Po latach odrętwienia i przygnębienia, spowodowanego klęską, roku 1831, zaczął się kolo roku 1840 budzić powoli / w Królestwie Polskiem ruch umysłowy i ekonomiczny
KAZIMIERZ BARTOSZEWICZ
WOJNA ŻYDOWSKA
W ROKU 1859
(POCZĄTKI ASYMILACYI I ANTISEMITYZMU.)
W edycji
I.
1872 (?) |
Po latach odrętwienia i przygnębienia, spowodowanego klęską, roku 1831, zaczął się kolo roku 1840 budzić powoli / w Królestwie Polskiem ruch umysłowy i ekonomiczny. Pomimo ucisku, a więc niesprzyjających warunków, ruch ten I rozwijał się dość silnie w dwudziestu latach następnych. Literaturze przybywały nowe a cenne nazwiska, praca nad dziejami przeszłości coraz szersze zataczała kręgi, nie brakowało wybitnych badaczów nauk ścisłych, prawa i przyrody, pojawiły się poważne miesięczniki literacko-naukowe, dziennikarstwo z powstaniem Dziennika Warszawskiego (1850 r.) weszło na drogę reformy, zbliżając się do typu europejskiego. Rozwojowi życia ekonomicznego, prócz postępu na polu rolnictwa, sprzyjały nowopowstające fabryki i ulepszone środki I komunikacyi, między którymi olbrzymią doniosłość przedstawiały: żegluga parowa na Wiśle, zaprowadzona staraniem Andrzeja Zamojskiego, i budowa kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. |
W tym ruchu ekonomicznym wielki wzięli udział Żydzi. Prócz handlu, który od dawna spoczywał, w ich rękach, i prócz targu pieniężnego, którym prawie wyłącznie zawładnęli, rzucili się na pole większych przedsiębiorstw przemysłowych. Fortuny ich rosły z dnia na dzień, a stąd odgrywali oni coraz większą rolę w życiu społecznem i towarzyskiem, zwłaszcza, że zwolna zwiększały się i szeregi ich inteligencyi, dzięki przeważnie Szkole Rabinów. Mury średniowiecznego ghetta kruszyły się. Żyd bankier, przemysłowiec, fabrykant wchodził w bezpośrednie stosunki z ziemianami i sferą urzędniczą. Żyd księgarz i wydawca zaczął wpływać na losy literatury i nauki, które nawet znalazły wśród Żydów swych mecenasów: tak np. Matias Rosen i Leopold Kronenberg popierali finansowo Biblioteką Warszawską. Coraz większy zastęp pracowników chrześcijańskich stawał się zależnym od plutokracyi żydowskiej. Żydzi lekarze cieszyli się obszerną praktyką, a niektórzy z nich wzbogacali literaturę naukową: np. Ludwik Natanson redagował Tygodnik Lekarski. Bibliografia polska zapisuje z tych czasów nazwiska: Tugendholda, Paprockiego, Amszejewicza, Buchnera, Elkana, Elsenberga itd., a między nimi i Bogumiła Dawisona, słynnego aktora niemieckiego, rodem z Warszawy, który przedtem pracował w dziennikarstwie warszawskiem. Dochodziły też z za granicy wieści o sukcesach naukowych głośnego anatoma Hirszfelda, który później został powołany na katedrę w warszawskiej Akademii Medyko-chirurgicznej. Na polu sztuki zdobywał sobie uznanie Aleksander Lesser, malarz historyczny; szeroko też rozbrzmiewało w kraju i za granicą imię muzyków Wieniawskich—skrzypka i fortepianisty.
W życiu towarzyskiem coraz częściej spotykało się Żydów, zwłaszcza tak zwanych pogardliwie „mechesów“ (przechrztów); zdarzały się nawet wypadki, że ludzie tej sfery wchodzili w związki rodzinne ze szlachtą, i to karmazynową. X W teatrach, na salach koncertowych żydowska arystokracya pieniężna zajmowała poniekąd miejsce honorowe, ustąpione jej dobrowolnie przez naszą arystokracyę rodową.
Równocześnie z tym udziałem Żydów w życiu ekonomicznem, społecznem, umysłowem i towarzyskiem, krzewiła się coraz silniej idea asymilacyi. Przyczyniła się do tego ( w pierwszym rzędzie wspomniana Szkoła Rabinów, której ) zarząd administracyjny spoczywał w rękach Polaków. Mocny podkład do tego kierunku położyli dyrektorowie tej Szkoły: Antoni Eisenbaum i Jakób Tugendhold. Pierwszy z nich już w r. 1813 wydawał czasopismo polsko-żydowskie Postrzegacz Nadwiślański, a stanąwszy w roku 1826 na czele Szkoły Rabinów, walczył z obskurantyzmem żydowskim i szerzył zamiłowanie do języka polskiego. Następca jego, Tugendhold, autor wydanej już w roku 1818 broszury o Żydach („Jero-boal czyli mowa o Ż у d a c h“), napisał po polsku cały szereg dziełek i broszur religijnych, oraz przekładów z hebrajskiego, mających przeważnie na celu propagandę języka polskiego. Z pod jego też pióra wyszła pierwsza polska książka do modlitwy dla Żydów i pierwszy poniekąd polski dla nich katechizm; w r. 1844 wydał on „Skazowki prawdy i zgody pod względem różnicy wyznań”1).
To też wychowańcy Szkoły Rabinów władali dobrze językiem polskim, byli przeciwnikami żargonu i niemczyzny, panującej w synagodze postępowej. Kolo roku 1850 Józef Fruchtmann, Izaak Kramsztyk, Hilary Nusbaum, Jakób Rotwand i Henryk Szmideberg przystąpili do założenia synagogi na Nalewkach z polskiemi kazaniami i polskim chórem. Pierwsze w niej polskie kazanie wygłosił Izaak Kramsztyk podczas świąt wielkanocnych roku 1852 (10 marca). W kilka lat później (1857 r.) już i w synagodze niemieckiej na ulicy Daniłowiczowskiej prowadzono protokóły w języku polskim i sprowadzono do niej polskiego kaznodzieję, Jastrowa. W roku 1858 Izaak Kramsztyk przemówił po raz pierwszy po polsku do nowożeńców. Jeszcze w roku 1854 żydowska młodzież postępowa, asymilacyjna, stoczyła zwycięską walkę z ortodoksami o postawienie na cmentarzu żydowskim pomnika Eisenbaumowi z polskim napisem.
Ruch asymilacyjny znalazł poparcie w inteligencyi żydowskiej (należy tu wspomnieć jeszcze Jakóba Rosentala, Goldszmidta itd.), a częściowo i u plutokracyi (M. Rosen, H. Toeplitz, Natansonowie, Epsteinowe, Mejerowie, Bernard Kohen itd.). Gorącymi zwolennikami asymilacyi stali się potomkowie frankistów (Wołowscy. Brzezińscy. Majewscy, Krysińscy) i neofici (dr. Wolff, Leowie, S. Frenkel), wśród których głównym orędownikiem te] idei był Leopold Kronenberg, potentat finansowy, człowiek wielkiej energii niepospolitego rozumu, szczerze przywiązany do kraju. W szeregu z tym znaleźli się i polscy „entuzyaści”, jak Jurgens. ChaŁubiński. Oświadczyła się za tym ruchem młodzież demokratyczna; gorliwymi jego wyznawcami byli czerwiency: Nawet wśród „klemensowczyków”, szlachty grupującej się koło Zamojskiego, znaleźli się zwolennicy asymilacyi. Sądzono, że przez uświadomienie narodowe, spolszczenie Żydów, wzmocnią się siły odporne społeczeństwa, że przybędzie mu pół miliona obywateli. Jako najlepszy środek, prowadzący do tego celu, uznawano dążenie do równouprawnienia Żydów.
‘) Tugendhold pod innym względem, jako ślepy sługus rządu, pozostawił po sobie nieszczególną pamięć.
Ale ze wzrostem zwolenników asymilacyi rosła i liczba jej przeciwników. Coraz więcej przybywało ludzi, patrzących z trwogą na „zalew żydowski”. Przerażało ich rosnące bogactwo żydowskie, drażniły wpływy plutokracyi, niepokoiło gwałtowne wciskanie się Żydów we wszystkie sfery życia społecznego. Powstawała nowa potęga, opartą przeważnie na wszechwładzy złota, ciągnąca za sobą tłum ciemny, odrębny religią, kulturą, językiem, pojęciami, nawet ubiorem. Rodziło się pytanie: po której stronie ta potęga stanie? czy będzie to przyjaciel czy wróg, tem niebezpieczniejszy, że wewnętrzny?
O ile zwolennicy asymilacyi wierzyli, że z równouprawnieniem i zatarciem różnic między „dziećmi jednej ziemi” nasz charakter narodowy ulegnie korzystnej zmianie, bo nauczymy, się od nowych współbraci solidarności, karności, oszczędności, rozumnej filantropii i cnót rodzinnych, o tyle przeciwnicy asymilacyi obawiali się, aby wady żydowskie, ujemne strony ich charakteru, ich pojęcia nieraz tak sprzeczne z etyką chrześcijańską, nie przeszły w krew naszą. W równouprawnieniu Żydów widzieli nie pozyskanie nowych obywateli, lecz dostarczenie wrogiemu żywiołowi środków do ekonomicznego nas pognębienia. Asymilatorom odpowiadano: Nie spolszczymy Żydów, lecz sami zżydziejemy, nie wzmocnimy naszych sił, lecz je osłabimy, nie zaprzęgniemy Żydów do służby naszym ideałom narodowym, lecz sami pójdziemy w służbę ich ideałów, staniemy się pachołkami żydowskimi.
Ówczesne stosunki sprawiły, że walka tych dwu skrajnie odmiennych poglądów na kwestyę żydowską w ogóle i na asymilacyę w szczególe nie występowała wyraźnie, toczyła się po cichu. Nie mogła wypłynąć na publicznych zebraniach, bo ich nie było. Nie ujawniła się w określonych formach na łamach prasy, bo cenzura starannie przeszkadzała wszelkiemu podnoszeniu kwestyi żywotnych. Więc była to jedynie „zabawa towarzyska”, był to przedmiot pogadanek w małych kółkach, na prywatnych zebraniach. Ale prochy były przygotowane — jedna iskra mogła je zapalić i sprawić wybuch. I rzeczywiście taka iskra padła w formie… recenzyj muzycznej. Prawie wierzyć się nie chce, aby z takiej drobnostki mogła powstać wielka „wojna żydowska”. A jednak powstała. Starcie było tak silne, ze całe prawie społeczeństwo podzieliło się na dwa obozy. Rzecz oparła się o sądy, o zamek królewski, o Petersburg, znalazła swój rozgłos w prasie zagranicznej…
Zanim jednak przyjdzie opowiedzieć tę „wojnę”, należy jeszcze raz stwierdzić, i to nie czczem słowem, lecz dowodami, że prochy były przygotowane. Inaczej drobna iskra byłaby zagsła…
„Wojnę” poprzedziła „partyzantka”— zanim przyszło do walnej bitwy, odbywały się drobne utarczki. A że były interesujące, że dają wcale dobry obraz ówczesnych zapatrywań na sprawę żydowską w naszym kraju, więc należy się im wspomnienie i przypomnienie.
II
Dążność do uprzemysłowienia i ekonomicznego podniesienia kraju znalazła w naszem społeczeństwie licznych przeciwników. ludzie, przesadnie troskliwi o nieskazitelność ducha narodowego, czuli wstręt do naśladowania cywilizacyi zachodniej, coraz bardziej opierającej się na gromadzeniu zasobów materyalnych. Według nich, dążność do bogacenia się musiała doprowadzić do obniżenia pojęć etycznych, do upadku, ducha. Pogoń za złotem spaczy sumienia, odbije się ujemnie na życiu rodzinnem, wystudzi zapał, wykopie grób ideałom. Każdy naród ma inne posłannictwo, inne tradycye, żyje w odmiennych warunkach bytu, więc też powinien pielęgnować swą odrębność, szukać właściwych sobie środków do utrzymania i rozwoju swych sił dla zdobycia lepszej przyszłości… Precz więc z materyalizmem, ciągnącym do nas z Zachodu! Owo „precz z materyalizmem” musiało się pośrednio łączyć z niechęcią do Żydów, którzy byli u nas, jeżeli nie pionierami, to w każdym razie wybitnymi przedstawicielami tego kierunku.
Zapatrywaniom tym w literaturze dał najsilniejszy u nas wyraz Kraszewski. Był to umysł zbyt wrażliwy, aby nie podzielał o baw, Wyrosłych bądź co bądź na gruncie zacnym i szlachetnym, bo na gruncie uczucia i szczerego patryotyzmu. Zwolennik przewagi ducha nad materyą, nie umiał się pogodzić z nowym prądem z nowa „chorobą”. Jego zmysł krytyczny łatwiej dostrzegał objawy ujemne, niż dodatnie, więc z obowiązku strażnika czystości ducha narodowego ostrzegał przed grożącem niebezpieczeństwem.
Już w „Dwóch światach”, powieści napisanej w r. 1854,widział, jak „na zwaliskach zamczyska dymi komin cukrowarni lub gorzelni… potomkowie hetmanów warzą syropy і pędzą truciznę… Posłannictwem ich, misyą, kuć pieniądz, by go używać bezmyślnie… kopać grób sobie i rodzinie. Gdzie są dziś panowie i czem się różnią od bogatych Żydów i bankierów?” W „Abrakadabrze“, utworze, wydanym w r.1855, pytał: „Co po nas zostanie? — alkaloidy i banknoty, dwudziestu czterech ekonomistów, formułujących społeczną zasadę bytu, trochę szkła, trochę drutu i żelaziwa, dużo rdzy i kwita“.
Najwyraźniej jednak przemówił w „Chorobach wieku“, powieści, drukowanej w r. 1856 w odcinku Kroniki wiadomości krajowych i zagranicznych, redagowanej przez Juliana Bartoszewicza. „Niech mi nikt nie dowodzi — pisał Kraszewski, — że można być najlepszym gospodarzem, agronomem, spekulantem, przemysłowcem i najczulszym i najpoetyczniejszym z ludzi. To są podobno żywioły, które z sobą w parze nigdy chodzić nie będą. Przerobi się świat na wielki kantor gospodarsko-industrialno-komercyjny, ludzie na komisantów, książki na rejestra, życie na rachubę podwójną przez habet i debet i… komuś z tem będzie dobrze… Powiadają, że tak już jest wszędzie u rozumniejszych ludzi na Zachodzie… czas więc i nam zostać ludźmi rozsądnymi, zimnymi, praktycznymi… Naówczas niktby nic od nikogo nie potrzebował, uczucie nie przydałoby się na nic, bo na wszystkie wypadki stowarzyszenia i asekuracya musiałyby wystarczyć… ziemia stałaby się domem pracy… klasztorem bez religii i wiary… rodzajem falansteru czy fabryki. Nie! to coś okropnego! ten ich świat naszym być nie może… czegoś więcej trzeba człowiekowi nad strawę bydlęcia i grosz żydowski”. Kraszewski nie był przeciwnikiem dobrobytu materyalnego, ale nie widział, aby cywilizacya przeprowadzała granicę między „rozumną zapobiegliwością i postępem rozsądnym” a „szałem handlarskim, spekulacyjnym i zupełnem zmateryalizowaniem”. Na takie ustalenie granicy któżby się nie zgodził, ale autor „Chorób wieku” sam nie umiał postawić granicy swym zarzutom, skierowanym przeciw „dzisiejszej cywilizacyi”. Uważał ją za wyłącznie „materyalną”—i „dlatego niema w jej łonie ani bohaterów i istotnie wielkich ludzi, ani wielkich prawd zasadniczych… Wszystko maluczkie i praktyczne… Każdy kraj pilnuje tylko materyalnego postępu, ulepsza pługi, buduje fabryki, zapobiega materyalnej nędzy, a gotuje daleko straszniejszą — duchową,.. Wśród kolei, fabryk, nagromadzonych bogactw, ludność zbestwiona i wynędzniała, ogłupiona, bez kawałka chleba często, lub w dostatku a bez czucia i myśli, wystawia najstraszniejszy kontrast bogactwa materyalnego i nędzy moralnej, odrętwiałości i zestarzenia straszliwego. Nigdzie jeszcze równolegle postęp materyalny nie sprowadził za sobą rozwinienia i spotęgowania moralnego — chleb będzie, ale serc nie stanie… A nam najpilniej naśladować tych, których charakter, losy, posłannictwo cale od naszych są różne… Po co my z Zachodem szaleć mamy… Błędy innych przegniłych narodów ani nas zadziwiają, ani smucą… ale szczepić sobie zarazę dobrowolnie, uporczywie, ochotnie, z zapałem… to nierozumnie i nie postępowo… Nasze małpiarstwo na tak potężną skalę — to upadek moralny niepodźwigniony, przetworzenie nas na istoty bez charakteru, bez znaczenia. Zyszcze kraj na gospodarstwie i przemyśle, ale my dla tej odrobiny zarobku wyrzeczeni się siebie i za lat sto nikt nas od Żydów, od Niemców i od całej rzeszy ( handlarskiej kosmopolitów nie pozna!”…
Trudno zaprzeczyć, że w tej apostrofie przeciw groszoróbstwu było sporo –słuszności, ale i wiele przesady. Obawa zaszczepienia się u nas zgnilizny Zachodu kazała Kraszewskiemu zamknąć oczy na to, co ten Zachód dobrego i pięknego ze swego ducha wysnuwał. A właśnie, pomijając już literaturę, sztukę, wreszcie postęp na każdem polu, Zachód ten wówczas podnosił, a po części urzeczywistniał hasła wolności ludów. Już to samo musiało nas ciągnąć do niego, choćbyśmy zapomnieli o stosunkach, które go nas z nim łączyły, o wspólnej historyi, o skarbach oświaty i wiedzy, które z niego czerpaliśmy. Jednostronność poglądów znakomitego pisarza nie liczyła się ani z ewolucyą stosunków społecznych, ani z prądem, ogarniającym całą Europę, wobec którego ci, co poza nimi stać chcieli, odtrącając czerpanie z nowych, potężnych źródeł dobrobytu, skazywali się dobrowolnie na zastój ekonomiczny, zły jak każdy zastój w ogóle, a tem gorszy dla narodu zgnębionego, miotanego burzami losów, który tylko w rozwoju ducha i sił materyalnych mógł znaleźć możność utrzymania się na powierzchni i doczekania się lepszych warunków bytu. Ta jednostronność tem więcej zadziwiać musiała, że jeżeli gdzie, to u nas, przemysł i handel stał na tak niskim jeszcze stopniu, iż zawcześnie było łamać ręce nad nieszczęściami, które miał sprowadzić.
To też „Choroby wieku” wywołały sprzeczne sądy: Kraszewski otrzymywał gorące pochwały i równie gorące protesty. Z pomiędzy takich protestów wyróżnił się list Henryka Toeplitza, bankiera warszawskiego, którego jednak mniej obchodziły sprawy finansowe, niż literatura i sztuka, a zwłaszcza muzyka. Właśnie w tym czasie otrzymał list od Kraszewskiego z podziękowaniem za „szczere przyjęcie” młodego wiolonczelisty Meyera; więc skorzystał ze sposobności, aby wytoczyć swe żale z powodu „Chorób wieku”. „Pan jako człowiek — pisał do Kraszewskiego — dajesz przykład, czem być powinien ten, którego Bóg namaścił dla oświaty i objaśnienia współbraci”. Z tem większą boleścią czytał „Choroby wieku”, w których widział „nieszczęśliwe tendencye” i jakby „zachętę dla próżniaków”. Prosił przeto Kraszewskiego, aby przyjął od niego kilka uwag, pochodzących od „bezstronnego” człowieka. List składał się z dwu części: pierwsza była polemiką o pojęcie materyalizmu, druga obroną Żydów.
„Nie wiem, co społeczeństwo na tem zyskuje — pisał Toeplitz, — że ludzie pełni oświaty, na czele oświaty stojący, równie jak pospólstwo, imieniem Żyda oznaczają wady szachrajstwa i przewrotności. Pospólstwo żydowskie pod nazwą chrześcijan pojmuje „ograniczonego”, Żyd wykształcony niezawodnie w tym znaczeniu słowa chrześcijanin nie użyje…
„Drogi Panie, wcale a wcale Żydów nie znasz. Rzuceni obłędnym prześladowaniem chrześcian na drogę czysto handlową, w walce ciągłej o istnienie, o życie, o wolność, prawie oddychania tym samym powietrzem, wyrobili w sobie tę przebiegłość, która jest bronią słabych. Przecież takowa w walkach do dziś dnia jest dozwolonym, często podziwianym środkiem.
