Handel żywym towarem a Żydzi.
Historja żydów w Polsce
Teodor Jeske-Choiński
Grzmiały w drugiej połowie 1913 roku na socjalistycznych i żydowsko-liberalnych trybunach Europy okrzyki oburzenia, zarzucające sferom zachowawczym lekceważenie postępowego humanitaryzmu.
Cóż się takiego stało, że liczna gromada socjalistów i żydowsko-liberałów różnych narodów, mających jedynie siebie za oświeconych i humanitarnych, za rozumnych i szlachetnych, zniesławiała „wsteczników”, wrzeszcząc pogardliwie: hańba XX-go stulecia!
Może odkryto w którymś z cywilizowanych narodów jakąś bandę zuchwałych złodziejów, rabusiów, ludożerców lub coś w tym rodzaju? Nic o tem nie donieśli nawet najsprytniejsi reporterzy amerykańscy, polujący na sensacje.
Więc cóż się stało tak niezwykle „potwornego”?
W roku 1913 czytaliśmy w dziennikach warszawskich: „Komitetowi policyjno-lekarskiemu doniesiono, że w lupanarze żydówki Fajnsznajderowej przy ulicy Leszno więżą młodą dziewczynę i zniewalają ją do rozpusty. Dozorcy komitetu, udawszy się na miejsce wskazane, znaleźli tam w istocie nieszczęśliwą ofiarę, którą kilku sutenerów zmusiło nożem, biciem, poniewierką do uległości. By zagłuszyć jej krzyki, wołania o pomoc, puszczono w ruch gramofon. Dziewczynę tę dostarczył do lupanaru Żyd, Zelik Glasman, który wmówił w nią, że prowadzi ją do bogatego domu, gdzie otrzyma „dobrą posadę i wysokie wynagrodzenie”.
I czytaliśmy jeszcze: „Do Warszawy przybyły dwie ładne dziewczyny, jedna z Łodzi, druga z Pabjanic. Przybyły po pracę. Obszedłszy różne biura pośrednictwa i kantory stręczeń i nie znalazłszy odrazu zajęcia, udały się do kawiarni, by odpocząć i posilić się. Tu przysiadł się do nich jakiś elegancki Żyd i zaczął je badać, po co przybyły do Warszawy. Gdy mu naiwne dziewczęta z prowincji opowiedziały swoje troski, pocieszył je obietnicą wystarania się dla nich o dobre, zyskowne posady w Rosji za pośrednictwem jego przyjaciela, który znajduje się właśnie w Warszawie. W celu zawarcia umowy z owym przyjacielem, zaprosił je na drugi dzień do umeblowanych pokojów przy ulicy Złotej. Dziewczyny z prowincji pozwoliły się w swojej naiwności wziąć na wędkę i byłyby padły niewątpliwie ofiarą handlarzów żywego towaru, gdyby nie czujne oko dozorcy komitetu lekarsko-policyjnego, Kowalskiego.
W chwili gdy dziewczęta wchodziły razem ze swoimi protektorami do pokojów umeblowanych, wziął owych protektorów za kołnierz pomocnik komisarza komitetu lekarskiego, Sternberg. Okazało się, że byli to handlarze żywego towaru, Icek Butlow i Berek Morgenstern, pomocnicy trzeciego łotra, Symchy Zylbermana”.
Policja wykryła cały klub żydowski handlarzy żywego towaru.
Takie wiadomości notowały pisma codzienne co kilka dni, to tu, to tam, a ciekawość czytającej publiczności przechodziła po nich tak obojętną, lekką stopą, jak gdyby należały do rubryki zwykłych, bieżących nowinek.
A przecież handel żywym towarem jest zbrodnią nad zbrodniami, jest ohydą czasów nowych, — jest właściwą „hańbą XX stulecia”. Bo ta plugawa zbrodnia zabija nie tylko ciało kobiety, rzucając ją w kloakę lupanaru, gdzie ją po pewnym czasie stoczy robactwo seksualnych chorób, lecz zabija także jej duszę. Zbrodnia podwójna!
Dlaczegóż to prasa żydowska Europy i Ameryki, krzycząca zawsze i wszędzie: hańba stulecia! gdy jakiś odważniejszy chrześcijanin ośmieli się zajrzeć do jej kart, zdemaskować jej fałszywą, niby humanitarną grę, — dlaczegóż ta prasa krzykliwie „humanitarna” nie zwołuje wieców, nie mobilizuje armji socjalistów, nie wzywa na pomoc Rotszyldów przeciw tej prawdziwej hańbie XX stulecia?
