"Najbardziej godnym uwagi wydarzeniem na pogrzebie było to, że Chruszczow przekazał wieniec od Stalina."
Mychajło Gajkowski i Oksana Gajowa
Smutna wieść jak grzmot uderzyła Galicję ... 1 listopada 1944 roku zmarł we Lwowie Arcybiskup UGKC (Ukraińskiej Grecko – Katolickiej Cerkwi – od A.L.) Andriej Szeptycki. Jednostki pamiętają chwalebną drogę do wieczności Wielkiego Metropolity - Andrieja Szeptyckiego – we Lwowie w niedzielę, 5 listopada 1944 roku.
2 listopada
Metropolita leżał na kanapie w salach rezydencji Świętojurskiej (od św. Jura, pol. - Jerzego – od A.L.), ubrany w biały sakos z czarnymi krzyżami, na głowie - mitra. Twarz jest spokojna, trochę nachmurzona. W nogach, a właściwie w kolanach, był nieco skulony. Wydawało się, że za chwilę otworzy oczy i zacznie mówić głęboką mową Chrystusową, którą zawsze przywykł przemawiać.
O godzinie 17 odbyła się pierwsza część obrządków pogrzebowych – nabożeństwo żałobne (ukr. „panichida” - modlitwa za zmarłych w Cerkwi Prawosławnej – od A.L.) nad ciałem zmarłego w kaplicy domowej z udziałem trzech biskupów (Iosifa Slipyja, Mykołaja Czarnećkoho i Mykyty Budki; pol. - Józefa Ślepego, Mikołaja Czarneckiego i Nikity Budki; ukr. - Йосифа Сліпого, Миколая Чарнецького i Микити Будки – od A.L.). Po nabożeństwie żałobnym ciało przeniesiono do Soboru Świętego Jura. Zmarłego nieśli kapłani w ornatach. Było ich około 40.
3 listopada
Trzeci dzień pogrzebu. W godzinie 9 została odprawiona archijerejska Msza Św. Odprawiał przewielebny biskup Mykyta. Po Mszy św. mnisi trzymali wartę honorową przy ciele zmarłego. O godzinie 16 odprawiono parastas (z gr. „czuwanie”). O godzinie 17 kontynuowano uroczystości pogrzebowe, którym przewodniczył biskup Mykyta.
4 listopada
Czwarty dzień pogrzebu. O godzinie 10 odbyła się archijerejska Msza Św. w Soborze Świętego Jura. Odprawiał przewielebny biskup Mykołaj Czarnećki. Po nabożeństwie żałobnym przy trumnie trzymano wartę honorową. O godzinie 3 po południu odbył się kolejny mnisi parastas. O godzinie 5 po południu - ogólny parastas.
5 listopada
O godzinie 8 rano rozpoczęła się soborowa archijerejska Msza Św. Wzięło w niej udział siedmiu biskupów, 17 księży, ponad 100 mnichów i mniszek oraz ponad 10.000 wiernych.
Mszę św. zakończyło kazanie, które wygłosił następca Metropolity Andrieja Szeptyckiego - Metropolita Iosif Slipyj (Józef Ślepy; ukr. -Йосиф Сліпий). Opisał on szczegółowo drogę życiową Metropolity Andrieja, podkreślając jego dobry stosunek do męczeńskiego narodu ukraińskiego i że Metropolita Andriej przez całe swoje życie bronił interesów narodowych.
Na Mszy św. modlili się przedstawiciele Kościoła Rzymsko- Katolickiego, Ormiańskiego Kościoła Katolickiego i Cerkwi Prawosławnej. Łaciński Arcybiskup Twardowski z biskupem pomocniczym Baziakiem i ormiańskim wikariuszem kapitularnym Kajetanowiczem odprawili nabożeństwa żałobne, pożegnali się z ciałem zmarłego i opuścili Sobór Św. Jura. O godzinie 13.30 rozpoczęła się procesja żałobna z trumną Metropolity przez miasto Lwów, która trwała ponad 2 godziny. Procesja wyglądała w sposób następujący: na przedzie niesiono wieńce (31 wieńców)) i około 40 chorągwi. Za konduktem z wieńcami szli: chór Soboru Św. Jura - 100 osób, zakonnice - 200 osób, kapłani - ponad 200 osób, biskupi i Metropolita Iosif Slipyj. Dalej niesiono trumnę Metropolity Andrieja. Za nią kroczył brat Metropolity – przeor klasztoru Klimentij (Klemens) Szeptycki (ukr. Климентій Шептицький – od. A.L.). Na końcu konduktu szło ponad 5000 Ukraińców, wśród których było wiele kobiet i studentów. Kondukt ruszył ulicami Mickiewicza, Trzeciego Maja, Legionów, Kopernika; przez ulicę Kopernika dalej w górę ulicami Leona, Zachariewicza i Szeptyckich na Plac Św. Jura. Po pożegnalnym nabożeństwie pogrzebowym trumnę A. Szeptyckiego o godzinie 17 opuszczono na wieczny spoczynek do krypty grobowej Soboru Św. Jura. ...
