Inicjatorem takiego upamiętnienia ofiar Holocaustu jest Fundacja Shalom, która także organizuje warszawskie oficjalne obchody Międzynawowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu pod patronatem prezydenta stolicy. Zaplanowano je na godz. 12.00 pod pomnikiem Bohaterów Getta. Specjalny pojazd udostępniły Tramwaje Warszawskie.

Organizatorzy podkreślają, że tramwaj z gwiazdą Dawida ma przypominać warszawiakom o żydowskich sąsiadach, którzy podczas II wojny światowej zostali wymordowani przez niemieckich nazistów w obozach zagłady i gettach.

Zabytkowy tramwaj będzie kursował po stołecznych ulicach od południa do godz. 18.00. Będzie jeździł bez pasażerów trasą Plac Narutowicza – Filtrowa– Nowowiejska – Marszałkowska –Andersa – Stawki – al. Jana Pawła II – Popiełuszki – Metro Marymont – Popiełuszki – al. Jana Pawła II – Okopowa – Towarowa – Plac Zawiszy – Plac Narutowicza.

Podczas oficjalnych obchodów przewidziano m.in. modlitwę ekumeniczną i składanie wieńców. Organizowana będzie także akcja „Światło Pamięci” – zapalenie symbolicznych świec w oknach domów o godz. 18.00 lub na profilu Fundacji Shalom na Facebooku, pobierając zdjęcie zapalonej w oknie świecy i zamieszczając je na swojej tablicy i jako zdjęcie profilowe.

„Płomień świec w oknach wszystkich domów będzie symbolizował naszą solidarność z ofiarami zagłady. Zawsze będziemy pamiętać. Bo my jesteśmy Pamięcią. Będziemy jej strzec przed zapomnieniem i koszmarem Zagłady”

Nie stawiać świeczki w oknie! ...(+Pugna+)Stawianie świeczki w oknie to zwyczaj szabasowy i nie ma on nic wspólnego z polską kulturą czy tradycją. Zwyczaje takie – jako żydowska tradycja – znane są Polakom, którzy przed wojną mieszkali w pobliżu ...

 

– podkreśla Fundacja Shalom.

 https://prawy.pl/100789-tramwaj-z-gwiazda-dawida-takwarszawa-uczci-pamiec-ofiar-holocaustu/

==========

https://twitter.com/AuschwitzMuseum/status/1089447923618852865

 

"74. rocznica wyzwolenia obozu zagłady Auschwitz. Byli więźniowie złożyli kwiaty pod Ścianą Straceń"

Kilkudziesięciu byłych więźniów niemieckich obozów złożyło w sobotę wieniec i zapaliło znicze pod Ścianą Straceń w byłym Auschwitz I. Był to pierwszy akord obchodów 74. rocznicy wyzwolenia obozu, która przypada 27 stycznia.

Byli więźniowie weszli na teren byłego obozu przez bramę główną z napisem "Arbeit macht frei". Większość z nich pokonała poobozowe alejki pieszo. Wielu miało zawiązane chusty w biało-niebieskie pasy, przypominające obozowe pasiaki.

Zabrzmiał polski hymn narodowy. Przed Ścianą Straceń na dziedzińcu Bloku 11. byli więźniowie, którym towarzyszył m.in. dyrektor Muzeum Auschwitz Piotr Cywiński, złożyli wieniec z biało-niebieskich kwiatów, układających się w pasy. W jego centrum widniał czerwony trójkąt z literą "P". Symbolizuje on polskich więźniów politycznych, których Niemcy osadzali w swoich obozach.

 

Muzeum Auschwitz

 

"Straciłyśmy dzieciństwo, starsi - młodość"

W uroczystości uczestniczyła Barbara Doniecka, która w chwili deportacji z powstańczej Warszawy do Auschwitz w sierpniu 1944 r. miała 10 lat. - Przyjeżdżamy tu jak na cmentarz, największy cmentarz. Wspominamy tych, co zmarli. Obok mnie na koi umarła dziewczynka. Miała może z sześć lat. Zawsze, gdy tu jestem, idę na Brzezinkę i na blok 13. Na tej koi, gdzie zmarła, zawsze jej stawiam figurkę aniołka. Dziś też ją mam. (…) Ta dziewczynka, która zmarła rozpaczała za matką. Ja i starsze koleżanki pielęgnowałyśmy ją, ale ona nie chciała ani jeść, ani pić. Przyjeżdżam tu właśnie dla niej - powiedziała Barbara Doniecka.