Przecież ta potworna zbrodnia powinna obchodzić Żydów tak samo, jak nas, chrześcijan. Bowiem hieny ludzkie, handlujące życiem i duszą kobiety, wywożą corocznie z ziem polskich i węgierskich do lupanarów tureckich i amerykańskich tysiące obałamuconych, obłąkanych lub przemocą chwytanych dziewcząt — nie tylko chrześcijańskich lecz także żydowskich.
Dlaczegóż więc milczy „humanitaryzm” prasy żydowskiej wobec tej straszliwej zbrodni, drwiącej zuchwale z elementarnych podstaw humanitaryzmu! Czy dlatego, że handlarze żywego towaru rekrutują się głównie z pomiędzy Żydów?
Nie byłożby rozumniej, praktyczniej, zamiast „cywilizować” nas, chrześcijan, poddać rewizji pojęcia, uczucia, zwyczaje, obyczaje swoich współwyznawców i uczyć ich uczciwości i humanitaryzmu w stosunkach z gojami!
Ale o tem nie myśli prasa żydowska. Nawet przeciw największej hańbie XX wieku, przeciw handlowi żywym towarem, który obchodzi także ją, nie ma odwagi rozwinąć jawnej, szerokiej agitacji, bo… handlem tym zajmują się Żydzi. Nie ona walczy z tą zbrodnią, lecz prasa chrześcijańska, nie stowarzyszenia żydowskie wydzierają ze szpon łotrów nie tylko nasze, lecz także żydowskie dziewczęta, lecz instytucje chrześcijańskie.
Kto jest humanitarnym. — Żydzi czy my?
Przez dłuższy czas nie wiedziała Europa prawie nic o tym ohydnym handlu, o tej największej hańbie XX stulecia, o tym obrzydliwym wrzodzie nowoczesnej „kultury”.
Jakże miała wiedzieć, kiedy prasa liberalna, recte żydowska, albo milczała, albo potrącała tylko mimochodem o to haniebne rzemiosło i kiedy policja amerykańska, ocierająca się najczęściej, najbliżej o handlarzów żywego towaru, pomagała tym zbrodniarzom za pieniądze. Wszakże nawet sam prezydent policji nowojorskiej brał sute kubany, co mu ostatecznie nie wyszło na zdrowie, bo, przekonany o łapownictwo, odebrał sobie życie kulą rewolwerową.
Sprytni są handlarze żywego towaru, znają doskonale psychologję współczesnego, kulturalnego człowieka, wiedzą, że gotówka, potrzebna mu do „kulturalnego” życia, działa na niego jak opjum, jak haszysz, rzuca na niego czar, iż nic nie widzi okrom siebie i swoich zmysłowych pożądań. Kult ciała jest przecież hasłem współczesnej „kultury”.
Sypią handlarze żywego towaru dokoła siebie grosiwem, zamykając w ten sposób oczy do patrzenia, uszy do słuchania i usta do zdradzania ich tajemnic.
Starają się sami zacierać za sobą ślady.
Zorganizowani są na modłę masońską. Głównych komendantów „przedsiębiorstwa” nie zna liczna sfora: naganiaczów, sutenerów, łapaczów, rajfurek, którzy dostarczają żywego towaru, porozumiewają się z „prezesami”, „dyrektorami” za pomocą pośredników i to zawsze tylko ustnie. Przykazano im: nie prowadzić ksiąg „handlowych” i omijać, o ile to możliwe, wszelką pisaninę, aby dokumenty piśmienne przyłapanego na gorącym uczynku „agenta” nie ułatwiały władzom śledztwa. Gdy któryś z nich wpadnie w ręce policji, musi się tak zachowywać, żeby nie naraził swoich kompanów na „nieprzyjemność”. W tym celu ujęty i stawiony przed sąd „agent” powinien udawać idjotę. Na zapytanie sędziego: skąd pochodzi, gdzie się rodził, kto jego ojcem, matką, krewnym, z kim przestaje, utrzymuje stosunki i t. d. odpowiada zawsze: nie wiem, nie pamiętam. Wie tylko ile ma lat; nic więcej.
Tak wytresowany „agent” nie ułatwia oczywiście śledztwa — rwie świadomie, chytrze jego nici.
