ujrzał, że krew męczeńska Stanisława przelała się wT obronie jego przeciw srogości zapamiętałego władzcy, jeszcze się tem silniej do wiary nowo przyjętej przywiązał. Kiedy więc niespokojny umysł, chciwry nowości, zaczął na zachodzie bunt podnosić przeciw powadze kościoła, kiedy się z pod niej wyłamał, apostołowie świeżej nauki wkradli się i na tę ziemię. Były umysły, które się tój nowej wiary chwyciły, byli odszczepieucy, zaprzańcy, ale tylko między bogatszymi, możniejszymi, wyższymi. Dzieci wsi pozostały wiernemi kościoła dziećmi. Rozmnożyły się rozmaite sekty Aryanów, Socyniauów, Braci czeskich; jedni przyjęli naukę Lutra, drudzy Kalwina; później innego rodzaju błędy, w szatę filozofii przyodziane, przywędrowały z zachodu, lecz serce ludu wiejskiego, niezachwiane w wierze zastały. Przechował on aż dotąd święty ogień i długo jeszcze przechowa, tak jasny, tak gorący, jaki mu w straż powierzył Apostoł męczennik. Jak wierze, tak i mowie ojców lud ten wiernym pozostał. On nigdy nie dozwolił, żadnym przybyszom, żadnym obcym wyrazom wkraść się do niej. On jeszcze takie słowa w pamięci zachował, jakie brzmiały w starym naszym języku, a które dziś dla nas wielu są niezrozumiałeaii. On jeszcze używa tych dawnych wyrazów: Orędownik, Orędowniczka Żałoba, Poczta, La- tosi i t. d. Kiedy szlachta, kiedy możniejsi
Orędownik, Orędowniczka, wyraz teraz wznowiony, a zachowany w mowie wieśniaczej’, znaczy pośrednik, pośredniczka, wstawiający się, przyczyniający się za kim. Żałoba znaczy skargę, oskarżenie, zażalenie. Poczta jest to samo, co uczczenie podarunkiem, dar, upominek. Ksiądz Hijacynt Mijakowski, Dominikanin, w Sławnem ze śmieszności kazaniu, wydane'm w Krakowie pod tytułem: Kokosz wprzód PP, Krakowianom na kolędę dana, uczeńsi, dozwalali innym językom nad ojczystym brać przewagę, kiedy kazili czystość rodzinnej mowy, to najprzód czeszczyzną, to później łaciną, to za bliższych nas czasów francuzczyzną, kiedy teraz zdaje się przychodzić kolej na inny język, podobno na niemiecki, ażeby nasz rodowity ściemnił i zmącił, — lud wiejski jak już zachował, tak jeszcze zachowa nieskażoną tę mowę, którą Kochanowski rymował, a którą Skarga nauczał. — Co mówię nawiasem o niemczyznie wkradającej się do polskiego języka, niech nie będzie uwaźanem za płonną obawę. Czytając niektóre pisma dzisiejsze, czyż nie spostrzegamy, jak już nie jedno pióro wciska w mowę naszą (które to kazanie bardzo chętnie czytane byó musiało, gdyż posiadam aż dwie jego edycye, jednę w Krakowie bez wymienienia drukarza, drugą także w Krakowie u Piotr- kowczyka roku 1638.) mówi: „Dla tegoż pocztę, lubo tak drobną, ale nie drobnym aifektem Panu swemu ofia- ruję.“ Górnicki w liście przypisującym Dworzanina Zygmuntowi Augustowi, mówi: „A wasza królewska miłość nie pocztę, jako jest małą od poddanego, ale chęć moję, jako jest wielka od usługi, wdzięcznie przyjąć będziesz raczył/1 Błazowski w tłómaczeniu Kromera kilkakrotnie tego wyrazu użył, jak n. p. w księdze VI. na karcie 125. wydania krak. z roku 1611.: „Albowiem „między inszemi łakomie i okrutnie postanowionemi podatkami te wymyśliła, aby mieszczanie i sielanie wszy- „scy pewnych dni, i na każde uroczyste święto, pocztę, „to jest kurczęta, kapłony, gęsi i t. d., do książęcej spiżarnie znosili. Latoś znaczy tego roku, łatosi tegoroczny, „a baranka latosiego niepokalanego ofiarujcie na zupełną „ ofiarę Panu. Biblia Leopolity r. 1561.“ Ezechiel cap. 46.