Hołd ofiarom Auschwitz przed Ścianą Straceń złożyła Barbara Wojnarowska, także przywieziona z Warszawy w sierpniu 1944 r. - Miałam wtedy cztery lata. Ciągle żyję i tu przychodzę co roku. Nie było to sanatorium. My, dzieci, straciłyśmy dzieciństwo, starsi - młodość. Ważne, że jeszcze jesteśmy i możemy to przekazać następnym pokoleniom. Ale jak długo? Ilu więźniów jeszcze żyje? Ilu będzie w przyszłym roku? - mówiła Wojnarowska, która do obozu została przywieziona z najbliższymi. Wszyscy przeżyli.

W uroczystości uczestniczył Andrzej Zasępa z Sosnowca. - Byłem więźniem już jako trzylatek. Zabrano mnie z rodzicami. Oni trafili do Auschwitz, ja do Polenlager (system 26 niemieckich obozów koncentracyjnych i pracy przymusowej dla Polaków na Górnym Śląsku i Zagłębiu Dąbrowskim - red.). To trauma niesamowita. Niemiec wyrwał mnie rodzicom. Potem było jeszcze gorzej. Najważniejsze jest jednak, że cała nasza rodzina przetrwała. Ojciec, matka i ja - powiedział.

Ściana Straceń zwana też Czarną Ścianą lub Ścianą Śmierci stała na dziedzińcu Bloku 11. Od jesieni 1941 r. esesmani przez dwa lata wykonywali przed nią egzekucje przez rozstrzelanie. Zgładzili w ten sposób wiele tysięcy osób, głównie Polaków. Ściana została zdemontowana przez Niemców w lutym 1944 r. Obecnie stoi tam jej replika. To tradycyjne miejsce, w którym wszystkie oficjalne wizyty składają hołd pomordowanym.

"Zderzenie ludzi idących spokojnie i nas"

27 stycznia 1945 r. żołnierze Armii Czerwonej otworzyli bramy niemieckiego obozu Auschwitz. Skrajnie wyczerpani więźniowie, których było tam jeszcze ok. 7 tys. - w tym pół tysiąca dzieci - witali ich jako wyzwolicieli.

W transporcie do KL Auschwitz obecnie 93-letni Stanisław Zalewski, prezes Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych, znalazł się 5 października 1943 r. Był to największy transport więźniów Pawiaka, liczący około 1500 mężczyzn i kobiet.

- Sam przyjazd do Auschwitz wyglądał bardzo ponuro, bo przyjechaliśmy w nocy, pochmurna noc i księżyc wysuwający się od czasu do czasu zza chmur, a z wagonów wyszli żywi, a umarłych wyniesiono. I tak kolumna pieszych i tych, co umarli, niesionych na plecach, szła do miejsca, gdzie był napis "Arbeit Macht Frei". Ja jako młody chłopiec, bo miałem wtedy 18 lat, nie zdawałem sobie sprawy, co oznacza ten napis (...) dopiero później okazało się, co oznaczają te słowa "Arbeit Macht Frei" - opowiadał.

Zalewski w Auschwitz był zatrudniony przy rozładunku wagonów, bo obóz cały czas się rozbudowywał. Jak mówił, dźwigał 50-kilogramowe worki z cementem. - Był sznurek więźniów, każdy dostawał worek, musiał zanieść na określone miejsce. Kto upadał pod ciężarem, to już się więcej nie podnosił, bo albo nie mógł, albo po prostu był dobijany - podkreślił.

Opowiadał o kilku obrazkach z Auschwitz, które utkwiły mu w pamięci. - Któregoś dnia przyjechał pociąg z wagonami, tak zwanymi pulmanami, to były ichnie super wagony, obecnie Intercity, z których wysiedli dobrze ubrani Żydzi. (...) Im mówiono, jak się później dowiedziałem z literatury, że jadą do pracy na Wschód. Ale my, więźniowie, stojąc przed barakiem, bo nie wolno było wtedy wychodzić, wiedzieliśmy, co się z nimi stanie. I teraz takie zderzenie - ludzi idących spokojnie i nas, którzy wiemy co, jaka będzie ich dalsza kolej, jak dojdą tam, do tego miejsca - wspominał Zalewski.

"Krzyk kobiet słyszę do dzisiaj"

Drugi obrazek, który zapamiętał, to wożenie do krematorium. - Obok naszego baraku był barak, gdzie lokowano więźniów niezdolnych do pracy. Oczywiście ci więźniowie byli z czasem dostarczani do komór gazowych i spalani w krematorium. Kiedyś zrobiono zbiórkę tego baraku, gdzie były kobiety. To był listopad. Kazano kobietom się rozbierać do naga, podjeżdżały samochody ciężarowe i ładowano te kobiety jak jakiś ładunek, towar, następnie zamykano i samochody jechały wiadomo, w jakim kierunku, prosto do krematorium. Krzyk tych kobiet słyszę jeszcze do dzisiaj - mówił ze wzruszeniem.