Nad grobem jego Eminencji Metropolity Andrieja wielebny Metropolita Iosif Slipyj wygłosił wzruszające przemówienie:
"Prorok Jeremiasz, piewca niedoli narodowej i prorok żałoby i smutku, opisując pewnego pasterza narodu, zapisał w swoich wizjach te oto słynne słowa: "Oto jak orzeł wzlatuje i unosi się” (Jr 49, 22.).
I również nasz Metropolita, książę i pasterz narodu, unosił się coraz wyżej i wyżej przez swoje dzieła i czyny, porywając nas, chwytając nas, a my wstrzymując w sobie ducha, patrzyli na jego gorliwą i ofiarną pracę i cieszyli się jego wielkimi sukcesami. Zapomnieliśmy my, biedni, że on, unosząc się coraz wyżej i wyżej, oddala się od nas i w końcu odleci do niebiańskiej przestrzeni i pozostawi nas sierotami.
Podobnie jak Apostołowie ze wspólnotą wiernych na Górze Oliwnej, stoimy, kierując wzrok w Niebo, i nie możemy nie poczuwać się i nie wypełnić tego, co nam jeszcze pozostało, a mianowicie: pogrzebać jego doczesne szczątki. Stoimy, a myśl goni myśl, wspomnienia pędzą za wspomnieniami o przeszłości zmarłego: 80 lat życia i 45 lat pełnienia godności Biskupa i Metropolity! Chociaż Jego życie jest nam wszystkim znane, i teraz, jak na ekranie przesuwa się przed oczyma naszej duszy sylwetka Jego monumentalnej postaci. I tak przesuwa się obraz po obrazie, minuta po minucie Jego życia ... i widzimy, jak On kiedyś, jeszcze jako małe dziecko, złożywszy ręce do modlitwy, powtarza za matką modlitwy.
Później, jako pobożny uczeń, zapytany, kim chciałby być, odpowiedział, że kapłanem. I jest to początek Jego powołania i sprawowania godności Metropolity. A kilka lat później Jego marzenia zostania kapłanem ujawniają się jeszcze wyraźniej: wyraża chęć poświęcenia siebie stanowi zakonnemu. Bez zastanowienia wybiera ciernistą drogę, odwracając się od wygód i przyjemności życia świeckiego. Już wtedy postawił On jako hasło swego życia takie słowa: „Wielkiego pragnijcie!”.
Jego rodzice, Jan i Zofia z Fredrów Szeptyccy obawiali się, czy nie jest to młodzieńczy entuzjazm, i zażądali, aby wpierw ukończył on studia prawnicze, zrobił doktorat i dopiero wtedy wstąpił do klasztoru oo. Bazylianów. To była wzruszająca scena, gdy rodzice odwozili syna do Dobromila jako ofiarę rodu Szeptyckich dla Boga. Gdzieś wtedy miał On też powiedzieć, współczując bólowi,
który zadał rodzicom, zwłaszcza swojej matce: "Nie życzyłbym sobie, moja Mamo, żebyś była przy mojej śmierci". Jako przykładny mnich wypełniał on sumiennie wszystkie polecenia życia zakonnego. Ukończył studia filozoficzne i teologiczne, robiąc swój drugi i trzeci doktorat. Nadeszła chwila świeceń prezbiteratu z rąk biskupa Pelesza w Przemyślu. Z jaką czułością i radością opisywała je Jego matka w swoich wspomnieniach!