Długo nie wiedziała Europa nic o handlu żywym towarem. Uwagę jej na ten zbrodniczy proceder zwrócił dopiero w r. 1899 Anglik. Coote, sekretarz londyńskiego stowarzyszenia Vigilance Association. Objechawszy stolice europejskie,
Hlstorja Żydów w Polsce 19
podniecił odczytami ciekawość wszystkich narodów i spowodował pierwszy międzynarodowy kongres przeciw niecnej robocie handłarzów żywego towaru. Zebrała się w Londynie (w r. 1899) liczna gromada delegatów z różnych stowarzyszeń filantropijnych. Obrady ich jednak były bezsilne, bezskuteczne, stowarzyszenia bowiem filantropijne, nie posiadając władzy wykonawczej, nie mogły poprzeć swoich zamiarów czynem.
Trzeba było wezwać do pomocy rządy.
Dzieła tego dokonał francuski senator Bćrenger. Na jego to wezwanie przybyli w r. 1902 do Paryża delegaci państw (Rosji, Austrji, Niemiec, Belgji, Danji, Szwecji, Norwegji, Holandji, Anglji, Francji, Hiszpanji, Portugalji, Włoch, Śzwajcarji i Brazylji). Od tej chwili zaczęła się wspólna akcja Europy przeciw handlarzom żywego towaru. Akcja dotąd słaba, czego dowodem, że handel żywym towarem nie tylko nie słabnie, lecz, przeciwnie, wzmaga się w tempie przyśpieszonem.
Jak dotąd wykryto (według H. Wagnera, sekretarza niemieckiego „Komitetu narodowego”, walczącego z handlarzami żywego towaru) w Nowym Yorku -trzy wielkie „kompanje” tych zbrodniarzów, na których czele stoi Tammany-Hall —- w Europie dwie: francuską i wschodnią. Wschodnia (Polska, południowa Rosja, Węgry) składa się z samych Żydów.
Z jakich żywiołów rekrutują się te „kompanje”!
Idealistów, ludzi czystych rąk, albo uczciwych kupców szukałoby się oczywiście daremnie w tych czarnych bandach. Wszelkie cuchnące szumowiny ludzkie ściekają do tych kloak, wszelacy drapieżnicy bez czci i wiary garną się do tego zarobku.
Zgraja handłarzów żywego towaru rozpada się, jak każda kompanja kupiecka, na trzy gatunki, na wielkich kupców czyli t. zw. engrosistów, na pośredników i dostawców. Wielcy „kupcy”, stojący ukryci na czele przedsiębiorstwa, odbierają „towar” z rąk pośredników, którym go dostarczają „agenci”.
„Agentów” znalazły władze niemieckie, jak poświadcza H. Wagner w swojej broszurze p. t. „Mädchenhandel” (1911 r.) w różnych warstwach społecznych.
Myszkują za „towarem” w „państwie bojaźni bożej” wy- kolejeńcy wszystkich sfer: kobiety, wynajmujące meblowane pokoje, pośrednicy i pośredniczki w poszukiwaniu pracy, posad, akuszerki, masażystki, agenci emigracyjni, impresarjowie, sutenerzy, a nawet dorożkarze.
Są między agentkami „damy”, obwieszone brylantami, mówiące różnemi językami (głównie żydowski), które odgrywają rolę „czcigodnych matron”. Mieszkają one zwykłe w lepszych pensjonatach, bywają bardzo „nabożne”, zapisują się do stowarzyszeń katolickich i dobroczynnych. Są to naganiaczki towaru inteligentnego, lepiej wychowanego: nauczycielek, guwernantek, urzędniczek, artystek. W Wiedniu ujęto jedną taką „damę”, która należała aż do czterech stowarzyszeń religijnych, biorąc w nich udział.
Są także naganiacze, ubierający się w maskę mecenasów sztuki. Taki łotrzyk, zwykle starszy, poważny, wślizguje się do domów, w których znajdują się ładne panny. Zawarłszy bliższą znajomość z rodzicami, odkrywa on w którejś z córek „niezwykły talent” do śpiewu albo do sztuki aktorskiej i namawia ojca, matkę do kształcenia dziecka w jakiemś wielkiem mieście, gdzie czeka „przyszłą gwiazdę brylantowa karjera”.