Zalewski zapamiętał także selekcje indywidualne, które odbywały się w obozie. "Po kolacji dostawało się kromkę chleba malutką, byle co, była zbiórka wszystkich w danym baraku w dwuszeregu i przychodził zarządzający tym barakiem, z reguły z formacji SS, był tam także pisarz blokowy. I ten z formacji SS, tak zwany Blockfuehrer, szedł i przyglądał się więźniom. Jeżeli zobaczył kogoś, który już wiadomo, że jego dni albo miesiące są policzone, pokazywał tylko kijkiem, a pisarz spisywał numer więźnia. (...) Ci więźniowie jedli kolację i później wywoływano tych, których ten esesman wskazał, ustawiano ich w szereg i prościutko w kierunku komory gazowej do krematorium" - opowiadał.

"Ludzkość nie wyciągnęła wniosków"

Pytany, co było najgorszego w Auschwitz, odpowiadał: "dla mnie najgorszym był nie głód, nie to, że nas zmuszano do niewolniczej pracy, ale to, że nas pozbawiono człowieczeństwa". - My nie byliśmy ludźmi, traktowano nas jak coś takiego niepotrzebnego, zbędnego, które trzeba wykorzystać maksymalnie, a później zgładzić. Tak jak jakieś stworzenia inne. I to było najgorsze - zaznaczył.

Zalewski podkreśla, że po 74 latach od wyzwolenia obozu najważniejsze jest to, żeby ta tragedia się więcej nie powtórzyła. - Według mnie ludzkość nie wyciągnęła wniosków z tego, co się wydarzyło w XX wieku w obozach. W dalszym ciągu w innych częściach świata ludzie w imię własnych ambicji czy też jakichś dążeń ideologicznych dokonują zbrojnych aktów przemocy i to pochłania tysiące ludzi, i to ma znamiona ludobójstwa - ocenił.

- Ci, co przyjeżdżają (na obchody rocznicy wyzwolenia obozu - red.), i ci, co mogą coś zrobić na tym świecie, powinni podejmować postanowienia, żeby to już więcej się nigdy nie powtórzyło - wskazał Zalewski. 

Pierwsze jedzenie

Wśród ocalonych była Anna Stachowiak. - Gdy nadszedł ten dzień myślałam, że ci żołnierze są w piżamach, bo mieli takie białe ochronne ubrania. Otworzyły się drzwi baraku. Stało ich kliku. Mówili po rosyjsku. Zrozumiałam: "Giermańcow uże niet". Dzieci wołały, że są głodne. Kobieta, Rosjanka, wyjęła bułkę z kapustą, przełamała i chciała nam dać, ale oficer zabronił. Nie mogłam tego zrozumieć. Dziś wiem, że gdybym zjadła, to "skręciło by mi kiszki". Potem starsze dziewczyny przyniosły trochę mąki i ugotowały kluchy. To było pierwsze jedzenie - wspominała podczas ubiegłorocznych uroczystości rocznicowych.

Aleksandra Borisow również była dzieckiem. - Najpierw weszli zwiadowcy. Młody żołnierz wziął mnie na ręce. Byłam chora, wycieńczona, ale szczęśliwa. Potem oni odeszli, ale powiedzieli, że wkrótce przyjdzie Armia Czerwona. To było szczęście, radość - wspominała moment wkroczenia wojsk sowieckich.

"Najtragiczniejsze było wyjście"

Halina Brzozowska-Zduńczyk, jako 12-letnia dziewczynka została deportowana do Auschwitz w 1944 r. z młodszą o sześć lat siostrą Marysią z ogarniętej powstaniem Warszawy. 27 stycznia do ich baraku wpadli żołnierze. - Byli w innych mundurach - zielonych, wełnianych, grubych. Mówili, że są Rosjanami i już jesteśmy wolne. (…) Najtragiczniejsze było wyjście z baraku. Całe obejście, dojścia i drogi były pokryte leżącymi ludźmi, skrajnie wyniszczonymi, konającymi, żebrzącymi o pomoc, albo trupami. Nie było gdzie postawić nogi - mówiła w 2016 r.

Niemcy rozpoczęli przygotowania do likwidacji Auschwitz w sierpniu 1944 r. Sukcesywnie ewakuowali więźniów w głąb Rzeszy. Do połowy stycznia 1945 r. wyekspediowali ok. 65 tys. osób, w tym niemal wszystkich Polaków, Rosjan i Czechów. Mimo zbliżania się oddziałów sowieckich Niemcy kontynuowali uśmiercanie Żydów. Komory gazowej po raz ostatni użyli 28 listopada 1944 r.