Jako kapłan z zapałem rzucił się w wir życia misyjnego, przemierzając swoimi stopami wzdłuż i w poprzek Zachodnią Ukrainę, wygłaszając kazania, wzywając wiernych do pokuty. A gdzie już nie mógł dosięgnąć żywym słowem słuchaczy, tam, jako redaktor "Misjonarza", wysyłał im swoje słowa pisane. Gorliwą pracą zwrócił na siebie uwagę wszystkich, a przede wszystkim Stolicy Apostolskiej, która mianowała go Władyką (biskupem ordynariuszem) Stanisławowa. Szeroki horyzont otworzył się przed Jego twórczym duchem, i znów jeszcze bardziej rosła Jego praca apostolska. Wizytacje kanoniczne, homilie, listy pasterskie przeplatały się u dbającego o dobro dusz swej trzody biskupa. Następnie przyszło przygotowanie do założenia Seminarium Duchownego, utworzenia wielkiej biblioteki. Ta krótka i skuteczna działalność ujawniła Go jako najlepszego kandydata na Metropolitę.
Ale jego biskupia działalność nie trwała długo. Opatrzność Boża podniosła go na jeszcze wyższy poziom duchowej hierarchii, ponieważ powołano Go na Metropolitę Galicji. Chociaż wzbraniał się jak mógł, zarówno przed godnością Biskupa jak i Metropolity, to musiał podporządkować się poleceniom Stolicy Apostolskiej. I to była ta zbawienna chwila, błogosławiona dla naszej Cerkwi i naszego narodu!
Najbardziej znacząca pozycja w naszym narodzie pozwoliła Mu w pełni objąć nie tylko obszar Cerkwi, ale także całe życie narodu. I znowu wysyłał on pouczające, treściwe posłania, aby podnieść życie duchowe. Budował cerkwie i poświęcał je przy ogromnych skupiskach narodu. Wszystkie wizytacje miały przyciągającą siłę i budziły świadomość narodową.
Zawsze umiał jakoś znaleźć sposób, aby pomóc czy to placem pod budowę cerkwi, czy darami w postaci materiałów i funduszy, i tym samym przyczynić się do powstawania Bożych świątyń. Hojnie wyposażył on klasztor oo. Redemptorystów, oo. Studytów, Sióstr Służebnic Bazylianek, Belgijskich Wincentynek i innych. Wysyłał na studia młodych studentów teologii, z których tutaj na pogrzebie jest wielka ilość. Przy tym wszystkim obejmował wszystkie stany, młodzież i starszych, chłopów, robotników, inteligencję.
Dużo uwagi poświęcił zmarły działalności pisarskiej. Wspomniane liczne listy, tłumaczenia dzieł ascetycznych Św. Wasyla Wielkiego, w szczególności oryginalne prace - kazania, liczne artykuły, porozrzucane nieomal we wszystkich czasopismach krajowych i zagranicznych, wśród których wymienić trzeba przede wszystkim prace "O mądrości Bożej", o Metropolicie Rutskim i inne prace. Nic dziwnego, że jako uczony – encyklopedysta, historyk, językoznawca, społecznik i artysta wyróżniał się w tych dziedzinach poważnymi pracami.
Nie podrzędną rolę w Jego działalności zajmują funkcje humanitarne i doradcze, dotyczące domów letniskowych, opieki nad sierotami i wdowami, osobami niepełnosprawnymi, domów studenckich, burs, ochrony i internatów. Pomiędzy nimi, jako świadek Jego wielkiego współczucia cierpiącym prezentuje się "Szpital Narodowy", który tysiące niedołężnych przywrócił ich krewnym jako zdolnych do pracy.
A kto z was, moi drodzy, nie zna Jego działalności kulturalno – oświatowej, o podtrzymywaniu książęcymi darami naszej „Proswity” („Oświaty”), zakładania bibliotek i archiwów? Muzeum Narodowe – to bardzo wymowny świadek wielkiej przeszłości i przejaw wielkiego ducha fundatora.
Złotymi literami wpisał On również siebie w życie gospodarczo-ekonomiczne. Otwarcie szkoły w Miłowaniu, podtrzymywanie spółdzielni, tworzenie parków botanicznych i tak dalej, mówią same o sobie. A znane darowizny – to tylko stutysięczną część tego, co dawała prawica, a nie wiedziała lewica. Zmarły był u nas największym obywatelem, który na każdym kroku stawał w obronie praw narodu i bronił pokrzywdzonych w Sejmie i Senacie. Bronił on również sprawy Uniwersytetu, sprawy wyborów i innych żywotnych interesów narodu. W pamięci są jeszcze listy w sprawie ochrony zniszczonych Bożych świątyń, które z wdzięcznością przyjęli odłączeni Prawosławni. Mecenasem nauki i sztuki nazwał Go z wdzięcznością naród. Przypominał On Mojżesza swoim zapałem, wielkim praktycznym rozumem, talentem przywódcy. Od Świętego Pawła przejął On rozmach i oryginalne pomysły.