„Dopóki Izrael był narodem, historya jego jest „historyą sumienia, ciągłą nauką moralną w przykładach, gdzie dobre nagradzanym, a złe okropne skutki za sobą pociąga”. Wielkość i prawda tej historyi zrobiły z niej Księgę Światów, z której największy przyjaciel ludzkości czerpał swe natchnienia. Dziś jeszcze, jeżeli wejdziesz, drogi Panie, z duszą nie cierpką, nie chcącą karać za przestępstwo, dwa tysiące lat temu spełnione, które do dziś dnia mimo nauki Chrystusa ciągle się powtarza, gdyż do dziś dnia apostołowie prawdy są denuncyowani i krzyżowani bez wpływu Żydów, — jeżeli wejrzysz, powiem, w życie Żydów jako współbraci — okiem przyjaciela, jak przystoi na twój duch i twoje serce, znajdziesz w nich cudowne, wielkie cnoty, nietylko praktyczność.
„Znajdziesz przywiązanie wielkie i prawdziwe, dobroczynność, wdzięczność—trzeźwość—duchowość, chęć nauki— miłość do poezyi — czułość familijną, litość — jednym słowem znajdziesz wielu, bardzo wielu lepszych Ewangelii uczniów, jak tysiące chrześcijan, uczących się tejże nauki.
„Jeżeli w opisach krajowych karcisz szachrajskiego karczmarza lub faktora, Żyd z tobą śmiać się będzie—gdyż przywary niewykształconych Żydów są nam równite przykre, ale z boleścią widziemy malowane bez żadnego celu same tylko ujemne Żyda strony. Bez celu — gdyż ten, biedak nie czyta, a dla chrześcijan jest to podniecanie i tak smutnych przesądów, wiodących do prześladowanin i ucisków.
„Czyż rola podniecającego nienawiść i wzgardę jest godziwa dla poety, dla ucznia Chrystusa? Tysiącoletnia tragedya mąk ludu Izraela, największa może tragedya w historyi, powinna inaczej natchnąć poetę. Byron czul boleści szczepu Izraela, Mickiewicz znalazł typ szlachetny w Janklu. Panie, wierz, podle strony są wpływem ucisku i ciemięstwa, w obronie bez możności zwycięstwa w nierównej walce.
„Wpływaj przemożnym twym piórem w inny sposób. Niech cywilizacya przypuści Żydów do swego łona, niech nie zamyka szkół i wrót dla jakiegokolwiek stanu, niech ich nie wyłącza od grosza zbieranego dla biednych a ich jest ogromna ilość, dwie trzecie najmniej ludności—wtedy zginą stany odróżniające ich, znajdzie się miłość Kraju, będzie on bratem, ale czyż jest podobieństwo wymagać braterstwa wtedy, kiedy szyderstwo, prześladowanie i deptanie honoru czynem i słowem na chwilę nie ustaje.
„A jeżeli mimo tego znajdziesz Żydów kochających kraj, wspierających bez różnicy wiary każdą dążność postępową, czyż nie godzi się przyznać im pewnej zasługi i prawdziwego pojęcia żądań Chrystusa—tak trudnych do wprowadzenia w czyn — ażeby chlebem za rzucony kamień odpłacać.
„Zdaje mi się, szanowny Panie, że w obu kwestyach, które dotknąć pozwoliłem sobie, odbijają się krańcowe pojęcia, które wielu w naszej literaturze z tobą, Panie, dzieli. W jednej jest chrześcijanizm nadludzki, w drugiej nieludzki— a wieki czekają na prawdziwe pojęcie chęci Chrystusa, na ludzki chrześcijanizm.
„Przyjm, szanowny Panie, dobrym sercem te uwagi, które musiałem Ci napisać — są one wypływem konieczności, piszę je bez zarozumiałości i pretensyi, z duszą pełną miłości dla kraju i postępu. Przebacz mą śmiałość, jeżeli znajdziesz me pojęcia błędne, nie wątp, że są rzetelne i że nie byłbym pisał do Ciebie, gdybym nie sądził, żeś godnym i szlachętnym, i nie liczył na to, że głos przeciwnej tobie opinii przyjmiesz pod rozwagę”. (List z dn. 15 października 1856 r.)
List powyższy dowodzi, jak głęboko odczuwali Żydzi asymilatorzy każde słowo nieprzyjazne ich współwyznawcom. Dowodzi również, że trwała już cicha walka między przedstawicielami odmiennych opinii na kwestyę żydowska,. Tajone niechęci znajdowały ujście w formie jeszcze łagodnej, która wkrótce ostrej miała ustąpić.
Co Kraszewski odpowiedział—nie wiemy, wiemy tylko, że z Toeplitzem prowadził dalej korespondencyę, że Toeplitz otrzymał od niego w r. 1856 jakiś list „szczery i przyjazny”, że wreszcie w dwa lata później zawiązały się między nimi blizkie osobiste stosunki1. Kraszewski nie zmienił swych poglądów na „postęp materyalny”, tylko je nieco utemperował. „Wierząc w to, że Bóg wszystko zsyła opatrznie — pisał w jednym z listów do Gazety Warszawskiej — i że ruch ku materyalnemu postępowi nie może być sam sobie celem, ale jest niepojętym jeszcze dla nas środkiem ku odrodzeniu społeczeństwa, może przez krwawy trud nowy prowadzącym ku lepszemu, schylamy głowę w pokorze przed faktem spełnionym, choć trudno nam nad nim nie ubolewać”. Z przykrością też stwierdzał zmianę nastroju. „Ogół czci złotego cielca czynem, choć wiarę Chrystusa wyznaje słowem gorliwie i za nią przemawia głośno”. Społeczeństwo bądź co bądź dąży do tego, aby obyć się bez Boga. Ideałem jego „najwygodniejsze życie”. Zachód „nawet Ewangelii używa dla przetorowania dróg handlowi — gdzie zajrzysz handel i grosze”. Na odpustach paryskich, przy cudownych obrazach i relikwiach, sprzedają ogłoszenia i prospekty… Powoli przechodzi to i do nas — „idziemy w ślad jak barany Panurga”. Smutna to epoka! „Może zresztą my się zestarzali, może jesteśmy ślepi… ale pokochać ją trudno”. Wprawdzie kwitnie na Zachodzie i filantropia, rzucają tam ogryzki dla zgłodniałej rzeszy, ale „pobudką tego miłosierdzia nie chrześcijańskie uczucie, ale czysto żydowska rachuba… Jest to Rotschild, okupujący się rewolucyi lutowej ze strachu o swoją skórę”. Upada literatura, ginie poezya… „Jedynym panem zarobek… Wszystko przesiąka tą dążnością materyalizmu, malowaną
1) W listach Toeplitza z r. 1857 są wiadomości o wspomnianym wyżej Majerze, któremu słynny Lipiński przepowiadał świetną przyszłość; niestety, choroba piersiowa wkrótce położyła kres jego życiu. Sprawy żydowskiej Toeplitz już nie poruszał — pisał przeważnie o muzyce.
pięknie, a w rzeczy zgubną… wszystko, aż do literatury, w której się mnożą książki użyteczne, ale brak natchnionych…”
Słowa te pisał Kraszewski 12 czerwca 1857„w wigilię zapowiedzianego skończenia świata”.
I w innych artykułach Kraszewskiego z tej epoki nie brak podobnych biadań nad zwycięskim pochodem „postępu materyalnego”. Pisząc o podróżach za granicą, wspomina, że wartość ich, jako środka kształcącego umysł, obniżyła kolej żelazna, „wyborna dla towarów i dla bydła, ale nie dla człowieka”… „Kolej i telegraf jednej łzy, jednego, wykrzyku z głębi duszy nie zapłacą… Sto ich (ludzi Zachodu) wynalazków nie warte są naszego uczucia szczerego, naszych popędów szlachetnych i dziecinnych” (Gaz. Warsz., r. 1857, nr. 272).
Ale nigdzie ten wstręt do Zachodu i „cywilizacyi materyalizmu“, jakiemu wówczas ulegał Kraszewski, nigdzie i niechęć do żydów nie wystąpiła tak jaskrawię, jak w „Metamorfozach”. „U nas — pisał w nich — wszystko żyje przeszłością i jej siłą, tam (za granicą) wszystkiem jest przyszłość… Śmieszna kto sądzi, że poza granicami naszemi są jeszcze jakieś narodowości, indywidualne charaktery ludzi; tam epoka narodowości już przeszła, jedni Słowianie w nią wierzą i piastują tę świętą ideę starą… Francuz, Anglik, Niemiec, Włoch jeden mają cel żywota… jedną ideę, ojczyznę, religię, wiarę—grosz… Obrzydliwość uczułem dla tego tłumu nawróconego przez Izraela na wiarę żydowską i życie żydowskie. Spełniły się przepowiednie—przyszło królestwo Izraela i bankier stał się panem świata… Jedno jest tylko, co ten świat wielki rozdziela na dwa olbrzymie pokolenia… jedno jak Żyd w dorobku skąpi obrzydliwie i brudno, drugie jak Żyd bogaty nadyma się, używa, zbytkuje… Cóż zrobisz z Ewangelią wśród tego żydostwa? Chrystusa ukrzyżowaliby raz drugi, gdyby to mogło podnieść kurs papierów na giełdzie… W naszym kraju, przy mnóstwie wad, są jeszcze niestrwonione zapasy… jest z czego budować na jutro; tam wszystko zabite i wyczerpane. U nas nie czczem słowem braterstwo… tam już o nie nie pytaj. O gdybyśmy nasze skarby znali i cenić umieli, jakby dla nas ta ułudna cywilizacya materyalizmu nic uroczego nie miała! jakbyśmy jasno w niej ujrzeli ziarno grzechu i pochodzenie pogańskie! Ale wielu z nas powraca zachwyconych geometrycznym ładem Europy, przemysłem dokazującym cudów, suchemi zjawiskami rozumu żydowskiego, a nie widzi, że u nas, nie tara, jest życie jutra, że u nas siły jeszcze, gdy tam starość niedołężna11… („Metamorfozy”, t. III, str. 17—20).
III.
„Metamorfozy” drukowane były w r.1858, w odcinku Gazety Warszawskiej, pisma, które już od dłuższego czasu nie wprost, ale ubocznie występowało przeciw Żydom. Kierunek ten wzmocnił się zwłaszcza w końcu r. 1857, kiedy cenzura zaczęła być nieco liberalniejsza i pozwalała poruszać sprawy społeczne.
I tak np., w n-rze 295 z r. 1857, z powodu upadku „Dodatku” do Czasu, nieznany autor biadał nad Galicyą, że musi prowadzić walkę z „lecącą z Jerozolimy lawiną spekulantów, plujących na naszego ducha, ziemię, majątek”, w n-rze 301 znajdujemy znów notatkę statystyczną o miastach Królestwa, zamieniających się „w prawdziwie żydowskie”. Na 4696919 ludności Królestwa było Żydów 571421. W ciągu 40 lat ludność żydowska wzrosła o 169%, kiedy ludność innych wyznań tylko o 72% — czyli że w ciągu 28 lat podwaja się ludność żydowska, kiedy ludność chrześcijańska potrzebuje do podwojenia się lat 60. W Warszawie ten stosunek jest jeszcze wydatniejszy, a w 56 miastach Królestwa Żydzi stanowią cztery piąte mieszkańców. Na milion ludności Żydów obwinionych o przestępstwa jest 22516, a ludzi innych wyznań tylko 14997; w domach kary osadzono na milion ludności Żydów 933, chrześcijan 895.
W felietonie tygodniowym nr-u 315 Gazety Wiktor Kamionowski, piszący pod znakiem kwadratu (O), wspominając o przesileniu finansowem i stagnacyi handlowej, które dotknęły wówczas Warszawę, ubolewał nad biedakami, szukającymi ratunku w lombardach, którzy „wpadali w szpony wysysającej wszystko szarańczy ulicznej faktorów”.
Owo „przesilenie bolesne” wywołało też szersze uwagi Józefa Keniga, piszącego pod znakiem kreski (—). „Łatwo żyć szumnie — pisał, — obracając milionami drugich, zachowując zysk dla siebie, a straty dla pożyczających… gdy pryśnie bańka mydlana, łatwowierni tracą majątek, a spekulanci więcej jeszcze, bo honor i uczciwe imię, jeżeli je kiedy mieli… Znane aż nadto plemię lichwiarzy, tuczące się nieszczęściem, wysysające ostatni grosz z pracowitej ręki, nurtujące spokój i szczęście familii, z radością patrzy na to ogólne zubożenie. Dla tych wampirów prawdziwe otwiera się żniwo… dobiją się honorowej pozycyi i doczytają się w kuryerku ogłoszenia, że „jako uzdatnieni w zawodzie czysto handlowym, łatwo wywiązać się mogą z obowiązków”… Wspominał dalej Kenig, że kilku lichwiarzy, „co jak szatany” porywali w swe szpony majątek biedaków, „odbywa rekolekcye”. Żałują pewno, że w tej korzystnej epoce „nie mogą rozwinąć długiem doświadczeniem nabytej biegłości w interesach” 1).
W tydzień później (№ 331) ukazał się w Gazecie artykuł o obecnym upadku kredytu i handlu. Autor jego (podpis P—g W…a) ostro wystąpił przeciw spekulantom giełdowym, którzy zaczęli od pożyczania małych sumek urzędnikom i rzemieślnikom, potem zarzucili sidła na marnotrawną młodzież, a wkrótce jeździli już karetami, otwierali salony i puścili się na większe zagraniczne spekulacye giełdowe. Na ich obrotach i stratach może bardzo ucierpieć ogólne bogactwo kraju i kredyt w kolebce będący. Jeżeli rolnik potrzebuje kapitału na użyteczne przedsięwzięcie, to otrzyma od nich „odmowną i szydercza odpowiedź”. Kraj nasz — dowodził autor — jest rolniczy, więc też powinniśmy przedewszystkiem rozwijać przemysł rolniczy, popierać dobrobyt włościan, zająć się podniesieniem mieszczaństwa na prowincyi. Starajmy się „pół miliona żydostwa oderwać od brudnych frymarków, bezowocnie trawiących źródła bogactwa krajowego”…
Podobnego rodzaju artykuły, uwagi i wzmianki, ukazujące się na łamach Gazety Warszawskiej, nie podobały się zarówno Żydom, jak i zwolennikom asymilacyi. Z obu tych stron spotykały Gazetą zarzuty, że „dla chwilowej popularności schlebia niesłusznym przesądom, okrywając bezustannie Żydów szyderstwem i sarkazmami”, wskutek czego, „zamiast rozsiewać miłość i zgodę, jątrzy zadawnione rany i obudzą nienawiść”. Felietonista Gazety (kwadrat) postanowił zatem zarzuty te odeprzeć i wyjaśnić stanowisko redakcyi.
„Gdybyśmy jątrzyli i obudzali nienawiść — pisał, — byłby to grzech ciężki wobec Boga i kraju. Nie przyznajemy
1) Aluzya do reklam Kury er a Warszawskiego. Właśnie w № 317 Kuryer donosił, że „p. Salomon Hantower, kupiec 2 gildyi, udał się za granicę, dla zawarcia z tamecznymi domami handlowych stosunków11 w celu utworzenia w Warszawie kantoru ekspedycyjnego. „Spodziewamy się — pisał Kuryer, — że długoletnie doświadczenie w zawodzie czysto handlowym i przykład, dany mu przez ojca, posłuży panu Salomonowi do łatwego wywiązania się z tego obowiązku11.
się do tego wcale. Zarówno z najgorliwszymi obrońcami tego plemienia bolejemy sercem nad tym upadkiem i radzibyśmy całą duszą podźwignąć ich, ale… zanim to będzie możebne, należy pomyśleć, jak złe usunąć, jak zniszczyć przesądy, a potem dopiero w imię prawdy i miłości żądać zupełnego zjednoczenia. Obowiązek tej poprawy społecznej cięży naturalnie tych, którzy, zachowując wspólną wiarę, zdobyli już wyższe stanowisko ukształceniem, dostatkiem i wyszlachetnieniem pojęć. Obowiązek to trudny, praca ogromna i ciężka, ale i nagroda nie mniejsza. Obie strony złożą się na wieniec dziękczynny dla pierwszych, co się jej szczerze podejmą, którzy czynem i przykładem pomogą do podniesienia moralnej wartości jednych, do zniszczenia uprzedzenia w drugich. Całą sympatyą serca i głosu naszego pomożemy poczciwym zamiarom: pierwsi schylimy czoło przed prawą zasługą, jak tylko dojrzymy, że się ona wspiera nie na czczych dowodzeniach, i rozprawach, ale na czynach, zapewniających cel pożądany”.
„Wszakże, zanim się ten cel osiągnie — pisał dalej felietonista, — niech nam wybaczą, że zmuszeni będziemy dla własnego ich dobra nieraz powiedzieć im gorzkie słowa prawdy. Odwołujemy się do sumienia ludzi zacnych i myślących, czy inaczej postępować można. Taić złe byłożby sprawiedliwie? zapewniałożby którejkolwiek stronie istotny pożytek?… Niech tylko obie strony, i ta co ma walczyć bronią miłości i zachęty, i ta, co podejmie niewdzięczną broń karcenia, idą właściwą każdej drogą, z myślą poczciwą i szczerą, a zejdą się obie u wspólnego celu i złączą się wspólnym węzłem szacunku i zgody. Nie naszem zadaniem jest wyjaśniać powody upadku moralności Żydów w naszym kraju, wykazywać źródła niechęci do tego plemienia; wyznajemy przecież chętnie, że bez wyjaśnienia tych kwestyi w sposób bezstronny i sumienny trudno będzie zyskać stałą podstawę, na której możnaby opierać logiczne wnioski względem przyszłości i usunąć złe stanowczo z jednej i drugiej strony, nagromadzone wiekami. Nie wątpimy, że materyały do tej ważnej pracy znalazłyby się obfite i ciekawe; że nie zbraknie na ludziach z nauką i sercem, którzyby się podjęli tego trudu; ufamy wreszcie, że ci, których ta kwestya najbardziej obchodzi, przyniosą z ochotą wszelką pomoc materyalną, zdolną ułatwić poszukiwanie źródeł i ułożenie całości; chodzi tylko o pierwszą zachętę, o pierwszą inicjatywę pomysłu, o szczerą chęć wyświecenia prawdy, bez względu czy ta prawda będzie gorzka lub pochlebna, a w niedługim czasie ujrzymy dzieło, stanowczo rozstrzygające wszelkie sprzeczki, które dotąd wijąc się jak w zaklętem kole, krażą około prawdy, a nigdy jej jądra dosięgnąć nie mogą. Cokolwiek się zrobi dla tej ważnej myśli, a zrobi z przekonania, posłuży ku zbudowaniu nieśmiertelnej arki powszechnej zgody. Niech więc każdy znosi cegiełkę w miarę swej siły, niech pamięta na rzymskie zdanie: Nulla dies sine linea,( ) ani dnia bez kreski (tj. bez posunięcia choć odrobinę naprzód pracy twórczej)[1]- Red.) a z tych okruszyn pojedynczych usiłowań, z tych myśli na pozór sprzecznych, złoży się całość gmachu, zapewniającego powszechny pożytek. Wiemy, że niełatwo zniszczyć kąkol przesądu, ale wiemy także, że niema niepodobieństwa spełnienia poczciwej myśli, jak tylko ku niej wiedzie miłość prawdy, widok ogólnego dobra, szczerość i wytrwałość”(G.W., r. 1858, nr. 71.)
Pokojowy ton tego felietonu wywołał dobre wrażenie. Dowodem tego był „artykuł nadesłany”, zamieszczony w n-rze 77 Gazety.
„Pierwszy raz — pisał jego autor (M.) — spotyka się znieważana ciągle ludność żydowska naszego kraju z odwołaniem się do miłości chrześcijańskiej”. Pośpiesza więc z odpowiedzią „na te kilka słów dobrej chęci”, licząc na przyrzeczoną całą sympatyę serca i głosu Gazety. Przyznaje, że podzielał w zupełności zarzuty Gazecie czynione, z przyjemnością jednak chce wierzyć, iż w dotychczasowych artykułach felietonista miał na widoku jedynie „poprawę wad i karcenie błędów ludności żydowskiej”. „Sposób atoli — pisze M. dalej,—w jaki dotychczas przedmiot ten traktował, i środki, jakie nadal ku temu celowi obierać zamyśla, nie zdają się dobrze wróżyć jego zamiarom. Złem to zawsze będzie chcieć wytykać i wyszydzać wady i przywary mniej lub więcej licznych pojedynczych osób, zrzucając za nie odpowiedzialność na całą ludność jednego wyznania, a to tem bardziej, że właśnie na tych, dla których poprawy lub skarcenia autor (O) podejmuje tyle pracy, słowa jego pozostają bez wpływu, z tej przyczyny, że jak wogóle lud prosty, tak i oni czytać nie umieją. Artykuły takie równie są bezowocne, jak byłyby płonne w Gazecie artykuły, mające poprawić chłopa z nałogu pijaństwa”.