tok, szyk, zwroty i wyrażenia niemieckie. Czyż ta mowa ma być tak gościnna, jak był nim zawsze nasz naród? czyż sienie obawiamy, aby ci goście, tak skwapliwie do niej przyjęci, nie rozparli się w kratce w domu naszym i nie wyrugowali z niego jego prawych właścicieli? (**) lub mówiąc bez przenośni, czyliż nie spostrzeżemy się, że charakter niemieckiego języka, języka wprawdzie wykształconego i pełnego zalet, jest ,eduak najprzeciwniejszy duchowi naszego, i że najprędzej zetrzemy z tegoż barwę jemu właściwą, skoro doz wolim wpływu niem- ezyznie, skoro w nići szukać będziem zwrotów i wysłowień. — Powie mnie kto, że z postępem nauk, oświaty, twrorzą się nowe wyobrażeuia, które nowych wyrażeń potrzebują. Nie przeczę temu, lecz zdaje mi się, że język, w którym tyle dzieł teologicznych i kontrowersy jnych napisano, wT którym posiadamy kilka pięknych tłumaczeń Biblii, Ewangielii i Tomasza a Kempis, przekład niektórych dzieł Św. Augustyna, i to tak piękne, tak obfite w wyrażenia duchowne i mistyczne tlómaczenie żywota i pism Św. Teressy; język, na który Petrycy przełożył Arystotelesa, Budny o starości Cycerona; język taki jest dość bogaty, dość zamożny, ażeby zdołał wystarczyć potrzebie oddania najgłębszych i najwznioślej-
(.*) Górnicki w Dworzaninie trafnie uważa, mówiąc o wyrazach czeskich, przyjmowanych do mowy polskiej: „ że gdy kto tak czyni,“ to jest ,,nie inaczej, jak kiedyby „Polaki wyganiał z ziemie, a Czechy do niej przyjmował, „wczern jakiby był rozum, widzi to każdy.“ szych myśli. Jeżeli czasem wyniknie konieczność utworzenia nowego wyrazu naukowego, technicznego, stwórzmy go, ale niech on wypłynie z ducha mowy ojczystej, a niech nie będzie przetłumaczeniem obcego wysłowienia. ([2]) Oddaliłem się nieco od przedmiotu moego; ale im więcej zastanawiam się nad nieuszanowaniem, jakiego się dopuszczało i dopuszcza jeszcze wielu dla starej mowy naszej, tem więcej cenię kmiotka polskiego, który przypuszczony przypasać pałasz do boku, lub wziąść w rękę karabin, wojował i za Alp «mi, i za Pirenejami, i nad Dunajem, i nad S‘ kwaną, i nawet wśród Oceanu, na wyspie Murzynów, widział on piękniejsze kraje od własnego, poznał winną jagodę, słyszał dźwięk różnych języków, swoim przemówić nie miał do kogo, a jednak wróciwszy po długich latach do rodzinnej wioski, przyniósł do niej tę samą czystość mowy ojczystej, z jaką z niej odszedł, i tę samą miłość ojców zagrody. Tak więc lud nasz pospolity, nie tylko nie skaził języka sw’ego obcemi wyrazami, ale tak go pojął, tak go zrozumiał dobrze, że czysto, prawie bez błędów nim mówi, i że jego gminna mowa nie różni się od tej, której się w pisaniu, i na wyższych szczeblach towarzystwa używa. Ażeby się przekonać, jak gmin nasz pojmuje duch języka, jak prawideł wyprowadzonych z niego trzyma się ściśle, chociaż ich nie zna, przytoczę jeden przykład. Czy kto się zastanowił, dla czego, dla oznaczenia bytności w pewnem miejscu, używa się przed imionami własnemi miast i wsi, raz przyimka to> drugi raz przyimka na\ dla czego mówi się: byłem w Warszawie i byłem na Pradze; i znowu byłem w Pradze, gdy chcemy oznaczyć stolicę Czech. Byłem na Solcu, gdy mowa o przedmieściu warszawskiem; b\łem w Solcu, gdy opowiadam o mieście połoźonem w Sandomierskiem. Prawidło, które daje się z ducha języka narodowego wyprowadzić, jest następujące. Gdy rzecz czynimy o głównem miejscu, używamy przyimka w, gdy mówimy o części całości, o