W całej tej Jego wielostronnej działalności i czynach na pierwsze miejsce wysuwa się idea zjednoczenia Kościoła. Dla niej On się palił i płonął, żył i cierpiał, i zajmuje ona w całym Jego życiu najważniejsze miejsce. Już jako student prawa wybrał się On i na Wielką Ukrainę, i do Moskwy, aby, jak powiedział jego zmarły ojciec, poznać teren przyszłej pracy. Wtedy poznał On najwybitniejszych obywateli, profesorów Antonowicza (Antonowicz był masonem - red GW.) Kijowie, i filozofa Sołowiowa w Moskwie. A kiedy został biskupem, to walczył jak lew za zjednoczenie Kościoła. Ani ziemia, ani morze nie wstrzymywały Go w Jego działaniach i wysiłkach. Petersburg, Kijów, Wilno, Londyn, Paryż, Ameryka, Kanada, Argentyna, Brazylia i Palestyna - chciał być wszędzie, wszędzie coś zdobyć, lub pozyskać dla Unii. Był duszą „Welehradzkich Zjazdów”. Jak imponująco wyglądał pierwszy unijny Sobór w Petersburgu ze śp. egzarchą Fiodorowym! Jaką przejmującą do głębi serca była scena, kiedy w jednym mieście w Brazylii z powodu braku relikwii podczas poświęcania cerkwi zmarły wyjął z panagii (ozdobnej ikonki - medalionu, noszonej na piersiach przez wysokich dostojników cerkiewnych – od A.L.) relikwie św. Jozafata i złożył je, aby nasz męczennik był i tam obecny wśród naszych osadników nie tylko duchem, ale i ciałem. A nawet później, kiedy przykuty chorobą do fotela, nie mógł już podróżować, ale swoimi listami starał się utrzymać więź ze wszystkimi, aby chociaż w ten sposób usłyszano Jego potężny głos. Któż z nas nie zna Jego ostatniego apelu do prawosławnych biskupów na Ukrainie, żeby połączyli się oni z Kościołem Powszechnym? Zaprawdę był to pracownik z żelaza, z którym nikt z nas nie mógł się równać. Nie jest zaskakujące, że francuski biskup, wybitny działacz Kościoła Rzymskiego, nazwał go "Wielkim Pracownikiem". Był czynny do ostatniej chwili swego życia i prowadził wszystkie sprawy, nie tylko cerkiewne, ale i świeckie, które mimo woli znalazły się w Jego dłoniach. Najlepiej świadczy o tym kilkuletni Sobór Archidiecezjalny, który został przez Niego przeprowadzony i zorganizowany.
W ciągu 50-letniej działalności tak zżyliśmy się ze śp. Metropolitą Andriejem, że tworzyliśmy jedną duszę i jeden monolit narodowy. Przeżywaliśmy z Nim gorzkie chwile niedoli, smutku, cierpień, szeroką gamę chwil smutnych i radosnych. Przezywaliśmy z Nim i walkę o Uniwersytet, i pacyfikacje, i wojny, i zniszczenia, i carskie więzienie w Suzdalu.
Zawsze byliśmy spokojni, czy dobrze, czy źle nam było, ponieważ ster spoczywał w pewnych i doświadczonych rękach. Był On wiernym synem Powszechnego Kościoła Katolickiego, wielkim Ukraińcem, uczonym – historykiem sztuki, pokornym pielgrzymem i Metropolitą, równego Mu niełatwo jest znaleźć nie tylko w naszej historii, ale także w ogóle w ubiegłym wieku w Kościele Katolickim.
W każdym działaniu czynny i pismem, i słowem, i czynem dosłownie aż do ostatniego tchnienia życia, był chlubą i ozdobą naszej Cerkwi i narodu. I tak rozmyślalibyśmy nad Jego życiem dalej i dalej, niby czytając historię naszego narodu ostatniego półwiecza.