Rodzice wierzą „poważnemu panu” i pozwalają zająć się „mecenasowi sztuki” losem córki. „Mecenas” zabiera pannę i wiezie ją ,,na naukę”, ale nie do Wiednia, Monachjum lub Berlina jak obiecał, lecz do „engrosisty”, który odstawia ją do lupanaru.
Są także pomiędzy agentami specjaliści od zawierania pozornych małżeństw. Przybywa do jakiegoś miasta, miasteczka młody, elegancki niby kawaler, poszukujący dla siebie żony. Opowiada, że jest kupcem, buchalterem, urzędnikiem tam a tam. Zawsze znajdzie się jakaś łatwowierna lub niemądra dziewczyna żądna czepca, która uwierzy kłamcy. Odbywa się ślub rzeczywisty albo fałszywy (dany przez drugiego agenta, przebranego za jakiegoś duchownego) młodzi państwo udają się w „podróż poślubną”, której kresem bywa jakiś lupanar, zwykle brazylijski.
Są w końcu agenci „przysposabiacze”. Zadaniem ich: przygotowywanie złowionej ofiary, jeśli jest jeszcze czystą, do ohydnego rzemiosła, czyli poprostu — gwałcenie dziewcząt.
Nowojorski Tammany-HaU posiada takich łotrów cały leg jon.
Bardzo zyskownym musi być ten potworny handel, kiedy bogaci „engrosistów” w bardzo krótkim czasie. We Francji np., w Bois des Colombes, odkryto takiego hurtownika. Był nim piwowar Rigal, który dorobił się w kilka lat aż czterech hotelów. Jego kompan, Dumortier, utrzymywał własną stajnię wyścigową. Tak się łotrzykowie umieli zręcznie maskować, że pierwszy ż nich był powszechnie szanowany, jako prezes filantropijnych stowarzyszeń, drugiego zaś przyjmowano w najlepszych towarzystwach jako dżentelmana.
Trudzą się kryminaliści nad ustaleniem psychologji han- dlarzów żywego towaru.
Pomiędzy innymi mówi o tym podłym gatunku ludzkim znany kryminalista “niemiecki, prokurator dr. Wulffen, w swo- jem dziele p. t. der Sexualverbrecker. Według niego jest handlarz żywego towaru aferzystą, kupcem. Potrzebuje on do swego rzemiosła pewnych zdolności „przedewszystkiem przebiegłości i stanowczości; oprócz tego powinien znać sztukę grzeczności i pozornej uległości (wrazie potrzeby). Musi także posiadać dar przekonywania i zmysł handlowy. Z ofiarami swojemi musi się aż do chwili ich złowienia obchodzić grzecznie i uważnie. Wszystkie te przymioty odnajdujemy w kupcu żydowskim”.
Bardzo grzecznie, za grzecznie obchodzi się Wulffen z handlarzem żywego towaru. Co nazywa cechami cliaraktery- stycznemi tego typu, odnosi się do każdego kupca żydowskiego wogóle. Nawet najpospolitszy sklepikarz posiada zmysł handlowy, bo się z nim rodzi, umie przekonywać zręcznie, podstępnie klienta do kupienia towaru, i umie być pozornie uległym, nadskakującym aż do uniżoności, o czem wie każda baba wiejska, lubiąca się targować.
Trzeba nareszcie przestać nazywać handlarza żywego towaru kupcem, a choćby nawet aferzystą. Nazwa ta znieważa korporację kupiecką, w której przecież znajdują się mimo prądu t. zw. czystego kapitalizmu ludzie uczciwi.
Trzeba nazwać handlarza żywego towaru tym, czem jest w istocie, czyli poprostu bezecnym zbrodniarzem.
Bowiem bezecnym zbrodniarzem jest niewątpliwie łotr, który niszczy nie tylko ciało kobiety (kobiety lupanarów kończą zwykle życie przedwcześnie w szpitalach, strawione chorobami syfilistycznemi), ale zabija także jej duszę. Mordu podwójnego dopuszcza się taki zbrodniarz.
Nie kupcem jest, nawet nie szachrajem, lecz chciwcem bez czci i wiary, bez śladu sumienia i duszy, bez najmniejszej iskierki uczucia w sercu. Dla pieniędzy, dla zysku sprzeda on rodzoną siostrę i nie rozumie nawet, nie odczuwa swojej podłości.