przy- ległości, kładziemy na♦ Mówiąc o mieście, rzekniemy: byłem w tem lub owem mieście, byłem n. p. w Krakowie; gdy rzecz idzie o przedmieście, powie się: byłem na przedmieściu, n. p. na Stradomiu, na Kleparzu, na Kaźmierzu; i znowu w Kaźmierzu, gdy mowa o naszym porcie nadwiślańskim. Mówiąc o wsi głównej, gdzie dwór, gdzie pańskie mieszkanie, użyjemy zawsze przyimka wspominając folwarki, przyległości, powiemy na. Otóż włościanie nasi dziwny mają instynkt w zastosowaniu tego prawidła; czyli raczej, z ich to mowy prawidło to wyprowadzone zostało. Przypuśćmy, że jest dwie wsie w ręku jednego właściciela, jedna zowie się n. p. Wiśniowa, druga Jabłonna. W Wiśniowy jest mieszkanie pańskie,
Jabłonna jest drugim folwarkiem. Spytaj kmiotka, gdzie był? odpowie, byłem w Wiśniowy, byłem na Jabłonny. Niechże dwóch braci podzieli się tym majątkiem, niech Wiśniowa stanie się jednego własnością i miejscem zamieszkania, Jabłonna drugiego; każda niech się stanie osobną całością, kmiotek w odpowiedzi nie popełni błędu, lecz powie: byłem w Jabłonny, byłem w Wiśniowy. Za ten krótki ustęp gramatyczny, winienem przeprosić, gdyż teraz dają się słyszeć zdania, że gramatyka jest nie potrzebna, że czas z jej więzów wyłamać się, że gieniusz prawdziwy (a tylu ich mamy) sam prawidła mowy stanowić powinien. Niebaczni! czyli gramatyka wjęzykach nie jest tern, czem prawa w towarzystwach? lecz choćby w piśmienictwie naszem wprowadzili niektórzy z pisarzy dzisiejszych anarchię językową, ród naszych kmiotków wziąłby pod straż mowę naszą, zachowałby jej czystość, nie znając prawideł z ducha jej wywiedzionych, stosowałby się zawsze do nich instynktem, przeczuciem, nie dozwoliłby przystępu germauizmom, lub innej obczyźnie, jak nigdy makaronizmów, ani gallicyzinów nie dopuścił.
Mówiliśmy wyżej o uszanowaniu, z jakiem kmiotek zachowuje stare zwyczaje w ucztach, biesiadach, obrządkach; w wyższym stanie u nas, coraz nowe naśladownictwo, coraz nowe zwyczaje wprowadza; jeden tylko przykład przytoczę. Przodkowie nasi, dzieląc dzień między pobożną pracę i zabawę, razem ze wschodem słońca porzucali łoże, obiadowali o południowej godzinie, 'wieczerzali wieczorem. Wprowadzono potem biesiady popołudniowe, dalej pó- źnie:sze jeszcze, a dziś zwyczajem w krajach obeych przyiętym, obiady stały się wieczerzami. Kmiotek zawsze w połowie dnia gorzki swój chłeb poż»wa, i nie ma on, nie poirzebuje zegara. Zegarem jego jest słońce, zktórem się zna tak dobrze, a które Bóg równie dla niego, jak dla innych zapalił. — Mieliśmy szatę narodową, poważną, wspaniałą, bogatą. Byli dawniej tacy, którzy ją, dla hiszpańskiego lub innej mody, później dla francuzkiej, porzucili. A nie dawnemi czasy ten piękny strój kontuszowy zrzuciliśmy dla europejskiego ubioru; kmiotek wierny swojej sukmanie pozostał. Tak jest, jego siermięga jest dotąd jeszcze taką, jaką Piast na szkarłat książęcy zamienił.
Tak więc lud wiejski pozostał niezmiennym, uieuległym wpływom obcym, pozostał narodowym w mowie, w wierze, w obyczajach. Podobny on jest do tych zagonów, które często wśród lasów naszych spotykamy; opuszczone w uprawie, nie zdołały się oprzeć zasiewającym się na nich drzewom, lasy całe na nich porosły, zasłoniły je przed promieniami słońca; corocznie okrywają je gęstem liściem jesiennem i spru- chniałą korą, a jednak one kształtu, jakie im pług ojczysty raz nadał, nigdy nie tracą, i choć nie są już niwą, są zawsze przecież zagonami.