Ale oto z trumny daje się słyszeć Jego przejmujący duszę drżący głos: "Przebaczcie i żegnajcie!. (Och, jakże twarde i bolesne jest to słowo! Jak gorzko jest Jego dzieciom usłyszeć je od ojca!). Dziękuję wam za ostatnią przysługę, kochani biskupi, i wam, przewielebni Władyko Jozafatacie i Władyko Grigoriju, że nie lękając się obecnych niebezpieczeństw, przybyliście, aby oddać mi ostatnią przysługę. I Tobie serdecznie dziękuję biskupie Mikołaju i Tobie, wielebny biskupie Mykyto, że jak rodzeni synowie do ostatniej chwili pomagaliście dźwigać ciężary kierowania Archidiecezją. Dziękuję wam, ojcowie z Kapituły, przeorowie, dziekani i całe duchowieństwo zakonne i świeckie, siostry zakonne i wszyscy wierni, że tak licznie przybyliście, aby pożegnać się ze mną po raz ostatni."
Cóż mamy Ci przebaczyć, nasz Ojcze, chociaż Ty nieraz z pokorą zwracałeś się do nas publicznie o przebaczenie swoich win? Możemy chyba dziękować Ci za Twoją pracę, za Twoją naukę, za dobre, szlachetne serce. O jedno tylko błagamy Cię: wymódl u Pana świętość i mądrość dla naszego narodu, o które Ty za życia tak szczerze się modliłeś.
A wśród tych głosów słyszymy wzruszający do łez, drżący i przejmujący do głębi serca głosem, jakim zwraca się On do swoich dwóch rodzonych braci - Generała Stanisława i przeora Klimentija (Klemensa), tych, co pozostali jeszcze wśród żywych: "Tobie, bracie Klimentiju, składam swoje podziękowanie, że poszedłeś moimi śladami, zostawiając wszystkie ziemskie bogactwa i wtedy, kiedy reformatorskich mnichów nie miałem komu powierzyć, wtedy Ty wziąłeś na siebie ten ciężar, który leżał na moim sercu. Również i później podczas mojego biskupstwa Ty wiernie stałeś przy mnie, znosząc dolę i niedolę aż do ostatniej chwili i dźwigałeś ze mną ciężar moich krzyży. Będę się modlił do Najwyższego, aby błogosławił Cię jeszcze długimi latami, wylał Swoje Łaski i udzielił obfitej pomocy w rozwoju klasztorów Studyjskiego statutu, aby one rozsiały się po szerokiej Ukrainie, w Moskwie, Petersburgu, Syberii, Kazachstanie i aż do Zielonego Klina..
Bardzo dziękuję Ci za to!"
I oto milknie głos Umarłego, a nam pozostaje złożyć na wieczny spoczynek jego doczesne członki. Serce pęka z bólu, piersi rozrywa rozpacz. Boże, ileż ofiar wziąłeś od nas! Rzeki krwi płyną po naszej ziemi, a liczne mogiły świadczą o znoszonym nieszczęściu. Nie ma rodziny, która by nie utraciła ojca czy matki, żeby nie płakała po dzieciach, braciach i siostrach, żeby nie płakała za krewnymi.
Jak przerzedziły się szeregi naszego duchowieństwa, naszych działaczy politycznych, lekarzy, naukowców, działaczy gospodarczych! Ileż porywczych głów legło w walce, ileż kwiatów złożyliśmy w ofierze Tobie, Panie! А teraz ten najpiękniejszy i najcenniejszy (kwiat – dod. A.L.), który nam dałeś – naszego Ojca i Przewodnika, Metropolitę Andrieja – zabierasz, bo już więcej nie mamy, co dać. Jeżeli jest taka Twoja wola – bierz i tę największą i najboleśniejszą ofiarę za lepszy los narodu ukraińskiego.
A Ty, Przeczysta, zanieś ją przed Tron Najwyższego. Amen!”
W księdze Lwowskiego miejskiego biura spraw wewnętrznych pojawił się akt Nr 1015 z 3 listopada 1944 roku. Prawniczym językiem napisano w nim, że po 80 latach życia, 1 listopada 1944 roku, zmarł Szeptycki Andriej Iwanowicz, Ukrainiec, Metropolita.
Przyczyna śmierci – paraliż, starość.
Zaznaczono, że zostały przedstawione dokumenty medyczne, w szczególności od lekarza Barwińskiego 1.11.1944 r.
Tak skąpo rejestruje oficjalny dokument przejście do wieczności Wielkiego Metropolity, Dobrego Pasterza.
Najbardziej godnym uwagi wydarzeniem na pogrzebie było to, że Chruszczow przekazał wieniec od Stalina.
Mychajło Gajkowski i Oksana Gajowa
Tłumaczył Andrzej Leszczyński
28.8.2015 r.