Również nie zgadzał się M. na złożenie całego ciężaru poprawy Żydów na ich wykształceńszych współwyznawców. „Gdyby autor — dowodził — bliżej był obeznany z mozolną pracą i usiłowaniami małej garstki oświeceńszych Żydów, w tym celu podejmowanemi, gdyby znał ich starania koło rozpowszechnienia języka polskiego, koło urządzenia i pod niesienia szkółek elementarnych, gdyby znał postęp, jaki się w wychowaniu młodzieży z najniższych klas ludności żydowskiej ciągle objawia, gdyby wiedział o gotowości, jaką majętniejsi Żydzi okazują w podaniu pomocy każdemu pojawiającemu się talentowi lub zdolności w sztukach lub naukach, musiałby przyznać, że czynność prywatna działa tu wedle swej możności, i że jeżeli działania jej nie są skuteczniejsze, to i przy najlepszych chęciach na raz wszystkiego zrobić nie można.
„Poprawa Żydów i wyrobienie ich na użytecznych obywateli kraju mniej jest kwestyą wyłącznie żydowską, jak kwestyą ekonomiczno-polityczną, kraj cały obchodzącą. Ciało społeczne nie może wyleczyć się z tej choroby, jak tylko reakcyą zdrowej swojej części, a środki ku temu znajdą się niezawodnie, lecz muszą się inaczej objawiać, jak w utyskiwaniach i sarkazmach. Kwestya żydowska wymaga badań, pracy i czynu. Ręczyć możemy, że wykształceńsi Izraelici całą duszą przyłożą się do wspólnych usiłowań.
„Tak długo, jak kwestya krajowców wyznania mojżeszowego za narodową uważana nie będzie, nie znajdzie ona odpowiedniego rozwiązania. Nie mamy zbytku rąk, ni sił umysłowych; niechaj chrześcijanie nie wstydzą się połączyć swe siły z odznaczającemi się indywiduami wyznania mojżeszowego; wielka ich religia nie wyłącza żadnej z zasad moralności”.
Autor artykułu nadesłanego kończył wyrażeniem przekonania, że „zadaniem dziennikarstwa jest: skierowanie opinii publicznej na inną drogę postępowania, gdyż dotychczasowa, jak kilkowiekowe doświadczenie dowiodło, prowadzi do coraz większego pogrążenia w ciemności i do odosobnienia Żydów od spółdziałania dla dobra publicznego”.
Felietonista Gazety nie dał za wygraną. Z „artykułu nadesłanego” — mówił — dadzą się wyprowadzić dwa wnioski: 1) że o wadach i złych skłonnościach żydowskiej rasy najlepiej nic nie mówić; 2) że o ich poprawę starać się powinni wszyscy mieszkańcy kraju, przez wzgląd na własne dobro i na sumienny obowiązek.
„Na oba te wnioski możnaby, a nawet należałoby, bardzo wiele powiedzieć. Niestety! sprawozdawcze ramy są za szczupłe na tego rodzaju rozprawy. Nam wolno traktować rzecz tę ważną tylko częściowo, niejako podjazdem, i dlatego gorąco wzywaliśmy ludzi dobrej i uczciwej myśli, aby zajęli się rozwikłaniem tego zadania na innem, odpowiedniejszem polu. Przemilczeć zarzutów jednak nie możem. Obowiązuje nas do odpowiedzi prawda i szczerość poślubionej zasady i wyraźnie godny poszanowania pogląd naszych przeciwników.
„…Grzechem byłoby taić milczeniem wady i błędy plemienia, uwydatnione od tak dawnych czasów. Tylko jawne wykrycie złego może zapewnić, że nawet błądzący zmuszeni będą uznać swą winę i zastosować się do praw i wymagań ogółu. Kto uznaje za obowiązek pokryć złe tajemnicą, ten traci prawo mówienia o poprawie. Kto tai złe usposobienia i czyny, jest jak ogrodnik, któryby lękał się wypleniać chwasty, aby nie zaszkodzić pożytecznej roślinie”.
Dalej zastrzegał się felietonista, że wytykał „wady osobistości, które nie powinny dotykać ludności jednego wyznania. Wady, które karcimy od czasu do czasu, są wadami całego plemienia. Mniejsza o ich źródło i powody, zdolne usprawiedliwić historyczny ich początek. Fakt jest niezaprzeczony, że niechęć do żydowskiej ludności wspiera się na błędach, wszystkim Żydom wspólnych, że szlachetniejsi i oświeceni wyznawcy tej religii stanowią, niestety! bardzo szczupły wyjątek, który własną zasługą i wartością potrafił już sobie wyrobić zupełnie inne uznanie. Zapewne! głos ostrej krytyki nie dojdzie wprost do uszu, dla których jest przeznaczony, ale zwróci uwagę mających prawo przemówić sercem i głową do swoich współwyznawców. Głos taki stanie się niejako ekscytarzem, przypominającym obowiązek czuwania i pracy. Posłuży za wskazówkę, oznaczającą, jak dalece wykształciła się moralność jednych, a znikły uprzedzenia drugich. Jawne a uczciwe na tem polu działanie dla obu stron równe zapewnia korzyści. My nie zaprzeczamy postępu — każden objaw poprawy, zlania się z zasadami ogólnych pojęć i moralności, przyjmiemy chętnie i popierać będziemy z przekonaniem, ale… pragniemy zawsze i wszędzie… szczerości.
„Właśnie główny powód nieporozumień polega na tem, że Żydów ciemnych i ubogich odpychano ze wzgardą, nie zadając sobie pracy wytłumaczenia im, czem na takie zasłużyli postępowanie—bogatszych zaś i oświecienszych odurzano interesownem milczeniem. Naturalnym tego skutkiem było wzrastanie złego w miarę wzrastania ludności żydowskiej, a jednocześnie coraz silniejsze zakorzenianie się nienawistnych uprzedzeń. Nikt nie miał ani odwagi, ani siły wystąpić z głosem prawdy, przykrej dla stron obu, a zawsze niekorzystnej dla tego, któryby ją podnieść się ośmielił. Więc z milczenia złe się rozrosło i zagnieździło. Więc nie wolno milczeć tym, co wierzą w postęp i zwycięstwo prawdy nad fałszem, miłości nad uprzedzeniem. Każden ze swego stanowiska powinien otwarcie mówić co widzi i pojmuje—w imieniu prawdy domagać się sprawiedliwości, z wiarą i rezygnacyą poświęcać się dla wspólnego dobra, a wszystko to zyskać można nie na drodze grzecznych ustąpień i przemilczeń, ale na gładkiej, choć twardej drodze rzetelności i otwartości !”…
Po tych bardzo spokojnych, w przyzwoitym tonie trzymanych wyjaśnieniach, nastąpiła chwilowe zawieszenie broni na szpaltach Gazety Warszawskiej. Ale w cztery miesiące później stoczono na innym placu boju utarczkę znacznie większą i nierównie ostrzejszą, może dlatego większą i ostrzejszą, że odbyła się na obcym gruncie, nie krępowana ani miejscowymi stosunkami, ani zależnością od ołówka cenzorskiego.
IV.
W zeszycie lipcowym (1858 r.) wydawanego w Paryżu demokratycznego Przeglądu rzeczy polskich ukazała się korespondencja z Warszawy, w której zaznaczono, iż położenie Królestwa Polskiego „pogarsza jeszcze straszny rak, toczący ciało naszego narodu, to jest rozmnożone w niesłychany sposób żydostwo”. Żydzi — pisał autor korespondencyi — stanowią ósmą część ludności, tylko w siedmiu miastach nie przenoszą liczby chrześcijan, a „nieznośna ich ruchliwość potraja niemal rzeczywistą cyfrę. Na zebraniach, teatrach, spacerach „wszędzie prawie przeważa cyfra Machabejczyków”. Są to wprawdzie równi nam ludzie, ale „trudno przezwyciężyć odrazy, jaką w nas wzbudza ich niechlujstwo, chciwość i głęboką, zastarzała ku nam nienawiść”. Przebiegłością oplatali całe społeczeństwo. Szlachta siedzi w ich kieszeni i tylko zakaz nabywania dóbr przez Żydów chroni nas od przymusowego na ich rzecz wywłaszczenia połowy naszych majątków. Ci z nich, co rzucili wiarę ojców, dochodzą do najwyższych urzędów i godności, „złączeni zawsze z sobą węzłem kastowej solidarności”. Prawnicy wybierają stan obrończy jako najkorzystniejszy i „biorą sprawiedliwość w antrepryzę”. Każdy wielki interes przechodzi przez alembik żydowski, który pochłania znakomity procent. Więc też „kraj cały ubogi, ale u Żydów są pieniądze. My stare naszych ojców łatamy suknie, oni toną w jedwabiach i błyszczą złotem; my chodzim piechotą, oni w karetach się rozwalają; my żebracy i dzienni robotnicy, oni panowie i biesiadnicy uczt sardanapalowych! Zgroza!”
„Nie zazdrość to mówi przeze mnie — usprawiedliwiał się korespondent, — bo bogactw podstępem, chytrością nabytych nigdym nikomu nie zazdrościł. Owszem, sądzę, że ten brak zazdrości jest złem w narodzie; możeby on go popchnął do czynu, do współzawodnictwa, a w końcu do zwycięstwa. Tymczasem u nas wszędzie tylko zdrętwienie jakieś dziwne, osłabienie moralne, bezwładność; cała nasza zemsta ogranicza się na żartach, śmiechu, szyderstwie: śmiejemy się, a Żydzi biorą nam mienia, ssą krew naszą jak pijawki i drwią z naszych żartów! Hańba wieczna, że my we własnej siedzibie daliśmy się okuć przybyszom, niższym liczbą, i dobrowolnie przyjęliśmy i nosimy więzy plemienia, na całej ziemi wzgardzonego! We własnym domu jesteśmy niewolnikami, a pejsate Żydy wydają nam rozkazy.
„W dziejach ludzkości wieje teraz jakiś wiatr materyalizmu; przemysł, handel, złoto—to bożyszcza świata. W tym kierunku, widać, biedź musi dziś człowiek — do celów nieznanych; materyalizm ma być łącznikiem narodów i ogniem, topiącym przesądy i rozdział. W naszym narodzie brak przemysłowej i handlarskiej żyły: ani łokieć, ani kwarta nie przypadają do naszych zdolności; umiemy tylko pałaszem rąbać, prawić na sejmikach i palestrze, łub marzyć górnolotnie. Może dlatego też Izrael rozsiadł się na ziemi naszej, aby nam udzielić cząstkę tego, na czem nam zbywa, aby nas popchnąć na drogę wiru dziejowego, dać nam krwi swojej, zrobić kupcami i bankierami. Nie poprzestają oni już teraz na naszych pieniądzach—biorą nam siostry, córki, kochanki—a my, głupcy, synów naszych w Żydów zamieniamy!”…
Korespondencya Przeglądu wywołała natychmiast dwie odpowiedzi. Pierwszą p. t. „Żydzi w Polsce” pomieścił londyński Demokrata Polski w n-rze z d. 31 lipca 1858 r. Autor tej odpowiedzi, Antoni Żabicki, uważał, że potrzeba się pogodzić z faktem zamieszkiwania na ziemiach dwumilionowego żydostwa i skłonić tę warstwę, aby przyłożyła ręki „do wspólnego dzieła narodowego wyzwolenia”. Rasa żydowska, według Żabickiego, jest „uposażona hojnie we wszystkie przymioty duszy, ducha i charakteru ludzkiego”. Posiada wady, ale te są wynikiem dwudziestu wieków prześladowań, „którychby nie przetrzymał żaden inny naród”. Na tę żywotność złożyły się więc—prócz wad—i cnoty, i „zapewne Opatrzność zesłała ich umyślnie na ziemie Polski”, abyśmy w naszych klęskach mieli żywy przykład, „jak przechowywać tradycye, nie upaść na duchu i przetrwać długie i srogie niedole niewoli i uciemiężenia”. Naród żydowski, mimo strasznych przejść i „zasklepienia się w konserwatyzmie odrębności, formalizmu, upornego trzymania się litery Zakonu, z którego duch już uleciał”, dostarczy zawsze uczonych i będzie też zdolny wziąć udział w rozwoju naszej oświaty narodowej.
Wprawdzie możemy się pochlubić—twierdził dalej Żabicki, — żeśmy byli dla Żydów łagodniejsi i bardziej ludzcy, niż inni, ale wobec praw boskich i ta łagodność była jeszcze niesprawiedliwością. Pogardzaliśmy Żydami, ciemiężyliśmy ich, więc też mieli prawo nas nienawidzić. W innych krajach, gdzie ustały przesądy rasowej, klasowej i religijnej wyższości, spotykamy już tylko wyznanie żydowskie, ale nie kastę żydowska., „która stała się więcej narodową od samych narodowców”. To się i u nas stanie — zapewniał optymista Żabicki, — gdy demokracya polska zatryumfuje i „po wywalczeniu niepodległości duch jej zasad wcieli się w konstytucyę narodową. Wstyd, żeśmy przez 80 lat niewoli nie zdołali Żydów przyciągnąć do siebie. Wszak we wspólnem nieszczęściu powinni byliśmy połączyć się z nimi duchowo, zawiązać „zbawienne kamractwo”. Trzeba było tylko pozbyć się pogardy i zastąpić ją litością… Nie odpychajmy Żydów od siebie, wyrzucając im wady, za które jest odpowiedzialna tylko „nielitościwa, barbarzyńska, fanatyczna przeszłość”. Że zajmują się handlem, to ich do tego zmuszono, niczem innem nie pozwalając się zajmować. Szlachta polska powinna raczej „być wdzięczna Żydom polskim, że wyręczyli ją w mierzeniu łokciem i kwartą”. Jednoczesne zarzuty niechlujstwa, chciwości i bogactwa są niedorzeczne, boć niechlujstwo to niedostatek. Prócz kilku bankierów i kilku tysięcy zamożniejszych Żydów, ogół żydowski jest biedny.
Usprawiedliwiał następnie Żabicki zamiłowanie Żydów do pieniędzy. Wszak były one dla nich „listem żelaznym, wielką kartą (magna charta), tarczą, jedynym środkiem ratunku, zyskiwania sprawiedliwości i przywilejów obrony życia”. Chcąc zresztą wydać o Żydach wyrok sprawiedliwy, należy ich poznać i ocenić wielkie ich przymioty rodzinne, a dalej trzeźwość, pracowitość, rządność, rzetelność, szczerość itd. Solidarność ich wzbudza podziw — gdybyśmy taką posiadali, odzyskalibyśmy już dawno, cośmy stracili. Jedynym środkiem na złamanie wyłączności i odrębności żydowskiej jest porzucenie nienawiści i pogardy, oraz złożenie rękojmi, że „warunków kapitulacyi, zapewniających im równość w obliczu prawa i wolność obywatelską w całej rozciągłości, nigdy nie nadwerężymy i święcie dochowamy”. Wtedy sami Żydzi zniosą rozgraniczające nas z nimi okopy… Już to, co mówi korespondent Przeglądu o udziale Żydów w zebraniach, rozrywkach i zabawach polskich, „że trudnią się interesami polskimi i biorą je w antrepryzę”, że szafują na zbytki, a więc dają zarobek ludności, że żenią się z Polkami — powinnoby, według Żabickiego, być powodem nie do łez, ale radości, boć to objawy „pożądanego wlewania się kasty żydowskiej w stany narodu polskiego”.
Ujemne strony Żydów — kończył Żabicki — to wynik smutnych kolei, jakie przechodzili, ale zginą one, gdy przyszłość ogrzeje ich serca promieniami wolności, kiedy Polska przestanie im być macochą, a stanie się czułą matką. Zresztą jakiekolwiek jest dziś usposobienie Żydów, rozwiązać kwestyę żydowską można jedynie przez sprawiedliwość i miłość. Więc też Towarzystwo Demokratyczne polskie, „porywając przyszłość Polski w swe ramiona”, w manifeście swym i Żydom złożyło rękojmię, i jak akt krakowski z roku 1846, tak akt przyszłego powstania będzie zarazem aktem ich równouprawnienia i najzupełniejszego usamowolnienia. Demokracya wobec czekającej naród polski walki nie może być obojętna na postawę 2 milionów Żydów i wszystko uczyni, aby, Jeżeli się z nich nie uda zrobić sprzymierzeńców, to przynajmniej nie zamienić ich w szkodliwych nieprzyjaciół”. Więc też źle postąpił Przegląd, organ demokracyi, bo „zakon demokratyczny powinien być niezmienny”, bo pokładając nadzieję tylko w zbrataniu się wszystkich warstw, każdy objaw złości przeciw Żydom musi być uważany za szkodliwy.
Jednocześnie z artykułem Żabickiego w Demokracie Polskim ukazała się broszura Ludwika Lublinera, adwokata przy Sądzie Apelacyjnym w Brukselli. Tytuł jej: „Odpowiedź na artykuł korespondencyjny z Warszawy z 23 czerwca 1858 r., umieszczony w Przeglądzie rzeczy polskich” (Bruksella 1858, stronic 7). Lubliner, urodzony w Warszawie w r. 1809, prawa do występowania jako Polak nabył krwią, przelaną w r. 1831. Znany był później jako przyjaciel Lelewela i autor licznych broszur i artykułów politycznych i prawniczych, wydanych w języku francuskim, a dotyczących spraw polskich i żydowskich. Wszędzie zaznaczał swój gorący patryotyzm polski i chlubił się nazwą Żyda-Polaka. Stąd też zabolała go „okropna filipika na Żydów, zamieszkałych w Polsce”.
Nie mógł pojąć, jak organ demokracyi polskiej na tułactwie politycznem mógł dać przystęp artykułowi, gdzie śmieszność spiera się o pierwszeństwo z fanatyczną złośliwością”. Korespondentowi nie podoba się udział Żydów w publicznych zebraniach—czyżby chciał, aby siedzieli w domu za piecem i śpiewali Haleluja lub Majufes? Korespondent uznaje łaskawie, że Żydzi są tacy ludzie jak chrześcijanie, ale równość ta w jego wyobrażeniu polega jedynie na tem, że chodzą na dwu nogach i patrzą parą oczu. Że szlachta siedzi w kieszeni Żydów, to jej własna wola — czemuż nie pożycza u chrześcijan, jeżeli ci nie biorą lichwy i poprzestają na procencie prawnym. Korespondentowi, oburzonemu na przechrztów, wdzierających się do palestry, pozwala Lubliner przejść na religię mojżeszową i zostać adwokatem, byle dał takie dowody talentu, jak Wołowscy, Majewscy, Krysińscy… Dalej wspominał Lubliner o zasługach księgarzy żydowskich dla literatury, o muzykach Wieniawskich, malarzu Lesserze, o Epsteinie, wspierającym finansowo Biblioteką Warszawską1). Cóż dziwnego, że „dobrze ułożony” Żyd lepiej się spodobał jakiejś ładnej Polce, aniżeli korespondent warszawski Przeglądu. Dawniej szydzono z Żydów, że karmią się cebulą i czosnkiem, a tylko w szabes częstują się kuglem i rybami-teraz znów sarkają na nich, że zjadają kuropatwy i bażanty; dawniej szydzono, że noszą łachmany, że są łapserdakami — teraz wyrzucają im powozy, „gdy tymczasem Zamojscy, Potoccy, Radziwiłłowie po błocie piechotą chodzą”…
Styl korespondenta Przeglądu, „równie nienawistny jak jezuicki”, malował najlepiej, według Lublinera, „ohydną postać tego drapieżnego wilka pod maską baranka”. Zapytywał wszystkich „półgłówków”, co znaczy śmieszne oskarżenie Żydów o to, że trudnią się handlem i przemysłem, gromadzą kapitały — wszakże to nie Anglicy, co wywożą do Anglii bogactwa Indyan lub Chińczyków. Żydzi od ośmiu wieków siedzą w Polsce, pozbawieni prawa piastowania urzędów, nabywania dóbr i domów mieszczańskich (a prawo to posiadają przybysze cudzoziemcy), więc muszą się zajmować handlem i przemysłem, „czem się przyczyniają do wzrostu bogactwa socyalnego”. I za to mają być przedmiotem zemsty?
*) Omyłka — bo już wiemy, że nie Epstein, lecz Rosen i Kronenberg wspierali finansowo Bibliotekę.
„Nowoczesnemu Torquemadzie” potrzeba widocznie rzezi Żydów — gdyby on stał na czele rządu, wyprawiłby pewnie ich wszystkich w nurty Niemna i Wisły. „Takich półgłówków, dla pomyślności krajowej i honoru narodowego, należałoby zamknąć w domu waryatów”. Bo co znaczy ten frazes: „Hańba, że my, Polacy, nosimy więzy plemienia na całej ziemi wzgardzonego”? Dlaczego: wzgardzonego? I to się drukuje we Francyi, gdzie Żydzi bywają naczelnikami rządu; co na to powiedzą Cremienx, Goudchaud, byli rządcy Francyi i przyjaciele Polaków? Czyż nie wśród Żydów urodził się Chrystus? Wszak według doktryny chrześcijańskiej był On przez Boga Ojca przeznaczony na krwawą ofiarę dla zmazania grzechu pierworodnego, a „Żydzi tylko tę wolę Boga spełnili i przyczynili się tem samem do zbawienia chrześcijan”. Ale Lubliner nie chciał wdawać się, jak mówi, w dyskusye teologiczne, choć przez trzy lata zagłębiał się w teoryach ojców Kościoła katolickiego, i „przyjdzie czas, że wyjaśni doktryny Talmudu chrześcijańskiego”.