Myli się prokurator Wulffen, gdy twierdzi: że „handlarz żywego towaru, chociaż handluje żywymi ludźmi, nie potrzebuje być pozbawionym ludzkich uczuć” (braucht nicht gefiUiUos zu sein). Do obalenia jego teorji wystarczy wypadek, jaki się zdarzył w Warszawie (w listopadzie 1913 r.).
Mieszkał sobie w Warszawie na jakiejś bocznej uliczce poważny, spokojny, zapewne i po żydowsku nabożny kupiec. Landau się zwał. Robił on z wyglądu wrażenie emeryta handlowego, który, dorobiwszy się solidną pracą majateczku, odpoczywa po trudach wieku męskiego i dojrzałego. Któregoś dnia zaczęły się zjeżdżać przed jego skromny domek: samochody, karety, dorożki, a z nich wysiadały różne wystrojone, ubrylantowane „damy” i wyfraczeni „panowie”. Jakieś święto familijne czy inne obchodził poważny Landau…
Niezwykła ta w bocznej uliczce parada podpadła sąsiadom. Zrobiło się zbiegowisko, zaczęto się gapić. Podpadła także policji, ile że agenci poznali w eleganckich „Europejczykach” sutenerów.
Zrobiono rewizję w domu poważnego kupca i okazało się, że .ten poważny, czcigodny, może także po żydowsku nabożny, szanowany kupiec, był — starym, wytrawnym handlarzem żywego towaru. Agenci to jego urządzili mu owację w dowód „uznania jego zasług”.
Gdy go policja zapytała dla formy, czy przyznaje się do winy, nie bronił się wcale, nie zaprzeczał. Z całym spokojem „kupca czystego sumienia” odrzekł: I wy się teraz dopiero o to pytacie! Ja zjadłem już zęby na tym interesie, a wy pakujecie mnie do kozy w chwili, kiedy mi już czas odpocząć. Zostawcie mnie w spokoju. Ja mam i tak dosyć zmartwień z powodu konkurencji z tymi tam z Argentyny.
Cynizm to czy głupota?
Ani cynizm ani głupota. Poprostu’ moral insanity, zanik wszelkiej etyki.
Tacy Landauowie, Glasmany, Silbermany i t. d. nie zdają sobie nawet sprawy z doniosłości zbrodni, jaką popełniają. Obojętną dla nich rzeczą, czem handlują; staremi spodniami, pieprzem, śledziem, pieniądzem, listem zastawnym, ziemią czy żywym człowiekiem, jego ciałem, jego duszą.
Człowiek jest dla nich takim samym towarem, jak każdy inny. Celem ich zdobyć jaknajwięcej mamony, bez względu na drogi i środki, jakie do niej prowadzą.
Tą samą mniej więcej zasadą powodują się wszyscy handlarze żydowscy w ogóle z tą tylko różnicą, że handlarz przeciętny omija „towar niebezpieczny”, narażający go na nieprzyjemna znajomość z policją i prokuratorem, handlarz zaś żywego towaru rzuca się na każdy „towar” z zuchwalstwem drapieżnego zwierza. Jest on więc nie tylko przebiegłym, sprytnym, podstępnym „kupcem”, jak chce Wulffen, lecz także bezlitosnym, zuchwałym, bezwględnym rabusiem, czyli zbrodniarzem. Bezlitosnym do tego stopnia, że nie lituje się nawet nad swoją własną krwią. Wiadomo, że żydowski handlarz żywego towaru nie przebiera w towarze. Łowi on, chwyta, sprzedaje zarówno dziewczynę żydowską, jak chrześcijańską. Własną żonę sprzeda, jeśli mu lupanar za nią dobrze zapłaci.
Drapieżników ludzkich różnego rodzaju wydaje każdy naród, podłość i zbrodnia gnieżdżą się wszędzie. Mają i Niemcy i Francuzi i Amerykanie swoich „engrosistów” kupców i pośredników żywego towaru. Ale największej ilości majstrów dostarcza temu ohydnemu „handlowi” naród żydowski. Można nawet powiedzieć, że „handel” ten jest jego specjalnością. Bowiem nie tylko na ziemiach b. Rzeczypospolitej Polskiej, na ziemiach południowo-rosyjskich i węgierskich, które są głównym terenem „jarmarków” żywego towaru, operują, jak wiadomo, tylko Żydzi, lecz pełno ich także w Niemczech i w Ameryce. Gdziekolwiek ujęto dotąd, czy w Warszawie, czy Berlinie, Budapeszcie, Wiedniu, Londynie, jakiego handlarza żywego towaru, był nim zawsze Żyd polski, rosyjski albo węgierski. W Londynie schwycono jakiegoś Pereca z Warszawy, któremu_zaaplikowano oprócz kary więziennej 25 batów.