Jeżeli więc lud ten zachował swoję właściwą barwę i charakter, jeżeli tyle jest poezyi w jego smutku, wjego weselu, w jego pracach, w jego niedoli, czemuż żaden z naszych młodych pisarzy nie czerpa natchnień swoich na tej ojczystej niwie tak bujnej, wżyciu tego ludu lak poetycznego? Czyż przykład Brodzińskiego nie powinienby go zachęcić? czy śpiew o Wiesławie nie trafił do jego duszy, czytając nasze poe- zye teraźnejsze, słucha:ąc krytyków dzisiejszych, i na ich czele stającego P. M. Grabowskiego? mniemaćby można, że jedna tylko Ukraina i Zaporoźe są krajami natchnień, poezyi, wielkich lub smętnych obrazów; nie dziwię się, pojmuję, kiedy który syn t\ch krain tęskni do ni h, o nich marzy, i ich urok śpiewa; rozczulam się z nim nawet, bo jego czucie jest prawdziwe; ale kiedy widzę młodego poetę, zrodzonego w Mazowszu, lub na Podlasiu, wzdychającego do Ukrainy łub Zaporoża, gdzie nigdy nie był, gdzie może nigdy nie będzie; wielbiącego mieszkańców tamteszych, śpiewającego stepy i mogiły — indiguor — oburzam się, i pytam, czyli w tak obrzydłym kraju żyjemy, między ludem tak zaklętym, ażebyśmy nie mogli czerpać w nim obrazów i natchnień, i czyli ta niesprawiedliwość nie jest nową krzywdą, wyrządzoną naszemu ludowi. Nie można zaprzeczyć, że wielki w tych czasach objawił się ruch umysłowy u nas; młodzi poeci, z łatwością i z szybkością, która zdumiewa^ lecz która czasem jest bardzo zdradliwa, której podszeptom nie zawsze bezpiecznie nadstawiać ucha, tworzą liczne poemata, dra- mata i rozmaite ulotne wiersze. Inni pisarze przebijają się myślą do najwznioślejszych sfer filo* zofii, i jedni dość ciemno, drudzy jaśniej i zrozumiałej tłómaczą nam mądrość Germanów, przecież żaden glos się nie wznosi w sprawie naszych włościan. ([3]) A jednak pięknym by to było czynem, czy poezyą prawdziwie rodzinną, czy powieściami zmyślonemi, czy poważnemi rozprawami, obudzić dła nich uczucie przychylne, przygotować, zachęcić umysły do zajęcia się polepszeniem, zmienieniem zupełnem ich doli. Prędzej, czy później, trzeba będzie przystąpić do tego koniecznego i sprawiedliwego dzieła, które się tylko stanie odkupieniem tylu krzywd i tylo- wiecznej niedoli. Każda epoka, w każdym kraju ma swoje właściwe posłannictwo, naznaczone jej od Boga. Zamyślmy się i zastanówmy, czyli nie nadeszła chwila, w której około nadania własności najliczniejszym mieszkańcom tej ziemi pracować potrzeba. Wykonanie tego przedsięwzięcia, nie byłoby może dziś nie podobnem, a więc należy się na nie odważyć. Nie tu miejsce rozbierać i zgłębiać, czyli włościanie mają prawo do udziału we własności tej ziemi, którą od tyła wieków potem swoim oblewają. Nie tu miejsce dochodzić, czyli byli gdzie dawniej w kraju naszym wieśniacy właściciele. Nie moim także jest zamiarem, wskazać tutaj, av jaki sposób należy dokonać nadania własności ludowi wiejskiemu, tak, aby ta dla niego korzystną się stała, nie narażając na straty znaczne dzisiejszych właścicieli. — Tu tylko nadmienię, że Kazimierz Wielki, nie dla tego zasłużył na to nazwanie, że zamkami i miastami kraj ozdobił, że granice państwa rozszerzył, lecz że naród rozszerzyć, powiększyć usiłował, podnosząc kmiotka do godności człowieka, i starając się uczynić go częścią narodu. Nie ma wątpienia, że przed nim, i za jegtft czasów, dola włościan szczęśliwszą była, niżeli w późniejszych wiekach; w statucie wiślickim, czytamy następujące postanowienie: „Wiadomem nam jest, że we- „szło we zwyczaj, który jest tylko nadużyciem, „iż gdy niektórzy kmiecie, czyli włościanie, lub „ inni miejscy ludzie, bezpotomnie z tego świata „schodzą, ich wszystkie mienie ruclio- „me i nieruchome, pod nazwaniem pospo- „litem puścizny zwykli zajmować, dla czego „my zwyczaj ten mniemając być przeciwnym „sprawiedliwości i nie grzeczny, posiana wia- „my, że z mienia tych zmarłych, jeżeliby ,,'się w niem znalazł kielich wartości półtory „grzywny, ma być dany kościołowi parafialnemu, „reszta zaś mienia ma spaść na najbliższych „krewnych, jako słuszność i sprawiedli- „wość nakazują.