Po takim, zdaje się, dość chyba ostrym wylewie oburzenia, Lubliner żałował jeszcze, że „cel jego odpowiedzi” nie pozwala mu z „całą energią” napiętnować „herezyi” historycznych korespondenta Przeglądu. Zakończył swą odpowiedź cytatą bardzo naiwnego frazesu Czackiego (z Rozprawy o Żydach) o sielankowem współżyciu kupców chrześcijańskich i żydowskich za Kazimierza Wielkiego. Podpisał się wreszcie: „Ozeasz Ludwik Lubliner, żyd z religii, wychodziec polityczny, były podchorąży w pułku grenadyerów byłego wojska polskiego”.
Redakcya Przeglądu rzeczy polskich (redaktorem był Seweryn Elżanowski), uznając „prace i zasługi ob. Lublinera w tułactwie polskiem”, przez „szacunek i przyjaźń”, jaką dla niego miała, jako też wierna „przyjętemu sposobowi traktowania przedmiotów”, postanowiła odpowiedzieć spokojnie na pełne drażliwych wycieczek pismo, którego i tytuł kompromitujący (dlatego go nie przytoczyła)1) i „treść, na faktyczne spostrzeżenia obelgami odpowiadająca”, mocno ją zdziwiła. Korespondent stwierdził jedynie „rzecz smutną, a powszechnie znaną”, iż wzbogaceni Żydzi warszawscy, nieprzyjaźni narodowości polskiej, a jej wrogom przychylni, „jak pijawki”)
Widocznie Lubliner wydał swą broszurę pod dwoma tytułami, boć nic „kompromitującego” niema w przytoczonym powyżej tytule. Estreicher innego nie zna.
z krajowców wysysają mienie”. Zarzut ten możnaby odeprzeć jedynie faktami patryotyzmu, a więc pracą narodową, więzieniem, Sybirem, wygnaniem, ruiną majątków na sprawę polską, a nie sławą muzykalną łub nędznymi srebrnikami, danymi Bibliotece Warszawskiej.
Ob. Lubliner — pisała dalej Redakcya — zna nasze zasady, wie, że różnica wyznań i stanu w przekonaniu naszem nie stanowi tamy do równości i obywatelstwa w przyszłej Polsce — owszem nędza i ucisk Izraelitów wywołuje „gorące uczucie sprawiedliwego zadośćuczynienia i braterskiej miłości”. Ale ta nędza i to poniżenie, będące gorzkim owocem czasów ubiegłych, jak nas nie uwalnia od sprawiedliwego sądu, tak też nie uwalnia Żydów od obowiązku uważania się za Polaków i pracowania dla tej świętej sprawy, „którą obywatel Lubliner tak ukochał, że jej wszystkie chwile i siły życia poświęca”.
„Korespondencya warszawska — pisał dalej Przegląd — może grzeszyć niektóremi zbyt siłnemi i dobitnemi wyrażeniami, ale nic przeciwnego zasadom i duchowi demokracvi polskiej nie zawiera. Mieści ona surowy sąd o Żydach Królestwa kongresowego (warszawskich bogaczów widocznie na głównym mając względzie), nie za to, że odrębną wyznają wiarę, ale za to, że wśród społeczeństwa polskiego stanowią odrębną narodowość, miejscowej nieprzychylną i na jej zubożeniu opierającą swoje wzniesienie. Nagiej prawdy nie zbiją deklamacye, a tego, co korespondent o cząstce Żydów odłamu Polski powiedział, nie godziło się stosować do wszystkich Izraelitów, zamieszkałych w dawnych granicach Rzeczypospolitej, albo obywatelami zachodniej Europy będących. Na Zachodzie bowiem, a mianowicie we Francyi, Żydzi stopili się w jedności narodowego społeczeństwa. I u nas Żydzi krakowscy przedstawiają wyjątkowy przykład polskiego patryotyzmu. Czemuż nie wszędzie wyznawcy Mojżeszowi są po równi z uciśnionym ludem polskiem prawymi Polski synami? Czemuż w r. 1848 Żydzi poznańscy, zamiast służyć powstaniu, zwyciężonych i rozbrojonych powstańców batogowali, obrzucali błotem, plwali? Zamiast złączyć się z narodowym wybuchem, który w szczytnej — może w nierozważnej — wspaniałomyślności wyciągał przyjazną rękę, nie na znak upokarzającego dawnych winowajców przebaczenia, ale w dowód politycznej równości i ludowego braterstwa, a wyciągał do wszystkich, do odwiecznych nawet nieprzyjaciół; zamiast ofiarą krwi wkupić się męczeńsko do męczeńskiego społeczeństwa, czemuż złączyli się z wrogami naszymi, z wrogami demokracyi?
Ucisk, panujący w Królestwie kongresowem — kończył Przegląd, — nieco przychylniejszemi uczynił sprawie naszej pogrążone w nędzy warstwy Żydów polskich. „To też każdy, kto bez namiętności i z dobrą wiarą przeczyta korespondencyą warszawską, przyznać musi, że mniej do nich ściągają się jej słowa, że głównie mają na względzie żydowskich Warszawy bogaczów, na ruinach i z ruin polskich wznoszących swe kolosalne majątki, pnących się do obcych dostojeństw i wiernie obcym służących… Nawet i tych artykuł korespondencyjny nie traktuje surowiej, jak my innymi razami przeniewierczych sprawie narodowej Polaków. Dla wszystkich jedną wagę i jedną mamy miarę. I ani się dziwić, ani gniewać za to nie może ob. Lubliner, że każdy mieszkaniec Polski jest dla nas obywatelem- wspólnej ojczyzny, że wzamian za to prawo wymagamy ścisłego pełnienia narodowych obowiązków od każdego, co polską zamieszkuje ziemię, że wszelkie przeniewierzenie się Polsce surowemu ulega sądowi, bez względu czy je pojedyncza osoba, kasta, czy jakakolwiek popełnia zbiorowość, usiłująca swą odrębność narodową zachować w pośrodku polskiego społeczeństwa”.
Była to rzeczywiście odpowiedź bardzo spokojna na arogancki, namiętny, nie przebierający w słowach ton broszury Lublinera. Możnaby polemizować z niektórymi szczegółami tej odpowiedzi, ale nie pozwala nam na to nasze ściśle sprawozdawcze stanowisko. Sądzić należy, że ob. Lubliner był zadowolony z komplementów i że uspokoiły go wyjaśnienia. Ale niestety, wkrótce znów się zakrwawiło jego serce. Nowy cios w nie uderzył ze szpalt Gazety Warszawskiej.
V.
Lwowski korespondent Gazety Warszawskiej (x), patrząc na „mnogie roje czarno ubranego i brodatego żydostwa, które miasta i miasteczka nasze obsiadły i od wieków jednostajnie zgubny wpływ na społeczność naszą wywierały”, nieraz „przemyśliwał” nad tem, jakby te „dzieci Wschodu zużytecznić dla kraju, któremu są nieprzychylni do dnia dzisiejszego prawie”. Zaczął więc naprzód badać, jakie powody mogła mieć ta masa do znienawidzenia kraju, w którym od ośmiu wiekówprzebywa. To skłoniło korespondenta do podania krótkiego rysu historyi Żydów w Polsce i streszczenia ustaw, które ich dotyczyły.
Masy żydostwa — pisał, — nie poczuwające są do żadnych dla kraju obowiązków, tworzyły w całej Rzeczypospolitej żywioł obcy i nieprzyjazny. Unikały ciężkich zatrudnień, garnęły się wyłącznie do kupiectwa i lichwiarstwa, do karczmarstwa i faktorstwa. Wpływ ich ubożył i demoralizował pracujące warstwy narodu. Obchodząc bezkarnie wszelkie prawo, Żydzi rujnowali wsie i miasteczka. Widząc to, sejm czteroletni wybrał komisyę do wygotowania projektu co do tego, jakby Żydów przemienić na użytecznych obywateli. Projekt był mądry i piękny, ale, niestety, nie było już czasu na jego wykonanie.
Następnie korespondent zajął się wyłącznie sprawą żydowską w Galicyi. Skreślił usiłowania rządu austryackiego, aby Żydów ucywilizować i wyzyskać finansowo. Tego drugiego celu dopięto przez specyalne podatki; pierwszy cel pozostał pobożnem życzeniem. Żydzi umieli obchodzić obostrzenia: mimo zakazu, zarówno siedzieli na karczmach, jak kojarzyli małżeństwa między niedorosłymi. Nie udały się założone dla nich osady rolnicze. Korespondent nie przeczył, że niektóre rozporządzenia rządowe były dobre, ale brakowało im podstawy sprawiedliwości. Mało zwrócono uwagi na wychowanie młodzieży i na kwalifikacye rabinów. Wreszcie — twierdził korespondent, — kto żąda spełniania obowiązków, ten musi przyznać i prawa, a Żydom ich odmawiano. Nie mogli zostać urzędnikami, dosłużyć się stopnia oficerskiego, nie wolno im było nabywać dóbr, a nawet posiadać apteki — w miastach wyznaczono im osobne dzielnice na mieszkanie. „Sądzę przeto — pisał korespondent, — że chcąc przekształcić stopniami Żydów, a tem samem uczynić ich użytecznymi obywatelami kraju, trzeba im było wskazać u celu możność uzyskania równych zupełnie praw obywatelskich… Bez takiej zachęty i takiego bodźca będą wszelkie usiłowania daremne… Narzekający na nich statyści chrześcijańscy nie wiedzą właściwie, czego chcą i żądają, ponieważ domagają się rzeczy bezwzględnie niemożliwej, to jest miłości i przywiązania od tych, których wzamian pogardą i nienawiścią od wieków darzono”…
Tu korespondent stawał się obrońcą i rzecznikiem tych „mas czarnych i brodatych”; uznawał, że co wieki zawiniły, to należy naprawić w imię ludzkości, sprawiedliwości i… polityki. Wierzył najmocniej w asymiłacyę — za przykład stawiał Ormian, też „dzieci Wschodu”, którzy się zupełnie zasymilowali. Zapomniał o tem, że Ormianie byli chrześcijanami i że stanowili mały procent ludności. W obronie swej korespondent tak się zapalił, że prawie namiętnie kruszył kopię z „przesądami, fanatyzmem, ciemnotą wieków średnich” i usprawiedliwiał żydowskie „znienawidzenie wszystkich innoplemieńców”. Tu, choć potępiał „nieodpowiednie naturze ludzkiej” postępowanie chrześcijańskich krajów, musiał zauważyć, że bądź co bądź ziemia nasza dla Żydów była „najlepsza”. Nietylko podczas najcięższego prześladowania dała im gościnne schronienie, ale przyznała im dość rozciągłe prawa i „ani zdzierstwy fiskalnemi, ani nieludzkością się nie splamiła”. Żydzi żyli u nas pod opieką ustaw, w stosunku do innych krajów doznawali nadzwyczajnej swobody i powinniby też poczuwać się do wdzięczności. Że tak nie jest, to wina ich ciemnoty. Słusznie jednak może zadziwiać, że zatrzymali język swych najsroższych prześladowców. A jak języka, tak nie przyswoili sobie uczucia obowiązków obywatelskich i pozostali wciąż obcym żywiołem…
Dalej korespondent przedstawiał współczesny sobie (r. 1858) stan Żydów w Galicyi. Jak i przedtem, nie mogli być urzędnikami, oficerami, właścicielami dóbr; więc oddawali się jedynie kupiectwu i spekulacyi pieniężnej. Owładnęli całym handlem i wywierają wpływ zgubny na stosunki przemysłowe i handlowe. Nie poczuwają się do żadnych obowiązków względem społeczeństwa — są „obcymi spekulantami”, gotowymi dla pomnożenia swych zysków do pokrzyżowania interesów kraju. Nie znajdzie jednego prawie Żyda, któryby się troszczył naprawdę o wzrost rolnictwa, udoskonalenie przemysłu, o oświatę mieszkańców lub o książki i pisma polskie, „choć każdy oświeceńszy z nich niemieckie skupuje”.
Ale pomijając obojętność Żydów galicyjskich na to, co polskie, korespondent nie mógł wytłumaczyć sobie ich zamiłowania do niemczyzny, „od której nic dobrego nie doświadczyli, choć się z nią tak eon amore powinowacą”. Postępowcy nazywają się wprost Żydami niemieckimi. W ich bóżnicach, jakie sobie pobudowali we Lwowie, Brodach, Tarnopolu i t. d., nabożeństwo odbywa się w języku niemieckim. Cywilizowany Żyd staje się w Galicyi Niemcem, i to tak dalece, że znaczna ich część po polsku mówić nie umie, a „na stu bogatych zaledwie jeden każe swe dzieci uczyć po polsku, na tysiąc zaś rodzin zaledwie jedna w domowem pożyciu polskiej używa mowy”. Więc też, mimo że przemawiał za równouprawnieniem Żydów, mimo że „nienawidził przesądów, wykluczających od praw obywatelskich”, korespondent w obawie o przyszłość kraju cieszył się, że Żydom na nowo nie wolno dóbr nabywać.
Wpływ ich moralny i materyalny jest wogóle na mieszkańców szkodliwy, a na włościan zgubny. Siedzą jak dawniej na karczmach, a opłacając się podwójnie dziedzicowi i rządowi, muszą naturalnie używać całego dowcipu, przemysłu i przebiegłości, aby wyżywić liczne rodziny. „Jedynym ku temu środkiem jest rozpajanie ludu wiejskiego, i nikt nad Żyda nie potrafi go lepiej używać”. Korespondent obszernie podawał ponury obraz tego rozpajania i lichwy żydowskiej, wykazując jak im sprzyja niewłaściwy rozkład dni targowych. Ale „straszniejsze są jeszcze skutki wpływu żydowskiego na moralność ludu, między którym liczne zagęszczaja się niecnoty i występki”.
W ogólności Żydzi —ta „plaga kraju”, mimo swej zręczności i giętkości umysłowej, tworzą masę ciemną, przesądną i nieświadomą. Mała ich część zaledwie porzuciła przesądy, mnogie wyłączności i głupstwa, strzyże pejsy, goli brody, wdziewa suknie europejskie. Ale ci cywilizowani pomnażają po miastach zastępy reprezentantów idei germańskich. Starowiercy nienawidzą ich zarówno jak chrześcijan i mają się za wybrany naród Jehowy, który kiedyś ostatecznie zawładnie światem. Wśród mas żydowskich wiele jest nędzy, o jakiej trudno dąć wyobrażenie, a której przyczyną wstręt do ciężkiej i wytrwałej pracy. Zabobonne to, brudne, niechlujne żydostwo, jako od dzieciństwa przyzwyczajone do przebiegłości, ma przewagę intellektualną nad ludem, który nietylko ubożeje, ale i marnieje moralnie. W walce z karczmą najlepiej urządzona szkółka nie zwycięży. Dziwna rzecz, że tego wpływu nie usunięto, a przynajmniej nie użyto środków, aby samych Żydów powoli ukształcić, przerobić. Wypadałoby zacząć od reformy kahałów i urządzenia szkoły rabinów. Były wprawdzie rozporządzenia w tej mierze, ale cóż z tego kiedy „cudowni” rabini do dziś dnia są wyrocznią czerni, która przybywa do nich z najodleglejszych okolic, aby padać ofiarą zręcznego oszustwa.
Charakterystycznym obrazkiem przejażdżek rabinów po miasteczkach kończył korespondent swój list o Żydach galicyjskich, list dość długi, bo ciągnący się przez trzy numery Gazety Warszawskiej 1), Oburzył on do głębi Ozeasza Ludwika Lublinera. Więc już w grudniu tegoż roku wyszła w Brukselli obszerna jego broszura p. t. „Obrona Żydów zamieszkałych w krajach polskich od niesłusznych zarzutów i fałszywych oskarżeń”.
Lubliner rozpoczął od przypomnienia broszury, jaką wydał w odpowiedzi na korespondencyę warszawską Przeglądu rzeczy polskich, która to „refutacya” — jak twierdził „uczyniła wielkie wrażenie tak między Żydami, jak Polakami chrześcijanami, którym osobiście jestem znany jako dobry i gorliwy Polak, mimo że nie odebrałem chrztu z wody kościelnej, ani w imię Trójcy katolickiej, lecz z krwi, „przelanej w bitwie pod murami Warszawy”. Zaręczał następnie, że jest przyjacielem Polski nie pomimo, że jest Żydem, ale właśnie dlatego, że jest Żydem, a ten „pozorny paradoks” obiecywał z czasem wytłumaczyć w ułożonej przez siebie paralelli między upadkiem Judei a upadkiem Polski.
Oddawszy cześć Demokracie Polskiemu i Żabickiemu za streszczony powyżej artykuł o Żydach, przystąpił Lubliner do odpowiedzi korespondentowi lwowskiemu Gazety Warszawskiej. Czuł się w obowiązku powtórnie podnieść głos „na takie bezecne postępki” prasy, a to tem więcej, że „Izraelici polscy, niemając organu przychylnego sobie, muszą w milczeniu strawić wszystkie oszczerstwa, wszystkie zelżywości piór zatrutych”.
Już sam początek korespondencyi, mówiący o „mnogich rojach czarno ubranych i brodatych”, nie podobał się Lublinerowi, i w dłuższym wywodzie, zgodnym z prawdą, wykazywał, że zarówno dzisiejszy ubiór żydowski, jak i noszone przez nich brody, są czysto polskie — Żydzi bezwiednie więc szanują tradycyę narodową, od której Polacy odstąpili.
Ale o to mniejsza. Gorsza rzecz, że korespondent nazywa ucywilizowanych Żydów Żydami niemieckimi i cieszy się, że im nie wolno znowu nabywać ziemi. Dlaczego niemieccy? czy dlatego, że Galicya do Austryi należy? Lubliner ominął zręcznie podany przez korespondenta fakt panowania języka niemieckiego w domach i bóżnicach Żydów postępowych, — a co do ziemi sądził, że właśnie prawo jej nabywania, które przedtem chwilowo w Galicyi posiadali, zbliżyłoby
1) Rok 1858, N-ra 240, 241, 242.
Żydów z sąsiadami i ludnością rolniczą, a tem samem zmusi łoby ich do przyswojenia sobie języka polskiego.
Potem następuje w „Obronie” spory traktat o specyalnych podatkach, na Żydów nakładanych, a to ze względu, że korespondent Gazety Warszawskiej „zdaje się je usprawiedliwiać”. Tymczasem korespondent ogólnikowo tylko zaznaczył, że niektóre rozporządzenia austryackie co do Żydów „były dobre”, mając zapewne na myśli zakaz siedzenia na karczmach, zawierania małżeństw w zbyt młodym wieku itd. Zarzut więc Lublinera był niesłuszny i dał mu tylko możność do bardzo niesmacznych porównań przepisów żydowskich z dogmatami chrześcijańskiemu Przy sposobności oddał hołd Lelewelowi, że w r. 1831 zniósł nikczemny podatek Tagzettel.
Lubliner „nie przeczył tej jasnej prawdy, że karczmarze, arendarze Żydzi zdzierają często chłopa, już to przez fałszowanie wódki, już to przez powiększenie rachunku” — ale wykazywał, że Żyd to „zdzierstwo” popełnia nie jako wyznawca religii mojżeszowej, lecz… z konieczności,—zdzierają jego, zdziera i on. Monopol propinacyi jest głównym powodem zguby moralnej i fizycznej wieśniaków. Arendarz panuje nad kieszenią chłopa, tak jak znów szlachcic panuje nad osobą arendarza. A monopol ten zaprowadziła szlachta. Prawda, że karczmarz, dając wódkę na kredyt, wzbudza pociąg do pijaństwa — ale czy inaczej postępowaliby karczmarze chrześcijanie? Wszakże w Rosyi od XII w. w miejscowościach, gdzie nie wolno Żydom mieszkać, szynkują chrześcijanie, a przecież najświatlejsi pisarze rosyjscy, jak Turgieniew, stwierdzają, że lud napawa się trucizną w kształcie wódki. W guberniach zachodnich zabrania prawo Żydom trzymać gorzelnie i karczmy, ale szlachta prawo to obchodzi, mianując Żydów swoimi administratorami. Dlaczego? — bo Żyd płaci większą, wygórowaną arendę. Wynika stąd „matematyczna konsekwencya”, że jest zmuszony fałszować wódkę i oszukiwać chłopa, zwłaszcza, iż opłaca się jeszcze czynownikom, aby udawali, że nie widzą Żyda karczmarza. Toż samo istnieje w Królestwie kongresowem i Galicyi. Lubliner powoływał się na Czackiego i bezimiennego autora dzieła „Galicya i Kraków” (Kalinkę). Pierwszy z nich zdzierstwa Żydów karczmarzy uważał za następstwo zdzierstwa rządu i szlachty, a drugi „nie miał sumienia obwiniać Żydów” i nie wiedział „kogo bardziej żałować czy chrześcijan oszukiwanych, czy Żydów oszukujących nędzarzy, bo jeżeli Żydzi ciągną zysk nieprawy, to jest niemniej prawdą, że zyskiem tym у dzieli się rząd“.