Wobec tego jest rzeczą szczególną, że oświeceni Żydzi zwracają tak mało uwagi na ten potworny „handel”, który obchodzi ich podwójnie, bo raz unieszczęśliwia ich własną krew. ich córki i żony, a potem zniesławia ich imię przed całym światem cywilizowanym.
Byłżeby im honor ich kobiet obojętny? Bywało tak dawniej. Abraham i Izaak, patrjarchowie Izraela, pchnęli sami dla zarobków swoje żony w objęcia wolnej miłości. Ale od tego czasu minęło tyle wieków, iż Żydzi mogliby się byli nauczyć innych pojęć.
Wprawdzie biorą także lepszego gatunku Żydzi udział w walce z handlem żywego towaru. Istnieje np. w Warszawie „żydowskie Towarzystwo Ochrony Kobiet” pod przewodnictwem Henryka Nusbauma, starające się przeciwdziałać zbrodniczej działalności swoich współwyznawców. Od czasu do czasu odezwie się w prasie żydowskiej jakiś uczciwy głos przeciw „hańbiącym imię żydowskie handlarzom żywego towaru” (Józef Leon Lichtenbaum w Nr. 8 „Izraelity” z r. 1910). Ale wysiłki „Towarzystwa żydowskiego Ochrony Kobiet” nie znajdnją poparcia w rabinacie i w wielkich masach Żydów ortodoksyjnych, ale prasa żydowska wogóle, tak pochopna w nawoływaniu do stosowania w życiu uczuć i pojęć humanitarnych, tak wrzaskliwa, gdy gdzieś władze gojów biorą jakiegoś łotra żydowskiego za kołnierz, — albo milczy o handlarzach żywego towaru, albo mówi o nich półgębkiem.
A przecież to sprawa ważna dla Żydów, niewątpliwie ważniejsza od jakiejś awantury rytualnej, od jakiegoś mordu rytualnego, bo obchodzi handel żydowski wogóle, ich główny „fach”, ich główną broń w walce o byt narodowy.
Umieją Żydzi poruszać „niebo i ziemię”, krzyczeć „gewałt” w tysiącach pism europejskich i amerykańskich, zmobilizować całe zastępy t. zw. postępowców różnego gatunku i całą armję socjalizmu, gdy chodzi o jakąś niemiłą im sprawę (Drejfuss, Bejlis i t. p.).
Ale gdy policja nakryje cale gniazdo handlarzów żywego towaru, jak się zdarzyło w Warszawie dnia 8 listopada 1913 r. w „Kawiarni kupieckiej” Rothbluta, — siedzą cicho niby przerażone myszy pod miotłą. Nie obrażają się, nie krzyczą, nie drą się na całe gardło: hańba XX stulecia!
Dlaczego? Czy by im handel żywym towarem był miły albo obojętny! Czyby nie rozumieli, nie odczuwali jego okrutnej podłości!
Są między Żydami niewątpliwie jednostki, które rozumieją i odczuwają doskonale okrutną podłość tego ohydnego procederu, ale nie wielu z nich ma odwagę wystąpić jawnie, głośno przeciw swoim. Narodowa solidarność zamyka im usta.
Narodowa solidarność jest wielką cnotą, ale tylko wtedy, gdy służy dobru narodu. Solidaryzować się z grzechem, podłością, zbrodnią może tylko albo grzech, podłość, zbrodnia, albo strach, albo chorobliwa megalomanja.
Zdaje się. że ta ostatnia przyczyna (megalomanja) nakazuje Żydom milczeć, gdy któryś z nich coś zbroi. Bo naród w mniemaniu swojem „wybrany” musi być przecież koniecznie lepszym, uczciwszym, szlachetniejszym, mądrzejszym od wszelakich gojów…
Metoda jednak przemilczania zla straciła już swoją moc w stosunkach Żydów do innowierców. Poznaliśmy się nareszcie na tej metodzie. Wiemy, że ona kłamie rozmyślnie, świadomie. Daremnie wykrzykuje prasa żydowska: humanitaryzm, średniowieczne przesądy, zabobony, ciemnota, wstecznictwo, postęp i t. d.! Nikt jej już nie wierzy. Bowiem wykazało życie, że wszystkie te wykrzykniki służą tylko osobistym celom i interesom Żydów, godzącym w duszę i serce gojów.