“ (*) Czytając to prawo, czyż nie przejęci jesteśmy uszanowaniem i uwiel- faieniera dla króla prawodawcy, i czyli nie nabierzemy przekonania, że włościanie za jego czasów byli swobodniejsi, zamożniejsi, jak w późniejszych wiekach; że mieli własność swoję, mieli mienie ruchome i nieruchome, i czyli nie nasuwa się to pytanie: jakie to było to mienie nieruchome? Nie ma wątpliwości żadnej, że w królewszczyznach włościanie posiadali własność wprawdzie obowiązkową, ale te obowiązki tak były mało znaczące, że ją za bezwarunkową uważać można. W dobrach szlacheckich utrzymywała się pańszczyzna, ale jak widzimy ze statutu wiślickiego, włościanie posiadali własność prawem zabezpieczoną. — Kazimierz Wielki nie dokonał wszystkich zamiarów, które dła ustalenia pomyślności ludu wiejskiego był powziął. Jagielony byli ojcami, opiekunami stanu włościańskiego; lecz późniejsze wieki zaniedbawszy postarać się o polepszenie jego doli, dozwoliwszy wkraść się licznym nadużyciom w stosunki między Panami a włościanami, a to wśród wojen ciągłych i rozmaitych klęsk kraju, dzisiejszemu czasowi przekazały obowiązek dokonania dzieła Kazitnierzowego. I w istocie przy panujących wyobrażeniach, przy rozszerzającej się oświacie, przy mnożących się potrzebach, przy rozwijającym się przemyśle, już żaden zagon ziemi długo pańszczyzną nie będzie mógł być u nas uprawiany. Przemysł i pańszczyzna, są to dwa wyobrażenia, które się nigdy z, sobą pogodzić nie dadzą; mamy już w kraju naszym liczne przykłady szlachetnych usiłowań, przeniesienia gospodarzy pańszczyźnianych na czynszowników; nie dawnemi czasy, w całej ordynacyi Zamojskiej zniesiono pańszczyznę, a ustanowiono czynsze, zapatrując się na owoce, jakie tak piękne usiłowania wydały; strzegąc się tego, co w nich było jeszcze błędnego i niedokładnego; naśladując to, co się zbawiennein okazało; każdy właściciel mniej lub więcej zamożny, mógłby się odważyć na próbę podobnego rodzaju. —■ Mamy już wzory, czyż nie znajdziem naśladowców? lecz przejmijmy się najprzód uczuciem miłości chrześciańskiej, uczuciem sprawiedliwości dla tego ludu, który od tylu wieków ma prawo o nią się dopomagać; pomnijmy na jego zasługi, prace i tylowieczną nędzę; pomnijmy, że on strumienie krwi przelał w obronie tej ziemi, ze jemu winniśmy jej żyzność i chleb, który pożywamy; pomnijmy, że z niego powstał ojciec naszych pierwszych królów, że jego niedole piękne oczy Jadwigi łzami oblały, gdy pytała swego królewskiego małżonka: „kto kmietkom łzy wynagrodzi?“ Pomnijmy, że on już wypracował sobie ten zagon, z którego żyje; połączmy więc wszyscy wspólne usiłowania, ażeby to przekonanie przelać we wszystkie umysły, bo każde nowe przedsięwzięcie, tylko na powszechnem przeświadczeniu oparte, może się stać uźytecznem i trwałem. — Abyśmy się okazali sprawiedliwymi, powinna być nasza ofiara nie przymuszona, dobrowolna. —• Postąpmy sobie tak (i tu powtórzę słowa Kazimierzo we:) ut aeguitas etjusłitóa suadent, jak słuszność i sprawiedliwość doradzają, i odpowiedzmy na to tkliwe pytanie Jadwigi: kto im ich łzy wynagrodzi? a wtenczas czyn nasz sprawiedliwy, miłym będąc Bogu, może nam wyjedna przebaczenie win naszych i rosę błogosławieństw na tę ziemię sprowadzi.
[1] Naruszewicz księga V. k. 16.
[2] Górnicki w Dworzaninie mówi: „i to mi się tez nie źle podoba, kiedy tworzy sobie nowe słowo, ale na polskim gruncie, abo ze dwu polskich jedno uczyni.“ — Co do tworzenia słów nowych, i przejmowania obcych do polskiej mowy, może znaleśó czytelnik najzdrowsze rady i wyborne przepisy, w księdze I. Dworzanina naszego starego Górnickiego.
[3] Mylę się. Pan August Cieszkowski, w pięknem swojem piśmie: O ochronach wiejskich, pierwszy dał przykład poświęcenia pióra swego dla dobra ludu włościańskiego.
Vide statnt Łaskiego 1506. roku fol. 2l.: „De bonia derelictis post mortem Viliahorum, et Citium, ał>sque prole decedentium."
http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/docmetadata?id=1663&from=&dirids=1&ver_id=&lp=8&QI=