Następnie Lubliner polemizował z korespondentem lwowskim Gazety Warszawskiej co do zarzutu, że Żydzi w Rzeczypospolitej, przy pomocy przekupstwa, obchodzili prawo i bezkarnie rujnowali wsie i miasteczka. Przekupywali — a więc chciwość szlachty była spólniczką tej mniemanej ruiny. Cytatami z Moraczewskiego, Czackiego i Surowieckiego starał się Lubliner wykazać, że handel Żydów w Polsce był ścieśniony i że nie oni byli przyczyną ruiny miast polskich. Dodawał wreszcie zdanie uczonego historyka francuskiego, Artura Beugnota, który usprawiedliwiał dążenie Żydów do bogatwa…
Tu Lubliner opuścił korespondenta lwowskiego, aby odpowiedzieć Przeglądowi rzeczy polskich, zarzucającemu bogatym Żydom braic patryotyzmu. „Co za szczególna pretensya— pisał—aby bankiery, antreprenery dróg żelaznych, albo wielkich fabryk wstąpili na drogę konspiracyi politycznej, poświęcili swój majątek, wolność swoich osób”. Czyliż we Francyi bankierowie katolicy biorą udział w spiskach? Ta klasa może wielkim majątkiem pomódz, dajmy na to, do obalenia rządu, do powstania, ale nie można wymagać, aby szła na Sybir, „albo w ogień tropikalny Lambessy i Gujany”. A mimo to są przykłady męczeństwa politycznego Żydów, ich wygnania na Sybir i konfiskaty majątków. Na dowód tego przytoczył Lubliner sprawę sławucką z r. 1836, wskutek której Żydzi skazani zostali na knuty i na Sybir. Ale najniesłuszniej czyni ich „męczennikami patryotyzmu polskiego”, bo sam zaznacza, że wystąpili przeciw cesarzowi Mikołajowi, „kiedy jego prześladowania rozciągnęły się na Żydów, których serdecznie nienawidził”. A więc byli to męczennicy patryotyzmu żydowskiego, nie polskiego. Dalej wymieniał Lubliner nazwiska trzech Żydów których majątki skonfiskowano w r. 1831 na Wołyniu, i 18 Żydów na Litwie, których pozbawił majątków ukaz z dnia 8 stycznia 1836 r.
Wracając do korespondenta lwowskiego, „faktami” zbijał Lubliner jego twierdzenie, że Żydzi nie troszczą się o wzrost kultury polskiej. Ale tu znowu popełniał błąd, ponieważ wymieniał „zasłużonych” Żydów warszawskich, a korespondent lwowski pisał o Żydach galicyjskich. Cofnął się wreszcie o dwieście lat wstecz, aby na podstawie Coyera („Histoire de Jean Sobieski”) „przypomnieć rodakom moim Polakom, oraz moim współwyznawcom”, że obrońca Trembowli, Chrzanowski, i jego bohaterska żona, byli Żydami. „Mamy prawo— wołał — wymagać od Jezuitów i bigotów, aby nam, Żydom, nie zabrali naszego Samuela Chrzanowskiego”.
Po tem wszystkiem następowała „konkluzya”.
W konkluzyi tej dowodził Lubliner, że konstytucye: 3 maja, Księstwa Warszawskiego i Królestwa kongresowego nic właściwie nie uczyniły dla Żydów. Nawet rząd 1831 r. przyznawał „na przyszłość” prawo obywatelstwa tylko tym Żydom, którzy, zaciągnąwszy się do wojska, będą w niem służyć lat dziesięć, lub zostaną ozdobieni orderem wojskowym.
Przyszłej Polsce przedstawiłby Lubliner dwie alternatywy: albo Żydów wypędzić, to jest popełnić czyn hańby i sromoty, albo „wcielić politycznie, bezwarunkowo i bezpośrednio masy Żydów w masę narodu polskiego”. Obecnie jednak tylko pisać można o równouprawnieniu Żydów i dlatego, zapomniawszy o swych gromach na korespondenta lwowskiego, „z pociechą prawdziwą” cytował Lubliner jego słowa o potrzebie naprawy tego, co wieki względem Żydów zawiniły.
Polacy, którzy w teraźniejszym czasie „ścigają Żydów” obelgami i nikczemnymi zarzutami”, należeli, według Lublinera, do trzech kategoryi: pierwszą składają Lewenstamy (Żyd przechrzta), Miniszewscy i Niewiarowscy, znani szantażyści — Lewenstam w dodatku jako korespondent dziennika Le Nord, subweneyonowanego przez rząd rosyjski, „miotał nieraz zelżywości na sprawę narodową polską”. Do drugiej kategoryi zaliczał Lubliner tych, co wzbudzając nienawiść przeciw Żydom, mimowolnie oddawali usługi rządom rozbiorczym. Trzecia kategorya — to „Jezuici i ciemni świętoszki, którzy wpadają w paroksyzm na samą myśl, żeby Żydzi mogli używać równych praw obywatelskich”. W tem miejscu Lubliner użył sobie na Jezuitach — przypisał im zarówno upadek Polski, jak i gotowość do pogodzenia się z rządami rozbiorczymi. Niech się tylko zmieni system uciskający Kościół katolicki, a „bigoci polscy” wyrzekną się wszelkich dążności narodowych i staną się „przywiązanymi poddanymi”. Są oni zdolni „poświęcić cnotę, miłość ojczyzny, miłość ludzkości, równość braterską na ołtarzu Boga swojego; nie
1) Z jakiego powodu L. wylicza te nazwiska nie wiemy, chyba dlatego, że byli oni współpracownikami Wolnych śartów, które wprawdzie drwiły z Żydów, ale i ze wszystkich. Ludzie ci zresztą nie cieszyli się wogóle dobrą opinią. O Niewiarowskim np. pisze w swych listach Pathie, członek redakcyi Gaz Warsz., że był złodziejem kieszonkowym w Paryżu, a w Warszawie miał proces kryminalny, Q Mi- niszewskim wyraża się krótko: złodziej, Lewenstam też niezaszćzytną po sobie zostawił pamięć.
tego, któremu wszyscy cześć oddajemy—ale własnego ich — bezecnego Loyoli”. Zresztą i Żydzi mają hassydów, fanatyków, nieprzyjaciół światła, którzy są „niczem innem jak żydowskimi Jezuitami, żydowskimi świętoszkami”.
W końcu oświadczał Lubliner, że gdyby się znaleźli w Polsce Żydzi, zadowoleni z jego obrony, ale mający czoło powstawać przeciw duchowi patryotycznemu polskiemu, to „tej niepatryotycznej liczbie Żydów radziłby opuścić ziemię polską” i przenieść się na Wschód. Niech osiądą tam, gdzie „lud ciemny, przez nieuków popów prowadzony, ma zwyczaj zmywać podłogę, na której noga żydowska stąpała, a wtedy poznają i kacapów, z których każdy w przebiegłości (według Piotra Wielkiego) przechodzi trzech Żydów, doznając arcysłodkiego postępowania drapieżnego czynownika i dumnej wzgardy zuchwałych bojarów — a wzięci w obroty wzdychać będą za błogą Polską, za łagodnością charakteru szlachty polskiej, za ogólną wspaniałomyślnością narodu polskiego”. Po tym cukierku, wzywał jeszcze Lubliner Żydów, aby przestali ogół polski uważać za swego prześladowcę. „Charakter Polaka jest wogóle wspaniały, serce jego jest ludzkie i tkliwe; język serca zdoła go wzruszyć do największej czułości. Nie zapominajmy nigdy, że nasi przodkowie jedynie w krainach Polski otrzymali przytułek, protekcyę królów i szlachty przeciw motłochowi ciemnemu, podburzanemu przez fanatyków, bigotów lub jezuitów. Jest to prawda historyczna tak niezaprzeczalna, jak dogmat zasadniczy naszej religii: jedność Boga, Adonai Echod“.
Korespondent lwowski Gazety Warszawskiej, a był nim uczony historyk Henryk Schmitt, spotkał się i z innej, wprost przeciwnej strony, z zarzutami z powodu swego poglądu na sprawę żydowską. Uderzył na niego Przegląd Lwowski za to, że się domagał „niebezpiecznego pod każdym względem dla prowincyi naszej (Galicyi) równouprawnienia Żydów”. Na „bezzasadne zaczepki” Przeglądu Schmitt nie odpowiadał, „ponieważ nie warto polemizować z pismem, które przekręciwszy myśl cudzą, spór o to wszczyna, czego w gruncie nie rozumie”. Ale „Obrony” Lublinera „me chciał zbyć milczeniem, ponieważ i bardzo zręcznie jest napisana i mogłaby w błąd wrprowadzić niejednego co do wypowiedzianych zdań w mej korespondencyi”.
A więc streszczał naprzód Schmitt swoje wywody i zawarł je w dziesięciu punktach, których nie przytaczam, aby uniknąć powtarzania. Przeciwko nim — pisze Schmitt, — powinien był Lubliner „wystąpić i zbijać dowody, wykazując bez jadu i żółci gdzie i w czem się pomyliłem”. Ale on przyjął inną metodę. Zarzucił wprost, że artykuły Schmitta są nacechowane fanatyzmem i nienawiścią i wyrwał z korespondencyi „sześć czy siedem zdań i nie dotknąwszy słówkiem w jakim były związku z całością, uderzył na nie z największą zaciekłością i z taką żarliwością kastową, że miasto bronić swoich klientów, miota obelgi na ich przeciwników i wypisuje im (klientom) po prostu najpiękniejszy panegiryk”.
O to, że Żydów prześladowano, Schmitt sprzeczać się nie chciał, bo sam to wyraźnie zaznaczył. Czyby nie lepiej Lubliner zrobił, gdyby wyjaśnił, czemu Żydzi nasi tak chętnie się niemczą, czemu są obojętni na sprawy polskiej kultury? Schmitt inteligentnych i bogatych nazwał Żydami niemieckimi, ponieważ ich tak u nas (w Galicyi) przezywają i oni sami się mienią Deutsch-Israeliten. O Żydach z innych prowincyi polskich nie pisał, czemu więc Lubliner na zarzuty, czynione Żydom galicyjskim, odpowiada przytoczeniem nazwisk „wyjątków”, zamieszkałych w Królestwie? Należałoby mu takie „wyjątki“ znaleźć w Galicyi, — ale ich, niestety, niema. Możnaby więc Lublinerowi najsłuszniej zarzucić, że powodowany fanatyzmem judaizmu wpada w ostateczności i prawi o rzeczach, które nie istnieją. Schmitt uwzględniał przyczyny historyczne, które Żydów czyniły złymi obywatelami, ale przedstawiając ich stan obecny, skreślił go z natury, „nie wdając się w żadne mrzonki i utopie”. Lubliner nie zna Galicyi i swych w niej wspólwierców, niech się na drugi raz wyraża oględniej i nie pomawia piszących prawdę o rozmyślne fałsze i potwarze.
Jacy byliby szynkarze chrześcijańscy, tego Schmitt nie wie, ale wie jakimi są Żydzi. Nie o religię tu chodzi, w co głównie bije Lubliner, lecz o charakter i zgubny wpływ żydowskich karczmarzy. Schmitt nie usprawiedliwia tych, co ich zdzierają, ale te „zdzierstwa” nie usprawiedliwiają Żydów, bo kto ich zmusza do karczmarstwa? Schmitt zapewniał dalej, że nigdy nie powodował się zawiścią religijną. Cytaty z Moraczewskiego, Czackiego i Surowieckiego były zbyteczne, skoro Schmitt innemi słowy pisał prawie to samo. Niech Lubliner zamiast rzucać się, udzielać mniemanym wrogom niegrzecznych i nieprzyzwoitych przydomków, stara się o podniesienie moralne Żydów, niech choć zdziała, aby ucywilizowani Żydzi nie modlili się po niemiecku, dzieci swoje kazali uczyć po polsku, aby nie przechodzili w szeregi germanofilów, a wtedy Schmitt nie będzie na nich narzekał.
Schmitt zgadzał się, że brak równouprawnienia był szkodliwy — czego więc chce od niego Lubliner? Czy może ma powtarzać za nim i Coyerem, że obrońca Trembowli był pierwotnie Żydem? Co to nas dziś obchodzi? Jak jego polska narodowość nie podniesie jego potomków, jeżeli się nie okażą godnymi wsławionego imienia, tak tem mniej jego dawniejszych współrodaków, którzy w Galicyi nie okazali, że są godni praw obywatelskich. Dziś nikt ich nie prześladuje, czemu więc nie poczuwają się do obowiązków względem wspólnej ojczyzny? Przyczyną jest nienawiść religijna ku chrześcijanom, przesądy, zabobony, uprzedzenia i bałamuctwa tradycyjne. Czemu tej strony nie dotknął Lubliner w swej odpowiedzi?
Nie potrzeba zaiste dowodzić — ciągnął Schmitt, — że nabywanie majątków przez zniemczałych Żydów wyszłoby na złe społeczeństwu. Twierdzenie Lublinera, że prędkoby się spolszczyli, pochodzi z nieznajomości stosunków. „Póki Żyd u nas się nie wychrzci, dotąd nie staje się Polakiem i jest albo Żydem polskim, t. j. starowiercą, albo niemieckim, to jest postępowym nowowiercą… Cóżby się zatem stało z prowincyi naszej, gdyby jedną część dóbr Żydzi, a drugą Niemcy wykupili? Najzupełniejsza Germania… Żydzi, którzy u nas trzymają dzierżawy, lub dobra zakupili, nic obywatelskiego w sobie nie mają…, a wyzyskują włościan w sposób obrażający uczucie prawego człowieka”… To samo z handlem i przemysłem żydowskim. O bogactwo narodowe Żydom galicyjskim nie idzie, ale jedynie o wyzysk; gotowi zniszczyć przemysł krajowy, jeżeli handel płodami obcego przemysłu większy im zysk przynosi. Czynią to, co prawda, i kupcy chrześcijanie, lecz zachodzi zawsze ta różnica, że przynajmniej część, swego zysku w skarbonkę potrzeb publicznych wrzucą, gdy Żyd do tego obowiązku się nie poczuwa“. To nie teoretyczne rozumowanie, lecz fakta.
Lubliner — kończył Schmitt swą odpowiedź — wdał się w rzecz nie swoją, gdy odpowiada na fakta frazesami. A nieprawdą jest, co twierdzi, że nie znalazłby się w Polsce dziennik, któryby zamieścił artykułu w obronie Żydów. Natomiast może to dla Lublinera będzie „nowiną“, a jest niestety faktem, że „nikt kraju naszego tak nie czernił i nie potwarzał w pismach niemieckich, jak właśnie Żydzi tutejsi — i nikt też z większą zajadłością przeciw naszej narodowości nie występował”. Wskazywał Schmitt Lloyda, Reichszeitung i inne pisma wiedeńskie, a prócz tego Augsburską Gazetę Powszechną i Ostedutsche Post, w których Lubliner napotka takie artykuliki swych współwierców, że „po ich odczytaniu krew mu się zetnie w żyłach z osłupienia, — a jeżeli zdoła, niech pisze druga, ich obronę“1).
Starcie się Lubiinera ze Schmittem było tem znamienniejsze, że Schmitt był demokratą, człowiekiem bardzo wolnomyślnym, również przeciwnikiem „Jezuitów, świętoszków i bigotów”, których Lubliner tak nienawidził. Ale Schmitt, mieszkając w kraju, patrząc na to co się dzieje, jako dobry obywatel otwierał oczy na grożące niebezpieczeństwo, a Lubliner, blizko 30 lat za krajem mieszkający, a o stosunkach galicyjskich nie mający żadnego wyobrażenia, pisał nie na podstawie obserwacyi, lecz kierowany doktryną i uprzedzeniem do katolicyzmu. Nie wolno powątpiewać o jego uczuciach polskich, można zrozumieć boleść, jaką mu sprawiały „napaści” na Żydów, ale to jeszcze nic nie usprawiedliwiało jego zaciekłości i słownika, z którego czerpał swe epiteta ornantia. Sam fanatyk, innym fanatyzm zarzucał. Gniewał się, zapominając, że „nie ma racyi pan Gniewosz”.
W rażącej sprzeczności z jego „temperamentem” stał ton spokojny tak Schmitta, jak i redakcyi Przeglądu rzeczy polskich, co mówiło wyraźnie po czyjej stronie była słuszność.
VI.
Na parę tygodni przed odpowiedzią Schmitta, d. 26 grudnia 1858 r. dawały w Warszawie koncert w salach redutowych panny Marya i Wilhelmina Neruda, Morawianki. Gra ich na skrzypcach, zwłaszcza panny Wilhelminy, wzbudzała wszędzie entuzyazm. Kiedy w r. І857 wystąpił v z koncertem w Wilnie podczas kontraktów świętojerskich, Władysław Syrokomla napisał do albumu Maryi wiersz, zaczynający się od słów: „Przyszła do nas Słowianka, przyleciało ptaszę; zaszczebiotało rzewnie, wzięło serca nasze”, — a drugi wiersz tegoż Syrokomli na cześć Wilmy, „chluby słowiańskiej, artystki natchnionej”, dołączono do jakiejś pamiątki, danej jej przez mieszkańców Wilna.
W Warszawie Nerudównom koncert przyniósł zysk jedynie moralny, bo publiczności zebrało się niewiele — bra-
1) Gazeta Warszawska 18-9 r, nr. 12.
kowało mianowicie żydowskiej plutokracyi, która chlubiła się popieraniem muzyki i na własnych salonach urządzała koncerty (właśnie mniej więcej w tym czasie W. M. Epstein, konsul belgijski, urządził u siebie koncert, w którym wzięli udział wybitni artyści krajowi i zagraniczni). Nieobecność tych sfer oburzyła do żywego Józefa Keniga, zapalonego melomana, więc też w najbliższym felietonie Gazety Warszawskiej! (nr. 4 r. 1859) dał folge swemu niezadowoleniu.
Jeżeli, według przysłowia, ż wielkiej chmury mały deszcz bywa, to tym razem z małej chmurki powstała ogromna nawałnica z piorunami. Możeby ta „wojna żydowska” nie wybuchła, gdyby nie streszczone powyżej utarczki, które do niej grunt przygotowały. Rzeczywiście tylko podnieconym stanem umysłów, rozdrażnieniem, przeczuleniem inteligencyi żydowskiej można wytłumaczyć to, co nastąpiło.
Ale wracajmy do koncertu. W długim felietonie, w którym poruszał sprawy bieżące, wspomniał Kenig o przepełnionej sali na przedstawieniach magika Epsteina, wobec pustek na koncercie sióstr Neruda, i przeprosiwszy za to zestawienie, pisał dalej co następuje:
„Koncert zeszłoniedzielny był nieliczny, nie wiemy zaś, jak wypadnie czwartkowy. Nasze przypuszczenia powinny być fałszywe, talent, imię, sztuka mówi przeciw nam, a jednak nasza Sybil la drży. Panna Neruda, jak widać, nie posiada łask u pewnej licznej koteryi, uchodzącej i uchodzić pragnącej za muzykalną. Brak jej orlego nosa, cery śniadej, czarnych włosów i innych сесh aryjskiego pokolenia; nie wymawia r gardłowo, nazwisko jej nie kończy się na: berg, blatt, kranc, stern, lub podobnie, brak jej więc tytułów do poparcia ze strony tego tajemniczego związku, który nasiadł całą Europę, a zwłaszcza nas, i trzymając się ściśle, popycha każdego ze swoich, czy to on bankierem, czy tenorem, czy spekulantem, czy skrzypkiem. A związek ten popychać umie wszystkiem: reklamą, oklaskiem, wrzaskiem, pieniędzmi nawet. Pomiędzy tym brodaczem, rzucającym się na paradyzie, a pomiędzy tą strojną lożą, tajemniczo przebiega ciągle myśl jedna: wyniesienie swoich, wyniesienie bezwarunkowe. Wszelki tryumf jednego z nich, czy to on się objawia w Rotszyldowskiej kasie, czy w Meyerberowskiej orkiestrze, czy w Racheli laurach, jest tryumfem całego plemienia. Ten, który przyszedł po procent, o którym sądzisz, że nic nad swe weksle nie zna, będzie ci mówił o tem z równą chełpliwością, jak światowy jego kolega. Tejto potęgi — w naszem mieście potęga to prawdziwa — nie umiała sobie zjednać panna Neruda; głównego tytułu jej brak.
„Może w związku z temi pojęciami zostaje anegdota, którą wyczytaliśmy niedawno w jednym z zagranicznych dzienników. W Rotterdamie bankier EUinckhuyzen zbiera zapisy na akcye kanału Sueskiego. W kantorze zjawia się jakiś Anglik poważny i żąda 500 akcyi, bankier mu je wręcza. Anglik powoli otwiera gruby pugilares i płaci. Bankier oświadcza, że suma jest zbyt wielka, bo na teraz żądają tylko po 50 fr. za akcyę. W takim razie, mówi Anglik, proszę o 1000 akcyi.