Jawnych zresztą faktów nie zakryje nawet milczenie. Bo trudno np. zdjąć z Żydów oskarżenie o ich gromadnym udziale w handlu żywego towaru, gdy wiadomo, że tysiące: Landau’ów, Glasmanów. Icków Butlowów. Zilbermanów, Kałmanów, Wolanowskich, Jośków Beczułek, Elcazaów. Graumanów, Pereców, Szaji Sztmansolców, Herszów. Piskorków, Fiszlów Szmitów, Herszów Finkelszteinów, Goldfiszerów, Wauerszteinów, Jośków Jakubowiczów, Jośków Wolffson’ów, Izraelów Łopatów, Bahrów, Chaimów Apterów, Izraelów Meyrowiczów. Breierów. dr. Oppermanów, Veith’ów, Malitzkich. Zilberreichów, Zimi Withuanowych, Emanuelów Scherzów, Herlichów, Eidselma- nowych. Schwarzowych i t. p. kanalji „pracuje” w tym ..fachu”. Same ich nazwiska odsłaniają tajemnicę pochodzenia tych „kupców” i „kupcowych”.
Zamiast wtrącać się do spraw narodów chrześcijańskich, zamiast je „ukulturalniać”, uczyć humanitaryzmu, — niechby się Żydzi zajęli praniem swoich brudów. Starczy im tej roboty na sto lat.
A przedewszystkiem niechby wytężyli całą swoją energję w kierunku zduszenia handlu żywego towaru, handel ten bowiem. który głównie ich obchodzi, jest — największą hańbą XX stulecia.
XXXV. Polityka Żydów.
Przeciętny czytelnik polski, przeczytawszy powyższy nagłówek, uśmiechnie się z niedowierzaniem. Przywykłszy ocierać się o faktora, sklepikarza, kupca, bankiera żydowskiego i t. d., nie wystawi sobie Żyda poza ramami handlu i przemysłu, celów ekonomicznych wogóle. Pieniądz, zdobyty jak najprędzej i najłatwiej jest, według niego, jedynem bożyszczem Żyda, jedynem jego marzeniem i jedyną troską. Gdzieżby się w głowie, wytapetowanej od góry do dołu kwitami, wekslami, cyframi, szachrajstwami, znalazło miejsce na jakąś politykę? Żyd, zdobywszy pieniądz, śpi spokojnie na oba uszy, nie troszcząc się o sprawy, nie związane z handlem…
Tak wierzy każdy, kto nie zna zamiarów żydowskich.
Kto jednak zna historję i psychologję Żydów, ten wie, że ich wodzowie posługują się sutym pieniądzem jako środkiem do innych, wyższych, bardzo wysokich i bardzo rozległych celów. A tym wodzom, ich komendzie i wskazówkom, ulega Żyd z karnością dyscyplinowanego żołnierza.
Wiadomo, że Żydzi postanowili już za czasów Ezdrasza i Nehemjasza odciąć się od wszystkich innowierców, gardzić nimi i starać się zniszczyć ich, aby im służyli. Bo mają się za „naród wybrany osobliwy”, przewyższający mądrością wszystkie inne ludy.
Zdawałoby się, że Żydzi, rozproszeni od łat 2000 po całej ziemi, pozbawieni niezależności, swobody, wyleczą się z megalo- manji i wsiąkną w te narody, które przyjęły ich gościnnie. Mieli dużo czasu do asymilacji z wszelkiego rodzaju „gojami”.
Tymczasem stało się wręcz przeciwnie.
Nie tylko nie starał się Żyd wsiąknąć w swoich dobrodziejów, zapomnieć o swojem „wybraństwie”, złączyć się z innowiercami, lecz rósł coraz więcej w nienawiści do „gojów” i w pysze. Nienawidził i nienawidzi dotąd głównie wyznawców Chrystusa Pana. Gdziekolwiek się coś w świecie chrześcijańskim psuje, czy w kierunku wyznaniowym, czy społecznym, czy politycznym, bierze zawsze czynny udział. Pełno go między bezwy-