— Zapłacisz pan tylko 50 000 fr.—mówi bankier.—Tak mało?—odpowiada kupujący,—a ja chciałem na ten cel obrócić 500 000 fr., proszę więc o 10 000 akcyi. Bankier akcye wręczył, dziwiąc się żarliwości dla przedsięwzięcia, które bardzo mało, jak na teraz, ma widoków. Po dość długiem wahaniu Anglik wyznał, że znalazł w Biblii przepowiednię, iż międzymorze Suez będzie przekopane kanałem i tym kanałem Izraelici wrócą do Egiptu. Wskazał rozdział i wiersz; przepowiednia ta w istocie ma się znajdować w proroctwie Jeremiasza. Dziennik zagraniczny ręczy za prawdę anegdoty; co bądź si non e vero…
Po przeczytaniu zaczęliśmy szukać w Jeremiaszu, ale dotąd nie napotkaliśmy upragnionego wersetu; gdy go znajdziem, przepiszemy tekst. W każdym razie kanał Sueski dziś mniej ma widoków jak niegdyś; mniejsza o lorda Palmerstona, ale Jeremiasz stanie mu na zawadzie, bo pewno żaden potomek tych, co wyszli z Egiptu nie zechce wrócić do krainy, którą przed 3000 lat tak niechętnie opuszczali; za naszych miejscowych przynajmniej ręczyć można”.
Tak wyglądała owa iskra, co podpaliła nagromadzone prochy. Zawrzało wśród młodzieży żydowskiej — oburzenie udzieliło się i starszyźnie.
Pierwszym objawem protestu przeciw felietonowi Keniga było kilka anonimów nadesłanych do niego i do Lesznowskiego, redaktora Gazety Warszawskiej.
Autor jednego z nich rozpoczynał swój list od twierdzenia, iż popieranie „swoich” przez Żydów jest cnotą, niedostępną Polakom, którzy ją tylko ustami wyznają. „Gałganie, durniu—pisał dalej rycerz zamaskowany,—korz się przed zaletami żydowskiemi, które, gdyby Żydzi mieli wolność kształcenia się bez ucisku, jak ją mają chrześcijanie,-wszelką narodowość blaskiem swymby otoczyły. Padaj na kolana, blaźnie, przed wytrwałością plemienia mojżeszowego, które z odwagą nadludzką zwycięsko wyszło z tak licznych i okrutnych prześladowań, wsparte tylko wielkością religii i znakomitością swej odwiecznej inteligencyi, która wam dała prawa a nawet Boga, którego imieniu kłamiecie, któregoście pojmować jeszcze się nie nauczyli. Wiedz, ty błaźnie i podobni tobie reprezentanci spodlonej i jezuickiej prasy, że plemię Izraela zniosło inne prześladowania i wytrwało i że dziś jest prawie jedynym reprezentantem zdrowego rozsądku i miłości Bożej w tym nieszczęśliwym kraju… Rozpaczaćby można o przyszłości narodu, gdyby nie pewność, że z łona plemienia żydowskiego powstaną ludzie, którzy będą was uczyć jak poczciwa prasa na opinię publiczną działa, którzy odznaczą się jako uczeni, rolnictwo podniosą, przemysł rozkrzewią i literaturę oczyszczą z głogów i cierni ją szpecących… U Żydów działalność i bogobojność… u was zgnilizna, brak czynności i obłuda… Wasze masy bydlęceją wódką i brakiem oświaty… Ani jednego zdrowego organu prasy, wszystko przekupne… Przekleństwo wam, którzy znacie bieg cywilizacyi, a kłamiecie. A tobie, chłystku, bodaj ci ręka upadła, zanim wymówisz słowo prześladowania przeciw Żydom, którzy mają powołanie odrodzić imię Polski i chrześcijanizm w myśli Chrystusa, którąście zdradzili i ciągle zdradzacie, faryzeusze”.
Ale oprócz strzałów z za płotu, wystąpił otwarcie do boju cały hufiec, złożony z „artystów, lekarzy, agronomów, właścicieli fabryk i kupców, ludzi żonatych i ojców familii” (tak się sami określili w późniejszej odpowiedzi Lesznowskiemu). Grono to po naradzie, odbytej u Ignacego Natan- sona, wystosowało do redaktora Gazety Warszawskiej list następującej treści:
„Gazeta Warszawska z dnia 4 b. m. zawiera szyderczy artykuł, nacechowany nienawiścią dla Żydów i lekceważeniem wszystkich krajowców tego wyznania. Od dawna już przywykliśmy do nienawiści i ataków Gazety Warszawskiej i nienawidzieć pozwalamy się tyle, ile się komu podoba, a zajęci spokojną i pożyteczną pracą, bronić się tu i teraźniejszego stanu moralnego Żydów tłomaczyć wcale nie myślimy, ale szydzić i drwić z siebie nigdy nie pozwolimy. Jeżeli więc Gazeta Warszawska nie z lekkomyślności artykuł ten w szpaltach swoich pomieściła, jeżeli nie chce przez odwołanie go w przeciągu dni ośmiu dowieść, że nie czyniła tego z namysłu, oświadczamy Redatorowi głównemu Gazety Warszawskiej, Panu Antoniemu Lesznowskiemu, że rozbudzenie fana tyzmu w mieszkańcach jednej ziemi pod płaszczykiem przywiązania do kraju, działanie wpływem Gazety na masy ludności przez rozszerzanie nieuzasadnionych wieści ze złością i szyderstwem, jest postępowaniem niegodnem, wynikającem ze złej wiary i kierowanem chęcią egoistycznego zysku ze szkodą ogólnego dobra, a zatem jest postępowaniem, cechującem człowieka podłego“.
Potem szedł gotowy tekst odwołania, jakie Lesznowski miał zamieścić:
„W Gazecie naszej z d. 4 b. m., sprawozdawca tygodniowy, uniesiony zachwyceniem dla talentu panien Neruda, pobratymczych nam Morawianek, upatrzył w nielicznem zebraniu się publiczności na ich pierwszym koncercie jakiś symptomat zmowy między zamożniejszą klasą Żydów, w Warszawie zamieszkałych. Szyderczy ton tego artykułu, odznaczający się niemal zapomnieniem przyzwoitości publicznej, wywołał między znaczną liczbą szanownych mieszkańców tego wyznania gwałtowne oburzenie, które się z tego powodu w listach do mnie pisanych objawiło. Zmuszony jestem oświadczyć, że jakkolwiek wady Żydów naszych, równie jak innych mieszkańców kraju, wytykać będę, nie miałem wszakże myśli, ani ubliżyć, ani lekceważyć tej części ludności krajowej i nie przestanę przestrzegać, aby szpalty Gazety w granicach poważnej krytyki pozostawały”. (Tekst z rękopisu).
Powyższy list z datą 16 stycznia, ułożony przez Ignacego Natansona właściciela fabryki cukru1), podpisany został przez 23 Żydów. Podpisali go mianowicie: Stanisław Kronenberg i Henryk Toeplitz — naczelnicy domów handlowych, Aleksander Lesser malarz, Ignacy, Jakób, Adam Józef, Szymon, Ludwik i Henryk Natansonowie (Ludwik dr. medycyny, redaktor Przeglądu Lekarskiego, Henryk księgarz, Jakób magister uniw. dorpackiego, chemik, później profesor. Szkoły Głównej), Henryk Lange i Szymon Dawidson—ajenci handlowi, Seweryn Loewenstein komisant handlowy, Mikołaj Epstein ajent bankowy, Zygmunt Ostrowski właściciel zakładu rolniczo-przemysłowo-leśnego, Bernard Kohn i Zygmunt Berens bankierzy, Izydor Brunner kupiec, Maksymilian Fajans litograf i przemysłowiec, Henryk Ńelkenbaum i Al. Rosenstein buchalterzy, Jan Berson obywatel i Dawid Rosenblum korespondent handlowy.
’) „Henryk Toeplitz napisał Gazecie odpowiedź11—donosił swemu przyjacielowi Al. Kraushar w marcu 1859 r. Wiadomość mylna.
W parę dni po otrzymaniu tego wezwania dostał jeszcze Lesznowski jeden anonim od Żyda „nieobrażonego”. Autor anonimu byt zdania, że artykuł Keniga nie ubliżał Żydom, owszem, że był dla nich właściwie pochlebny, bo uznawał ich inteligencyę, bez której nie zdołaliby zająć tak wpływowego stanowiska. Więc też, według anonima, obrażone są tylko niektóre grupy żydowskie, uzurpujące sobie prawo reprezentacyi żydostwa. Anonim przestrzegał Lesznowskiego, aby się miał na baczności, gdyż Żydzi niemieccy, autorowie bezimiennych i podpisanych listów, uradzili „na walnej zmowie” czynnie znieważyć Keniga i Lesznowskiego. Misyę tę uchwalono powierzyć wybranemu losem, ale „niejaki Izydor Brunner“, nie chcąc narażać ludzi żonatych i obarczonych rodziną, sam ofiarował swe usługi i zaprzysiągł, że Lesznowskiego „wybije po pysku”, a Keniga „kijem wywali”.
Ów Brunner, jeden z podpisanych na zbiorowym liście do Lesznowskiego, służył w r. 1849 we Włoszech w szeregach powstańców rzymskich. Słusznie czy niesłusznie, oskarżono później Lesznowskiego, że „miał nikczemność denuncyować go przed dyrektorem policyi, iż walczył za wolność i niepodległość Włoch” 1).
W tychże zapewne dniach i drugi z podpisanych na wezwaniu, Mikołaj Epstein, publicznie obiecał spoliczkować Lesznowskiego — świadkami tej obietnicy, uczynionej w restauracyi, byli: słynny aktor Aloizy Żółkowski, Karol Kucz, redaktor Kuryera Warszawskiego, literat Fr. Sal. Dmochowski i jakiś Julian Trzciński. Epstein tłumaczył się później w sądzie, że zamiar spoliczkowania Lesznowskiego powziął wskutek „fałszywej powieści” jakoby Lesznowski rozpowiadał, że go Epstein listownie przepraszał za swój podpis na zbiorowem wezwaniu 2)
Nawiasem zaznaczyć należy, że wszyscy podpisani, z małym wyjątkiem, byli to ludzie młodzi. Najstarszy z nich był, zdaje się, malarz historyczny, Lesser, urodzony w r. 1814.
Jakie wrażenie na Lesznowskim uczynił list zbiorowy i jakie przeciw niemu poczynił kroki, dowiadujemy się na-
Lubłiner w broszurce „Zatargi p. Lesznowskiego z Żydami polskimi11 (Bruksella, 1859 r., str. 2). Sam Lubłiner pisze: .Jeżeli wiadomości są prawdziwe, miał on nikczemność” itd.
2) Epstein ten, później wywieziony, po powrocie z wygnania osiadł we Lwowie, gdzie był znaną postacią. Pisał udatne rymy. Jeden z nich, mający /wią/ек ze sprawą żydowską, przytoczyłem z rękopisu w artykule „Silva rerum Adama Bartoszewicza’* (Przegląd Narodowy 1912 r., tom IX, marzec, str. 245).
przód z listu Pathiego, członka red. Gazety Warszawskiej, do Kraszewskiego.
…,,W tej chwili — pisze on 20 stycznia — mamy tu szaloną rozprawę z Żydami, którzy tak z nami zadzierają, że się aż dusza w człowieku wzdryga. Wyobraź sobie, że jeden Żydziak jakiś, w bezimiennym liście do nas, poważył się napisać, że Polska tylko przez Żydów może się odrodzić, że oni są zesłańcami, pomazańcami boskimi, którzy nam przewodniczyć mają itd. Historya cała wywiązała się z kilku ustępów, a raczej alluzyi do Żydów, w linijce Keniga, przeczytaj je dla samej ciekawości i powiedz sam, czy który łapserdak dotknięty tam osobiście. A jednak, piszą do Keniga i Lesznowskiego bezimienne listy najobelżywsze i podłe, na jakie tylko nikczemność żydowska zdobyć się może, aż wczoraj nareszcie przysłali nam list przez 26 (?) Żydziaków podpisany, wymagający od Lesznowskiego deprekacyi, pod zagrożeniem podłości i konsekwencyi dotkliwych. Naturalna rzecz, że pod groźbą a jeszcze żydostwa nikczemnego i rozzuchwalonego nikt nie odwoła tego co wyrzekł, choćby sam przekonanym był, że niema słuszności po sobie. I my też staniemy jeżem do nich, a w tej właśnie chwili Antek (Lesznowski) jest u Much(anowa) za tą sprawą. Myślimy Żydom zerznąć skórę, a bicie owe w drukarni dać do czytania każdemu kto zażąda”. (Z ręk. Bibl. Jag.)
Do Muchanowa udał się zapewne Lesznowski ze skargą na cenzurę, która zabroniła pisać o tej sprawie i wogóle o kwestyi żydowskiej. Muchanow uchodził za zdecydowanego wroga Żydów. Kiedy Tymowski, minister sekretarz stanu dla Królestwa Polskiego, zażądał od władz warszawskich wydania opinii co do ujednostajnienia prawodawstwa względem Żydów w Królestwie Polskiem z prawodawstwem w Cesarstwie, zaznaczając, że jest to „wolą Najjaśniejszego Pana” (rzecz wyszła z osobnego komitetu dla spraw żydowskich w Petersburgu), a powołana do wydania tej opinii komisya, złożona z wyższych urzędników Polaków, oświadczyła się za szerokiem równouprawnieniem Żydów, Muchanow raport jej schował do biurka, a sam napisał memoryał, zatwierdzony pod naciskiem przez Radę Administracyjną, w którym obstawał za utrzymaniem ograniczeń1). Co wypadło z narady
1) Lubliner omawia tę sprawę w broszurze: nDe la condition civile et politique des Juifs dans le Royaume de Pologne (I860). Memoryał (raport) Muchanowa nazywa nun rapport prolixe, fastideiux dans la forme, mensonger, haineux an fond“…
z Muchanowem nie wiemy, sądzić jednak można, że choć zakaz cenzury się utrzymał, Muchanow pozwolił Lesznowskiemu chwycić się zapowiedzianego w liście Pathiego środka, to jest obiecał mu patrzeć przez szpary na rozdanie w odbitkach korektowych kilkudziesięciu egzemplarzy odpowiedzi na wezwanie żydowskie.
Odpowiedź ta brzmiała:
„W numerze 4 Gazety naszej, w rubryce pod linijką, znajduje się ustęp o koncercie Panien Neruda. W ustępie tym, wspominając, że część tutejszego społeczeństwa, należąca do izraelskiego plemienia, na koncert nie przybyła, zwróciliśmy uwagę na skwapliwość i jedność Żydów w popieraniu każdego, kogo tylko do swego rodzaju zaliczają, zwróciliśmy zwłaszcza uwagę na potęgę, coraz dla innych plemion naszej ziemi straszniejszą, jaką Żydom ta jedność już dała i dawać nie przestaje.
„To zwrócenie uwagi nie podobało się części żydowskiego towarzystwa tutejszego. Otrzymaliśmy przez pocztę miejską listy bezimienne, pełne obelg najbardziej grubijańskich. Jeden z tych listów, tonem do innych podobny, wypowiadał jednak myśli Żydów o ziemi naszej, myśli, któreśmy przeczuwać mogli, nie spodziewając się jednak, by już dziś tak jasno, tak groźnie sformułowanemi być mogły.
„Z listami temi postąpiliśmy jak się z takiemi rzeczami postępuje, pokazywaliśmy je wszystkim.
„Widać, że się tego nie spodziewano, bo w tydzień potem otrzymaliśmy list, tym razem opatrzony kilkunastu podpisami, list obelżywy, znieważyć nas chcący, w którym śmiano żądać od nas odwołania. Podpisy zmieniły charakter obelgi. Anonimy musiały zostać bez odpowiedzi, zachowaliśmy je tylko jako wskazówkę, jako symptomat ważny nie dla nas, ale dla tych, co się chcą łudzić. Obelga podpisana musi być jawna.
„Nie! panowie Żydzi, czy podpisujący czy nie podpisani, nie myślim ukrywać wystąpień waszych. Za cóż to miotacie na nas obelgi? za to, że ostrzegamy kraj, że mówim doń, by oczy przetarł i przejrzał, że mówim mu o potędze plemienia, które gościnnie przyjęte na tej ziemi przed wiekami, dziś w tysiącu gałęzi życia krajowego włada wyłącznie, za to, że mówimy starym mieszkańcom tej ziemi, by strzegli tego, co jeszcze jest w ich ręku.
„Nie o religię nam chodzi. Religia to rzecz Boga i sumienia indywidualnego, nie zaś obcych rozumowań. Ale świętym obowiązkiem naszym jest przestrzegać, by plemię nasze czasem przez nieoględność swą, a więcej jeszcze przez zabiegi i zręczność waszą, nie wyszło na sługi tych, którzy kiedyś przychodzili tu jako słudzy.
„Nie my to stworzyliśmy istniejący rozdział, nie my go utrzymujem, ale wy sami.
„Nie zazdrościm bogactw, skupionych w ręku kilkuset lub kilku tysięcy Żydów, nie cieszym się wcale z nędzy materyalnej i moralnej, w której gnije większość tego plemienia u nas, ale widząc, jak coraz bardziej skutkiem owej jedności w działaniu, owej potęgi zbiorowej, wszystko z każdym dniem więcej monopolizuje się w żydowskich rękach, wznosimy głos nasz.
„Pamiętajmy o tem, że Żydzi stanowią dziś ósmą blizko część ludności naszej, za lat sto stanowić będą jej połowę; nie spoglądalibyśmy nawet na nich, gdyby stosunek ten nie był tak zatrważający.
„Nie o poniżenie Żydów, ale o ochronę naszego ogółu nam chodzi, nie o teraźniejszość już, ale o przyszłość.
„Zakazy i ograniczenia bronią jeszcze tu i owdzie, ale ten mur z czasem runąć może, runąć musi, a wówczas co nastąpi?
„Handel cały prawie, a przynajmniej najgłówniejsze jego części, a największa część zyskowych przedsięwzięć od dawna już nie do nas należą; cały nawet kapitał ruchomy jest własnością Żydów; korca zboża, pnia drzewa nie umiemy sprzedać bez Żyda i śmiemy marzyć, że w takim stanie rzeczy zdołamy się utrzymać przy ziemi.
„Dlategoto wołamy o wyswobodzenie z rąk żydowskich przez oszczędność od lichwy, przez pracę od faktorów, przez zabiegiość od monopolu.
„Tak mówiąc, tak działając, nie nasze plemię tylko mamy na widoku, ale i samych Żydów. Oburzać to może kilku, kilkunastu lub kilkuset bogaczy, którzy wyssawszy swój pieniądz z pracy innych, monopolizując w swem ręku ruch cały, nie dbają o Stan tej niesłychanej większości swego plemienia, nędznej, wygłodniałej, odartej, ciemnej i przesądnej z ich winy, którą, posługując się nią, zostawiają losowi. Bo nie sądzim stanu Żydów u nas z Warszawy tylko. Kto wie, czy ta ludność, która przy wszystkich wadach zachowała jednak silnie wiarę swoją, uznaje za swych naczelników tych, którzy nie opuszczając jej, formami życia wyrzekają się tej wiary. W ten tylko sposób oddziałać można na samychże Żydów, zmusić do umoralnienia, do pracy więcej produkującej, podnieść handel, który, jak to mamy dowody, nawet w postanowieniach ciągle wydawanych, w ich ręku kontrabandą a nawet szachrijstwem coraz bardziej upada i przestaje być źródłem narodowego bogactwa. Dlategoto ciągle, przy każdej sposobności, przy fraszce jak koncert, przy ważnej sprawie jak handlowy ruch kraju całego, wskazujem ową potęgę już dziś tak silną, by kraj przejrzał, zadrżał i postarał się o wyłamanie się z pod niej, i dlatego że tak wołamy, spotykają nas jak dotąd od Żydów obelgi i plwania.
„Oni pierwsi może przeniknęli dokąd zmierzamy. Ale obelgi w obronie sprawy publicznej poniesione uważamy sobie za zaszczyt; ważność jej i świętość nie pozwala, by to bioto, czy rzucone ręką bezimienną, czy opatrzone podpisem żydowskim, czy indywidualne, czy zbiorowe, dosięgnąć nas mogło.
„Ani obawa, ani krewkość żadna nie sprowadzi nas z obranej po długim namyśle drogi.
„Ani uniesienia niewłaściwe nie pozwolą nam zapomnąć, że sprawa, której bronimy, nie jest naszą sprawą osobistą. By zaś ogół mógł osądzić, jak daleko zaszło owo zuchwalstwo, na co wystawionym jest i być może człowiek, nie schlebiający potędze kapitałowej, śmiało ostrzegający swoich, złożyliśmy owe listy w drukarni Gazety naszej, by je każdy mógł przeczytać. Listy te są to symptomata, wskazówki, ale przemówią one silniej jak najsilniejsze słowa nasze, wskażą co ogól nasz czekać może“ 1).
Sprawa stała się głośną. Cała Warszawa o niej mówiła. Według autora „H i s t o r у i dwu L a t“, zajmował się nią nawet tłum żydowski — stanowiła ona nawet przedmiot roztrząsań śledziarzy z za Żelaznej Bramy. Kraushar, wówczas jeszcze uczeń gimnazyalny („Z pamiętnika A l k a r а” II), w liście do przyjaciela donosił, że „rozlepiono plakaty bezimienne po ulicach przeciw Żydom“ i przewidywał, że „walka, jaka zawrzała, będzie miała ważne skutki”. Echo jej odbiło się nawet w szkołach. Stary profesor geometryi opisującej, Wrześniowski — pisał Kraushar — odezwał się z katedry: „Oto do czego już rzeczy doszły. Śmią nam teraz w żywe oczy wyrzucać, że jesteśmy „prochem”! Każdy wie, do czego zmierzam, ale uderzmy się w piersi. My sami jesteśmy temu winni. Ot, np. z liczby młodzie
*) Ze zbiorów autora.
niaszków tej klasy, któż myśli o tem, by ucząc się, pomógł swojej ojczyźnie, by oddał święty dług Matce — ziemi, która go zrodziła? Tu każdy z was myśli o tem, by skończywszy gimnazyum pojechać do Paryża na hulankę i strwonić ostatek ojcowizny. Tak być nie powinno. Powinniśmy wszyscy bronić honoru naszej ojczyzny!” To mówiąc, trząsł się cały, a w klasie głuche zapanowało milczenie.
„Mnie — pisał Kraushar — ciarki po ciele przeszły. Uczułem głęboko zbrodnię owych nieproszonych obrońców, co to poza krajem miotają obelgi na Naród, niepomni, że tem wielką zrządzają szkodę wszystkim” 1).
Z drugiej strony panowało ogromne oburzenie na Gazetą Warszawską w sferach młodzieży, grupującej się koło Jurgensa. Zarzucano Gazecie, że stwarza wewnętrznych wrogów, że sprowadza wodę na młyn rządowy. Jedyny zysk z tej afery wyciągnęły na razie siostry Nerudówny i gitarzysta Sokołowski, którego koncenrt też świecił pustkami. Na koncercie ich, danym wspólnie 25 stycznia, sala była przepełniona, entuzyazm panował niesłychany. Kuryer Warszawski notował, że pannę Wilhelminę obsypano kwiatami i przywołano 14 razy, panna Marya z bratem Franciszkiem (wielonczelistą) była wywołana czterykroć, a Sokołowski 8 razy. „Ta bezstronna — dodawał Kuryer — i sprawiedliwa owacya słusznie się należała tak świetnym talentom”. Ten wyraz bezstronna, użyty przez „bezstronnego” Kuryera, najlepiej dowodzi, że w sferach kuryerowych usiłowano odjąć właściwe znaczenie tej manifestacyi.
Żydowscy „protestanci”, autorzy listu zbiorowego, nie / przyjęli w milczeniu odpowiedzi Lesznowskiego. Zredagowali więc rodzaj komunikatu, czy cyrkularza, który rozsyłali w odpisach pod adresem ludzi wybitniejszych. i Na wstępie zaznaczyli, że Gazeta Warszawska, „mająca największą liczbę czytelników”, od dawna odznaczała się „systematycznem prześladowaniem Żydów tutejszych, a to dla zyskiwania sobie prenumeratorów między licznymi w kraju żydowskimi nieprzyjaciółmi”. Koncert panien Neruda dał jej powód do „nienawistnej insynuacyi”, której autor wyraził w końcu życzenie, aby Żydzi z Polski do Palestyny wrócili, „niepomny, że oni od dziesięciu wieków kości ojców swych
2) Z ostatnich słów widzimy, że owa scena zaszła nieco później, kiedy w pismach obcych pojawiały się artykuły w obronie Żydów. Trudno jednak w opowiadaniu zachować ściśle chronologię aż co do dnia i godziny.
grzebią na tej ziemi, a więc nie są cudzoziemcami”. Dalej komunikat przytacza! w całości list zbiorowy do Lesznowskiego i żądaną formułę odwołania.
„Redaktor — pisał dalej komunikat, — po otrzymaniu listu unikał jego honorowych konsekwencyi, a w kilka dni później list powyższy znalazł się w rękach policyi. Władza policyjna nader uprzejmie, ale stanowczo kazała oświadczyć podpisanym, że wszelkie obelżenie osoby pana L. nadal będzie uważane za czyn, uchybiający rozkazom władzy. Obok listu tego złożył pan L. dwa anonimy, które jak twierdzi, pocztą miejską odebrał. Nie potrzebujemy tu wspominać, że kto z anonimów robi użytek publiczny, wystawia się na podejrzenie jakoby był ich autorem. Dziś dowiadujemy się, że pan L. napisał artykuł w odpowiedzi na list nasz, a nie mogąc uzyskać pozwolenia na umieszczenie go w swej Gazecie, puścił go w obieg. Nie tykając wcale kwestyi osobistej, która drogą właściwą, ogół nie obchodzącą, załatwioną być winna, podajemy artykuł pana L. jedynie dlatego, aby wykazać drogi, jakiemi idzie ten pan w sprawach prywatnych, jak z drobnej kwestyi, tylko osobistego honoru jego dotyczącej, starał się, nie zaniedbując żadnego środka, poruszając wszystkie sprężyny efektu, zrobić ogólną sprawę, kraj cały oburzyć mogącą. Nadzwyczaj nam zależy na zupełnem odłączeniu sprawy pana L. od kwestyi Żydów w Polsce, bo o ile opinia ogólna co do tej kwestyi jest dla nas największej wagi, o tyle sprawa z panem L. jest małą i przypadkową. Nie zaczepialiśmy pana L. o istotę kwestyi Żydów w Polsce, ani nawet o jego osobiste zdanie w tym względzie, ale o nieprzyzwoitą formę, w jakiej się o nas odzywa. Teraz przypatrzymy się bliżej samemu artykułowi”1).
To „przypatrzenie się” urządzono w ten sposób, że przełamano arkusz na dwoje, na jednej jego części podawano „Artykuł pana L., a na drugiej (rubrum) „Uwagi”. Były one dość lakoniczne z wyjątkiem pierwszej, odpowiadającej na twierdzenie, że Żydzi stali się potęgą. „Zaledwo kilka indywiduów w szkołach polskich — brzmiała „uwaga” — wyuczyło się czysto po polsku mówić, pozbyło się przesądów, przejęło się obyczajami krajowemi, czyni wszystkie wysilenia, aby zrzucić z siebie odrębną cechę i zadosyć uczynić sprawiedliwym wymaganiom towarzystwa, które ich otacza, a już Izrael wzrósł w oczach pana L. do jakiejś wymarzonej potęgi,
*) Rękopis ze zbiorów autora.
którą on chce kraj cały straszyć. Słowa te śmiesznie zaprawdę brzmią w naszych własnych uszach, a wyrodzić one się mogły tylko w fantastyczne] bojażni pana L. Potęgę coraz dla plemion naszej ziemi straszniejszą — wykrzykuje pan L. — potęgę tę, z wyjątkiem kilkuset indywiduów wykształconych, ileżto razy dziennie dotychczas w całym kraju za drzwi wypychają! Igra z nią dowolnie na każdej iluminacyi ulicznik warszawski”.
Inne „uwagi”, a było ich dwadzieścia kilka, należały przeważnie do kategoryi notatek marginesowych, lub „Zwischenrufów” parlamentarnych. Kiedy Lesznowski wspominał np. o listach bezimiennych, „uwaga” brzmiała: „Tchórz lub głupi pisze listy bezimienne”… Gdy Lesznowski mówił, że listy te okazywał wszystkim, „uwaga” dodawała: „i policyi”. Jedna z dalszych uwag przeprowadzała różnicę między takimi listami a podpisanym zbiorowo, „za który podpisani biorą wszelkie na siebie konsekwencye”. Połączone z tem było zapewnienie, że wśród autorów zbiorowej odezwy „bezimienne szpargały treści haniebnej” wywołały oburzenie1). Twierdzono dalej, że upomniano się jedynie „o przyzwoitość formy, o nierozbudzanie nienawiści”, a nie o to, że Lesznowski „miał krajowi oczy otwierać”. Owszem, zaręczali autorowie uwag: „my o to prosim, nam na tem zależy”. „Nie o religię nam chodzi”—pisał Lesznowski, a uwaga dodawała: „ale o interes”. Nieprawdą jest,—mówiła inna uwaga,—aby Żydzi stworzyli istniejący rozdział: — „dla nas żadna ofiara nie byłaby za wielką, gdybyśmy go zapełnić mogli”. Co nastąpi gdy mur ograniczeń runie?—pytał Lesznowski, a „uwaga” odpowiadała: „Znikną Żydzi, zwiększy się liczba obywateli — świadkiem tego zachodnia Europa”. Obawa, o utratę ziemi—to „śmieszne wnioskowanie: kilkudziesięciu Żydów świeci blichtrem kredytu i pieniędzy… jeden pan polski sumami w skarbcu zamkniętymi całe ich mienie zakupić może“. I nie „bogacze” oburzyli się na Lesznowskiego, lecz „ludzie pracy, dobijający się o dobre imię” 2). Dalsza „uwaga” zaznaczała, iż „historya prześladowań” wykazuje, skąd powstała nędzna, wygłodniała masa żydowska, którą zamożniejsi wspierają, a nie „zostawiają losowi“, jak chce Lesznowski. Obelgi skierowane przeciw
‘) Później sędzia śledczy otrzymywał od Żydów liczne protesty przeciw owym anonimom.
“) Rzeczywiście między podpisanymi bogaczy, z jednym może wyjątkiem, zdaje się nie było. Kilku zaledwie należało do ludzi zamożniejszych.
sobie uważa on za zaszczyt i (dodawała uwaga) „dlatego udaje się do sądu kryminalnego”.
Wreszcie na „konkluzyę“ Lesznowskiego odpowiadali autorowie uwag: „Dość już tych żartów. Rysują nasze oblicze, przedrzeźniając nasze nazwiska, wytykając nas niemal palcem, robiąc z nas igraszkę dla złej swawoli, wyrządza nam L. publiczną obelgę, zmusza spokojnych ludzi do gwałtownego upominania się za sobą, a porzucając właściwą zacnym ludziom drogę, nazywa te szyderstwa otwieraniem oczu krajowi i stara się, fałsz z fałszu wyprowadzając, zrobić z tej sprawy osobistej sprawę kraju całego. Opinia publiczna długo zwodzić się nie da i pozna się na czczych i napuszystych frazesach. Próżno będzie się stawiał jako męczennik ten, kto nie ma odwagi osobiście swego zdania zastąpić, prędzej czy później śmiesznością okrytym zostanie”.
Rzeczywiście Lesznowski traktował tę sprawę jako publiczną, nie skłaniał się do załatwienia jej na „drodze honorowej”, jak tego, zdaje się, obrażeni Żydzi sobie życzyli, ale udał się do policyi i wytoczył skargę sądową przeciw autorom pisma zbiorowego. Krok ten, którego niewłaściwość z wielu stron mu wytykano, do wysokiego stopnia rozdrażnił Żydów, sprawie miejscowej nadał rozgłos szeroki, moznaby nawet, z dużą wprawdzie dozą przesady, ale niecałkiem bez podstawy, powiedzieć — europejski, bo echa jej przedostały się do prasy rosyjskiej, niemieckiej i francuskiej.
Zdecydowawszy się udać na drogę sądową, Lesznowski pragnął jednocześnie wyjaśnić całemu społeczeństwu zajęte przez siebie stanowisko w sprawie żydowskiej. Nie wystarczały ku temu odbitki korektowe jego odpowiedzi, rozdawane tylko po Warszawie, i to dość skąpo, aby nie wpaść w konflikt z władzą. Udał się więc z prośbą do krakowskiego Czasu, aby wydrukował jego odezwę. Ale ówczesny redaktor Czasu, Leon Chrzanowski, prośbie jego odmówił, podając charakterystyczne motywy. „Umieściwszy odezwę Waszą — pisał do Lesznowskiego,—bylibyśmy mocą ustawy drukowej zmuszeni do zamieszczenia odpowiedzi, którym odpórby dawać należało, a nie byłoby wolno. Wyzwalibyśmy do walki całe dziennikarstwo niemieckie, szczególniej wiedeńskie, będące wyłącznie w ręku Żydów. Bo jeżeli Żydzi są silni w Warszawie, iż swym wpływem na cenzurę wzbronili Wam odezwać się, to daleko większą przewagę mają w Wiedniu. Oto niedawno z powodu uderzenia naszego na nadużycie, popełnione przez Żydów w Starym Sączu, stanęły przeciwko nam żydowskie potentaty z połowy Europy: Fuld, Rotszyld, Pereira i t. d. Jeżeli zaś toczy się bój przeciw polskości i Polakom, lub wogóle Słowianom, to Niemcy liczą, się za Żydów, a Żydzi za Niemców; mieliśmy tego przykłady u nas i w Poznańskiem”.
Lepiej udało się Lesznowskiemu ze Słowem, pismem polskiem, wychodzącem dwa razy na tydzień w Petersburgu w formacie wielkiego dziennika. Redaktorem jego był głośny później ze swego smutnego losu „przestępca polityczny”, Jozafat Ohryzko. Otrzymawszy wezwanie „w interesie dobra i sumienia publicznego”, nie zawahał się ogłosić artykułu „w kwestyi nader ważnej i drażliwej, bo tyczącej się plemienia izraelskiego w Królestwie Polskiem, oraz stanowiska, jakie to plemię zajmuje lub zająć pragnie w składzie ludności Królestwa”. Artykuł Lesznowskiego poprzedziło Słowo przytoczeniem z Gaz. Warszawskiej ustępu o koncercie Nerudy i zaznaczeniem, że listy bezimienne, otrzymane przez redakcyę Gazety, „pełne były gróźb i obelg, przechodzących nietylko granice przyzwoitości, lecz uwłaczających nawet ogółowi”. „Jakkolwiek ironiczne wyrazy Gaz. Warsz. — dodawało Słowo — mogły być dotkliwe, broń atoli, której się jęli obrażeni, broń obelg i potwaizy, rzucanych nietylko na redakcyę Gazety Warszawskiej, lecz nawet na ogół, nigdy nie może być usprawiedliwioną, nawet wobec najbardziej stronniczego sądu, ani nawet wobec zimnej i sumiennej rozwagi tych sami ludzi, którzy w bezimiennych listach do redakcyi Gazety Warszawskiej jej użyli. Żaden publiczny organ polski, sama Gazeta Warszawska, nie odmówiłby miejsca w swych kolumnach na godne słowo protestacyi, na szlachetną obronę godności plemienia. Poczucie prawdy i godności własnej daje odwagę stawać publicznie w jej obronie; wszelkie działania pokątne— i dlatego tem zuchwalsze i nieprzyzwoitsze — nie dają rękojmi takowego poczucia i są tylko rysem charakterystycznym kasty”.
Zawarowawszy sobie na później „wypowiedzieć swój pogląd na kwestyę izraelską”, Słowo podało w całości odezwę Lesznowskiego:
„Z najżywszem uczuciem niechęci i niesmaku — pisał Lesznowski — bierzemy dziś pióro do ręki. Z powołania, z przekonań stronnicy jawności, wyznajemy przecież z boleścią, że są wypadki tak nizkie, zapomnienia i zapędy tak niesforne, że wolelibyśmy pokryć je nieprzejrzaną zasłoną. I opierając się na czystości naszych zamiarów, na prawości dążeń naszych, na głosie wewnętrznym, który sam mówi, że dobrze pojęliśmy nasze stanowisko, nie uchylalibyśmy tej zasłony, gdyby o nas tylko chodziło, i milczeniem zimnej pogardy odpowiedzielibyśmy na brudne pociski, z brudnych, nieznanych, czy tam znanych rąk odbierane. Ale wyższe względy nakazują nam przeważnie glos zabierać i przed trybunał jawności i sumienia publicznego wytoczyć sprawę, która nie jest naszą osobistą sprawą, ale wiąże się najściślej z interesami, dobro ogólne mającemi na celu”.
Następnie opowiadał L., jak Żydom niektórym warszawskim nie podobał się artykuł o koncercie panien Neruda, „w którym kilka gorzkich ale szczerych prawd wypowiedzieliśmy o solidarności żydowskiej i fanatycznej żądzy wywyższenia nawet mierności” z pod sztandaru Izraela. Żarty, potępiające tę kastowość, odnosiły się nie do osób, ale do całego plemienia. „Indygnacya żydowskiego lokalnego patryotyzmu wyraziła się naprzód w formie najniższej, w listach bezimiennych… w których szczodrą i zapalczywą ręką obrzucono nas gradem gróźb, “karczemnych łajań i obelg”. Jeden z tych listów „jasno wypowiedział myśli i widoki Żydów o naszej ziemi”. Z listów bezimiennych Lesznowski śmiał się i traktował je jako „plugastwo”. Ale w tydzień po otrzymaniu ostatniego anonimu, przyszedł list zbiorowy, „wyraźnie z tej samej fabryki pochodzący”, który chciał Lesznowskiego „równie znieważyć i w którym śmiano od nas żądać odwołań”.
„Hola moi, panowie! — wołał Lesznowski — grubo pomyliliście się w waszej rachubie. Chcieliście nas znieważyć, a zapomnieliście, że zniewaga, poniesiona w obronie sprawy publicznej, stanie się zaszczytem i dobrego a zacnego obywatelstwa znamieniem; śmieliście żądać odwołań, a utwierdziliście nas tylko w naszych i tak najbardziej stanowczych przekonaniach. Żadne groźby, żadne nieczyste szamotanie się ciemnoty, przesądu i fanatycznej kastowości nie zwrócą nas z raz obranej drogi. Pojmujemy ważność i godność naszego powołania, naszego obowiązku publicznego, i nie was radzić się będziemy jak go spełniać mamy. Raz wytkniętym torem pójdziemy dalej, nie zważając na wasze krzyki i wrzaski. Póki stać będziemy na wyłomie dziennikarskim, póki kierować będziemy tym organem, nie zapomnimy co winni jesteśmy krajowi i jaka miarka wam od nas, jako dziennikarzy, należy się“.
Nie chcąc „kalać” dziennika, listów tych Lesznowski nie drukował, ale kto się chce przekonać „jak właściwem było stanowisko Gazety“, ten może w drukarni przejrzeć wszystkie listy i „wyprowadzić z nich wnioski, jakich my dziś jeszcze wyprowadzać nie chcemy“.
„Ta jawność — kończył Lesznowski — będzie jedyną naszą odpowiedzią na te wszystkie wystąpienia. Przy jej świetle każdy potrafi ocenić je i zważyć; ona wykaże jak daleko zaszło owo zuchwalstwo, na co wystawiani są ludzie niezależni, którzy śmiało ostrzegają swoich, a nie hołdują potędze kapitałowej. Jeszcze tylko dwa słowa, moi panowie. Od chwili kiedy chcieliście nas znieważyć, czujemy się silniejsi, zdrowsi na duchu, bo powtarzamy wam, chluba to nie mała obelga w obronie sprawy publicznej poniesiona. Więc szamoczcie się dalej, ale pamiętajcie, że błoto, rzucone ręką bezimienną, czy opatrzone żydowskim podpisem, czy zbiorowe czy indywidualne, do nas nie doleci, a was tylko skalać może”.
Redakcya Słowa dodawała od siebie następujące „uwagi”, jakie jej nasunęła „obecna katastrofa” Gazety z Izraelitami:
„Z przyczyn jeograficznych znać nie możemy dokładnie stosunków i tendency! tego plemienia w Królestwie, jednakże już sama namiętność utarczki świadczy, że to zajście porusza ogromnej wagi pytania, do których rozstrzygnienia potrzeba całej powagi nauki, całej potęgi rozumu, zbrojnych w daty, cyfry i fakta. Odrzuciwszy wszelką stronność, wszelki fanatyzm, pozbywszy się wszelkich myśli nietolerancyjnych i uprzedzeń średniowiecznych, w imię prawdy trzeba zmierzyć to na nowo do życia zbiorowego rozbudzone i silnie wzrastające plemię, które poczuwa się na siłach i rwie się do pewnych dążeń i wpływów. Sądzimy, że ludzie, stojący na szańcach dziennikarstwa i u steru literatury w Królestwie Polskiem, pojmą kwestyę z tej poważnej jej strony, ze strony bezwarunkowo ludzkiej, odpychającej co jest odjemne, a szukającej, równie jak wszędzie tak i tu, pierwiastków dodatnich, któreby przy pochodni światła naszego wieku na dobro ogółu spożytkować się dały. O ile nam starczyć będzie sił i zasobów, stawać gotowiśmy na ich zawołanie” 1).
W parę dni później otrzymało Słowo list od bawiącego czasowo w Petersburgu mieszkańca Warszawy, B. Hertzfelda, który, „będąc obeznany ze wszystkiemi okolicznościami utarczki”, postanowił odpowiedzieć na umieszczoną w Słowie ode
l) Słowo nr. 8.
zwę Lesznowskiego. Redakcyi Słowa „pojęcie obowiązku” nakazywało list ten ogłosić, zastrzegła się jednak, iż zamyka kolumny Gazety dla traktowania tej kwestyi w charakterze osobistym, natomiast gotowa jest przyjąć z wdzięcznością „wszelkie poważne artykuły i rozprawy, tyczące się Izraelitów, ich dziejów i stanu obecnego w Europie, a szczególniej w naszym kraju” 1).
B. Hertzfeld zaczął od tego, iż mylne jest twierdzenie Słowa, że Gazeta Warszawska umieściłaby odpowiedź Żydów, gdyby się upomnieli o swą krzywdę z godnością i przyzwoitością. Następnie „prostował fakty”, opowiadając przyczynę zajścia i streszczając zbiorowy list żydowski do Lesznowskiego. Zamiast zadośćuczynienia słusznym domaganiom, redaktor Gazety zasłonił się jakimiś listami bezimiennymi, „które na wzmiankę nie zasługują i ani Żydów ani nikogo obchodzić nie mogą“. Gdyby był człowiekiem szlachetnego sposobu myślenia, nie jątrzyłby mieszkańców jednej ziemi, nie odstręczałby od zgody i harmonii, „nie przekształcałby swej nienawiści prywatnej na kwestyę, kraju całego dotyczącą”. Opinia długo zwodzić się nie da — dowodził dalej Hertzfeld, — zapewne „każdy prawy obywatel czytał artykuł Lesznowskiego z takiem oburzeniem, z jakiem cała literatura rosyjska powstała przeciwko nadużyciu wiary publicznej jednego, mniej nawet znanego pisma, które w tejże samej kwestyi jadowite zdania szerzyć usiłowało””2). Zresztą — kończy! swój list Hertzfeld — kwestya Życlów polskich nadto jest ważna, aby w odpowiedzi na artykuł redaktora Gaz. Warszawskiej mogła być poruszoną — niech ją omawiają ludzie światli, „zajmujący się dobrem kraju bezstronnie, w imię sprawiedliwości i praw ludzkości”, ludzie „gruntownie usposobieni”, a nie posiadający tylko „powierzchowną gazeciarską ogładę”.
Słaby, ogólnikowy list Hertzfelda był bardzo nie na rękę autorom zbiorowego wezwania. Hertzfeld wyrwał się nieproszony i zamknął im drogę do odpowiedzi na szpaltach Słowa. A odpowiedź taką miał już gotową Ignacy Natanson w chwili, kiedy w Warszawie otrzymano numer Słowa z artykułem Hertzfelda. Sprobowano jednak szczęścia i odpo-
*) Słowo nr. 10.
2) W r. 18b7 prasa rosyjska żywo. polemizowała w kwestyi żydowskiej. Kiedy jednemu z obrońców Żydów zarzucono drukiem, że jest przekupiony, wiele wybitnych osobistości zaprotestowało przeciw temu „nadużyciu prasy“.
wiedź wysłano. Słowo jej jednak nie zamieściło, czyto z powodu vis major (o czem później będzie mowa), czy też dla konsekwencyi wobec oświadczenia, że zamyka dalszą osobistą polemikę. Musiał więc Natanson znowu poprzestać na rozpowszechnieniu swej odpowiedzi drogą odpisów.
Upraszając redakcyę Słowa o zamieszczenie swego artykułu, powoływał się Natanson na jej „szczytne wyrazy”, że pragnie odrzucić „wszelką stronność, wszelki fanatyzm, pozbyć się wszelkich myśli nietolerancyjnych i uprzedzeń średniowiecznych w imię prawdy”. Następnie podawał dosłownie list zbiorowy Żydów warszawskich do Lesznowskiego i tekst żądanego przez nich odwołania. Z kolei również, jak Hertzfeld, zapewniał, że myli się redakcya Słowa, sądząc, iż Lesznowski zamieściłby odpowiedź Żydów; przytaczał na dowód, że już w roku poprzednim odmówił im zamieszczenia odpowiedzi na artykuły Gazety Warszawskiej. Żydzi „wyczerpali wszystkie środki uzyskania jawności w szpaltach tutejszych gazet”. Niestety, i redakcya Słowa miesza podpisanych na liście jawnie wręczonym z autorami listów bezimiennych. Jest to „dowodem zręczności pana L. i fatalizmem, który na nieszczęście towarzyszy nieraz najuczciwszym zamiarom… Fatalizmem tym nazywamy ukazanie się anonimów, fatalizmem jest wyraz „w listach”, w odwołaniu w naszym liście zamieszczony” 1). Anonimy nazywa Natanson „haniebnymi szpargałami, zuchwałemi ramotami”. Jeżeli L. „śmie publicznie utrzymywać, że list nasz i anonimy z jednego pochodzą źródła, moglibyśmy z równą bezczelnością powiedzieć, że tylko zagorzały wróg, ciemny prześladowca, pozbawiony środków zemsty, mógł się do takiej nizkiej uciec insynuacyi”. Łatwiej byłoby „znaleźć pokrewieństwo stylu tych anonimów z artykułem p. L. w Słowie, niż z listem naszym”. Dalej twierdził Natanson, że Żydzi „podpisani” byli całkiem w porządku. Czegóż od niego żądali, jeżeli nie spełnienia „obowiązku publicysty”? Jeżeli nie podobała mu się forma odwołania, mógł ją zmienić, mógł nie uczynić nawet zadość żądaniu, „ale w tym razie należało z jednym z nas stosownie się rozprawić”. Ale jemu szło o zemstę, a nie o zadośćuczynienie honorowe, „na
*) W projekcie „odwołania” był frazes „o listach pisanych przez znaczną ilość zamożnych ludzi tego wyznania”. Natanson tłumaczy, iż każdy z podpisanych miał osobno wysłać jednobrzmiący list do Lesznowskiego. Później projekt zmieniono, a tekst zostawiono, co L. wyzyskał, twierdząc, że podpisani wiedzieli o anonimach i z nimi się solidaryzowali.
dłoni leżące”. Było to dla niego wygodniej, zręczniej. Ta zręczność odbija się na całem jego postępowaniu. „Zręczność kazała zabezpieczyć przedewszystkiem siebie przez wyjednanie stosownych kroków ze strony władzy policyjnej, wypadało zrobić z tej sprawy osobistej sprawę ogółu, a ze swej osoby męczennika, ofiarę sprawy ogólnej — zniszczyć, wyszydzić ważność podpisów bez względu na ich indywidualność, zmieszać je z błotem anonimów, stworzyć mnóstwo obelg, postawić się na wysokości niedosięgnionej, samemu głośno przyznać sobie zaszczyty prawego i zacnego obywatelstwa znoszeniem tych urojonych cierpień — skryć i rzucić w cień jedyne nasze rzeczywiście istniejące żądanie, które załatwić należało — nazwać to wszystko godnemi swej zręczności, wyszukanemi wyrazy: brudu, kału, karczemnych łajań i obelg, szamotań się i błota. Zręczność nakazywała korzystać ze zjazdu obywateli pod ten czas w Warszawie, należało uciec się do pisma, zręczność nie wstrzymała nawet od przepisywania anonimów na przedzie jednego ciągu dowodów, umieszczając na końcu list nasz, bez naszego odwołania, nie objaśniając czytającym, że pierwsze listy są bezimienne. Taż sama zręczność na domiar dominującej zemsty była powodem skarżenia nas kryminalnie”.
„Bogiem się świadczym — pisał dalej Natanson, — że trudno się wstrzymać od gwałtowności, rysując takie postępowanie — ale głęboka pokora dla opinii publicznej, nie obznajmionej jeszcze z rzeczywistością, ścina nasze oburzenie w bolesną cierpliwość.
„Znamy Żydów w Polsce. Czujemy niestety całą nędzę, cały ciężar, jakim ta masa waży na szali pożytku krajowego. Ta też znajomość, to właśnie poczucie wkłada na nas obowiązek dążenia do zmiany tego stanu rzeczy. Bezwładni pod względem urządzeń dodatnich, przykładem przynajmniej dajemy dowody tendencyi naszej. Pozbyliśmy się przesądów, przyjęliśmy formy słusznie wymagane towarzystwa, wśród którego od tysiąca prawie lat żyjemy. Wykształceni w szkołach polskich, pracujemy na polu: sztuk pięknych, literatury ojczystej i pożytecznego przemysłu, a nawet rolnictwa o ile nam wolno. I kiedy ten przykład pojęty przez ludzi zacnych, ludzi nawet wysokie zajmujących stanowiska w kraju, przez ich przychylność dla nas, ściskanie nam ręki, zaczyna mieć zbawienne skutki, stając się ponętą dobrej ambicyi dla innych mniej wykształconych jeszcze Polaków mojżeszowego wyznania — nie jestże naturalnem, że poczucie godności własnej, podniesione jeszcze, zmusza nas do stania na straży zyskanego szacunku. Dlategoto ironia nas tak bardzo dotyka, i w zakres naszego działania koniecznie wejść musi oznajmienie promotorom nienawiści i wsteczności, dyktowanych nawet nie z przekonania, że zapominają o obowiązkach organów publicznych, zamieniając je w korzystne warsztaty dla złej swawoli przesądów, i że gotowi jesteśmy zedrzeć z nich maskę przywiązania do kraju, by odkryć twarze bezwzględnie do swojego interesu ze szkodą ogólnego dobra przywiązane.
„Nigdy stronność nas nie zaślepi, ani żadna kastowość nie zarazi. Sprawiedliwie patrzymy na tę ciemną masę Żydów, którzy w swojem ściśnionem kole wychowani, nie wyłażą prawie z niego, gorzkiego nabieramy tylko doświadczenia, patrząc na nich, że prześladowanie i przymus wyradzają zatwardziałość i zabobon. Tylko na drodze ułatwienia dostępu błogosławionym promieniom oświaty można krajowi pożytek, a tej masie możliwe szczęście zapewnić.
„Ludzkość przecież pamiętać każe, że kto zrządzeniem losu urodził się Żydem, niemniej jest człowiekiem, jak każdy inny.
„Od dawna tkwi w nas gorąca chęć służenia tej sprawie.. Z upragnieniem wyglądamy chwili, by w jakiejkolwiek formie, czyto przez założenie Towarzystwa Zachęty, czy też przez poważne polemiki, czy wreszcie innym jakim sposobem, chęci nasze w czyny zamienić. Równie jak redakcya Słowa przekonani jesteśmy, że do rozstrzygania tej kwestyi potrzeba całej powagi nauki, całej potęgi rozumu, zbrojnych w daty, cyfry i fakta, równie także jak ta Szanowna Redakcya, o ile nam starczyć będzie sił i zasobów, gotowiśmy stawać na zawołanie.
„Przejęci świętym obowiązkiem przysporzenia krajowemu pożytkowi siódmej części ludności, z zimną krwią, cierpliwie znosić będziemy wyskoki szalbierzów. Żadna niesprawiedliwość nieżyczliwych egoistów nie może zmienić ani naszych chęci, ani gotowości służenia tej sprawie krajowej. Mężowie zacni i światli, których nie brak u nas, potomkowie tych, którzy wobec prześladowań całej Europy otwarli niegdyś gościnności wrota wygnańcom nieszczęśliwym, nie wyprą się cnót antenatów swoich i prędzej czy później sprawiedliwie nas rozsądzą” 1).
‘) Odpis ze zbiorów autora.
„Podpisani” nie poprzestali na tem, lecz drogą prywatną, gdzie mogli, starali się usposobić przychylnie dla siebie wybitnych przedstawicieli opinii. A nie miała ona chyba w owej chwili wybitniejszego, więcej wpływowego” przedstawiciela nad Kraszewskiego” szło o niego tem bardziej, że był stałym, głównym współpracownikiem Gazety Warszawskiej, i że, jak to dobrze już wiemy, w ówczesnych swych powieściach i artykułach, walcząc przeciw materyalizmowi uderzył w plutokracyę żydowską, w jej etykę i ubóstwianie złota. Wprawdzie, jak to już równie wiemy przed dwoma laty starał się Henryk Toeplitz „prostować jego mylne poglądy” na Żydów, i zdaje się, że je nieco zachwiał, ale teraz, gdy sprawa stanęła na ostrzu miecza, można było mieć obawę, że znakomity pisarz stanie po stronie Lesznowskiego. Więc księgarz Henryk Natanson, który w r. 1857 wydał swym nakładem cały szereg powieści Kraszewskiego z rysunkami Pilattiego, skorzystał z nawiązanych z nim stosunków i przesłał mu w odpisie niedrukowany artykuł swego brata Ignacego, oraz inne alegata do sprawy żydowskiej, a prócz tego „wiedząc, że niema w kraju sprawy, która go nie zajmowała”, zdał mu w obszernym liście (26 lutego l859) ”dokładną relacyę”, prosząc Kraszewskiego, aby mu udzielił o całej sprawie swego zdania, „do którego bez zawodu się zastosuje”.
„Już od kilku lat—pisał H. Natanson—Redakcya G. W. od czasu do czasu zaczepiała Żydów, w sposób nienawistny, i pogardliwy. Pod pozorem mówienia o ich wadach, jątrzyła tylko opinię przeciw nim, tak, że Żydzi, których dla ich stanowiska w r. 1846—1848 zaczęto ogólnie dobrze uważać, stali się dziś znienawidzonymi prawie. Ale dotychczas jej artykuły były wyrażeniem zawsze czyjegoś zdania, i jako takie je szanując, mimo wyraźnej nieprzychylności dla nas, nie upominaliśmy się o nie. Uważaliśmy tylko za nasz obowiązek, przez nasze postępowanie, jako też przez wpływ na większość nieoświeconą naszych współwyznawców, opinię publiczną zrobić dla nas przychylniejszą. Za długoby to było, żebym miał Szanownemu Panu wyliczyć wszystko, cośmy dotąd zrobili, aby z Żydów zrobić użytecznych kraju mieszkańców, i wielu nawet rzeczy nie chciałbym temu listowi powierzyć. Wspomnę tylko, że przez zachętę do uczęszczania do szkółek elementarnych, gdzie pierwszych uczniów tylko przez pensye miesięczne, czasem nawet płacąc za każdy tydzień pobytu w szkole, dostawaliśmy, dziś, mimo ich pomnożenia, już wszystkich zgłaszających się pomieścić nie możemy. A wie Pan co jest głównym zadaniem tych szkółek? oto-żeby zrobić język polski, w którym się tam wszystko wykłada, językiem codziennym tych mas, które dotychczas jakiemś zepsutem narzeczem niemieckiem mówiły. Najlepszym dowodem jak dalece to nam się udało, jest, że książka do modlitwy dla Żydów, wydana po polsku, w krótkim czasie wyprzedaną została. Muszę przyznać z prawdziwą przyjemnością, że nasze starania znalazły ludzi dobrze myślących, i nagrodzono nas za nie przyjęciem do wszystkich prawie kół towarzyskich, co znowu stało się bodźcem dla wielu, i ogólnie zaczęto się kształcić, przyjmując język i zwyczaje kraju, pracując dla literatury i sztuki. Coraz też więcej indywiduów pojawiło się w towarzystwach, zaczęto ich spostrzegać, zaczęto o nich mówić. Gazety zwracały uwagę, że w teatrze są Żydzi, na koncertach i na balach Żydzi, w resursie Żydzi, w towarzystwach uczonych i dobroczynnych Żydzi. Nie dość na tem. Z wykształceniem poczęli Żydzi starać się i o uszlachetnienie swego jedynego sposobu utrzymania, t. j. handlu. Zamiast, jak dawniej, zajmować się tylko łokciem i kwartą, starali się oni o zakłady przemysłowe, przedsiębiorstwa pożyteczne. I tu się stali widocznymi. Nasze Gazety to pokazywały ciągle, a najczęściej Gas. War. Mówiła ona często o Żydach, ale zawsze z szyderstwem, bez żadnej oznaki miłości, odpychając ich bezwarunkowo od wszystkiego.
„Zwróciliśmy uwagę Red. na to w prywatnej rozmowie, pokazując, że szydzenie nie jest sposobem skutecznym poprawienia Żydów z błędów, jakie mają. Wzywano nas do debatowania tej kwestyi, a chociaż wiele mieliśmy powodów do obawy, że Gaz. W. naszą polemiką tylko chce pismo zrobić zajmującem, a względem nas będzie w złej wierze (co się
sprawdziło), nie chcieliśmy i tej przepuścić okazyi, aby rodzącą się nienawiść przytłumić. № 80 G. W. z r. z. dał nam zaraz sposobność przekonania się, żeśmy w naszych obawach mieli słuszność. Na wezwanie bowiem G. W., żeby kwestyę Żydów traktować, posłaliśmy jej niebawem 1-szy artykuł, w którym staraliśmy się wykazać, że poprawa Żydów, nie może być dziełem samych tylko wykształconych Żydów na których Gaz. W. i cały ciężar i odpowiedzialność zwalić się starała, ale że to powinno być staraniem prasy, a nawet kraju całego. Pan pewno to czytał i przypomni sobie, że G. W. z tego wyprowadziła wniosek, że my chcemy, aby o Żydach najlepiej wcale nie mówiono. Posłaliśmy na to 2-gi artykuł, w którym protestowaliśmy przeciw takiej insynuacyi, dowodząc, że ani jedno słowo naszego artykułu nie upoważniało G. W. do zrobienia owego złośliwego wniosku. Tej naszej protestacyi G. W. w żaden sposób umieścić nie chciała, zostawiając nas wobec kraju pod zarzutem zrobionej fałszywej insynuacyi, dając powód, że się własną ręką zabijać nie myśli! Tu już się zła wiara wyraźnie objawiła, i musieliśmy zaniechać polemiki, która się zawsze naszą tylko szkodą kończyć miała. Chcieliśmy wprawdzie naszą protestacyę w innych gazetach wydrukować, ale G. W. nas w tem wstrzymała, zapewniając, że jeżeli tego nie uczynim, to już drwiących i nienawistnych artykułów umieszczać nie będzie. I w istocie, w r. 1858 nie było już prawie takich artykułów, choć zawsze były dla nas nieprzyjazne. Czytaliśmy nawet z wielką przyjemnością korespondencyę ze Lwowa, w której uczciwie i poważnie wady Żydów chłostano, bo nam idzie o ich poprawę, ale nas boli tylko szyderstwo i rozbudzanie nienawiści”.
Następnie twierdził Natanson, że sprawa z Niewiarowskim1) i ukazanie się Słowa zmniejszyły znacznie liczbę prenumeratorów Gazety (rzeczywiście sam Lesznowski w listach do Kraszewskiego zaznaczał, że Słowo czyni mu konkurencyę), a więc Lesznowski uciekł się do tak zwanych „artykułów sympatycznych“ — i „dalej na Żydów!” Felieton Keniga znieważył tych właśnie, co chcą krajowi przysporzyć 600 000 obyvateli.
Podawszy w krótkości znany nam przebieg toczącej się sprawy, oskarżał również Natanson Lesznowskiego o denuncyowanie Brunnera, legionisty rzymskiego, który był aresztowany i został wypuszczony po zeznaniu do protokółu, że nie miał zamiaru bić Lesznowskiego. Dalej wspominał o agitacyi Lesznowskiego na posiedzeniu Tow. Rolniczego, o „komentarzu” Żydów, o artykułach Słowa; sądził, że Słowo, mimo oświadczenia, iż zamyka ramy dla polemiki, „ma honorowy obowiązek umieszczenia naszej repliki, skoro artykuł fantastyczny pana L. umieściło… Uciśnieni i prześladowani, nie mamy gdzie słowa obrony umieścić. Dla nas wszystko zamknięte, dla pana L. zaś wszystko otwarte”…2)
Ta ostatnia skarga niezupełnie zgadzała się z rzeczywi-
1) Niewiarowskiego usunięto z redakcyi Gaz. Warszawskiej. Keniga, który jak najgorzej wyrażał się o jego charakterze, wyzwał brat Niewiarowskiego. W pojedynku Kenig otrzymał lekką ranę. 2) List z rękopisów Bibl. Jagiellońskiej.
stością. W kraju, to jest w dziennikach warszawskich, cenzura obie strony zmusiła do milczenia, natomiast tak pisma obce, jako też polskie zakordonowe i emigracyjne, stanęły po stronie Żydów; co najwyżej niektóre z nich, karcąc Lesznowskiego, i Żydom udzieliły lekkiej admonicyi. W sukurs Lesznowskiemu przyszedł tylko, zresztą przypadkowo, niezależnie od toczącej się sprawy, znakomity publicysta, przyszły głośny historyk, Waleryan Kalinka.
————
Koniec cz. VI.
cd na:
Kazimierz Bartoszewicz: Wojna Żydowska 1859 VII-X. cz.2/2. ...(+Pugna+)„Klasę finansową — pisał — stanowi w Królestwie prawie wyłącznie ród izraelski, czy świeżo ochrzczony, czy w starym pozostały zakonie. KAZIMIERZ BARTOSZEWICZ. WOJNAŻYDOWSKA W ROKU 1859 (POCZĄTKI ...