Pod koniec 1944 r. rozebrano kilkadziesiąt baraków w Birkenau. Niemcy palili dokumenty i zacierali świadectwa zbrodni: zasypywali doły z ludzkimi prochami, rozebrali do fundamentów krematorium IV i przygotowali do wysadzenia pozostałe trzy. Zniszczyli je tuż przed opuszczeniem obozu.

Niszczone dokumenty i listy zmarłych

17 stycznia 1945 r. odbył się w KL Auschwitz ostatni apel. Według zachowanego raportu więźniarskiego ruchu oporu, stanęło do niego łącznie 67 012 więźniarek i więźniów, w tym w obozie Auschwitz I i Auschwitz II-Birkenau 31 894, a w podobozach 35 118 osób.

Ostateczną likwidację obozu Niemcy zaczęli, gdy ruszyła ofensywa sowiecka. Rozpoczęli ewakuację więźniów "marszami śmierci". Z obozu macierzystego Auschwitz I oraz podobozów wyprowadzili 58 tys. osób.

Była więźniarka Auschwitz II-Birkenau, uczestniczka "marszu śmierci" Krystyna Żywulska wspominała, że wszędzie płonęły stosy papierów. - Przed blokfuehrersztubą esesmani depcą płonące stosy, dorzucają wciąż nowe dokumenty, listy zmarłych, niszczą wszystko, co świadczyłoby o prawdzie. Wychodząc śpiewamy: "Żegnaj, straszny Oświęcimie i koszmarne Birkenau, w twych barakach pustych w zimie, wiatr żałośnie będzie wiał" - napisała Żywulska we wspomnieniach.

Piesze kolumny z więźniami docierały głównie do Wodzisławia Śląskiego i Gliwic, skąd otwartymi wagonami transportowano ich do obozów w głębi Rzeszy. Podczas akcji zginęło co najmniej 9 tys. więźniów.

Ewakuacja do Ravensbrueck

Alina Dąbrowska została ewakuowana do obozu Ravensbrueck. - Sam marsz nie stanowił najgorszego wydarzenia. Szło się, było zimno, spaliśmy w stodołach, jechaliśmy otwartymi wagonami. Było potwornie zimno. Najstraszniejszy był jednak głód w Ravensbrueck. Nie byłyśmy tam mile widziane. Nazywano nas "bandą z Oświęcimia". Jeżeli w południe nie poszłam z miską i siłą, narażając się pobicie kijem, nie zabrałam z kotła choć trochę zupy, to nie miałam co jeść - wspominała po wielu latach.

W Auschwitz i Birkenau zostało ok. 9 tys. więźniów, w tym ok. 500 dzieci. Esesmani uznali, że nie nadają się do pieszej ewakuacji i zamierzali ich zgładzić. Zdążyli zabić ok. 700 z nich.

26 styznia obóz opuściła większość załogi. Więźniowie, nie zważając na ostrzeliwujących ich ostatnich wartowników, szukali żywności i odzieży. Wielu zginęło od kul. Umierali też z powodu zjedzenia zbyt dużych ilości żywności. Część więźniów, głównie personelu szpitali obozowych, podjęła próbę samoorganizacji życia obozowego, a zwłaszcza pomocy obłożnie chorym. Samopomoc była naturalną kontynuacją ruchu oporu.

Informacje o obozie dotarły po zajęciu Krakowa

Historyk Andrzej Strzelecki wspominał w swoich pracach, że rozkaz zajęcia Oświęcimia otrzymała 60. armia I frontu ukraińskiego, która nacierała lewym brzegiem Wisły od strony Krakowa w kierunku Górnego Śląska. Celem było częściowe okrążenie Niemców i zmuszenie do wycofania się z niezwykle ważnego regionu przemysłowego.

26 stycznia czerwonoarmiści przekroczyli Wisłę. Dzień później zwiadowcy 100. lwowskiej dywizji piechoty przed południem weszli do podobozu Monowitz. W południe dotarli do centrum Oświęcimia, a krótko potem skierowali się w rejon obozu macierzystego Auschwitz I i obozu Auschwitz II-Birkenau. Przy pierwszym napotkali na opór wycofujących się Niemców, który przełamali. Obozy wyzwolili ok. godz. 15.

W walkach z Niemcami w rejonie Auschwitz I, Auschwitz II-Birkenau, podobozu Monowitz i miasta Oświęcim zginęło 231 żołnierzy Armii Czerwonej. 66 zginęło w strefie obozowej.

W Auschwitz, Birkenau i Monowitz wyzwolenia doczekało łącznie ok. 7 tys. więźniów. Armia Czerwona wyzwoliła też pół tysiąca więźniów w podobozach w Starej Kuźni, Blachowni Śląskiej, Świętochłowicach, Wesołej, Libiążu, Jawiszowicach i Jaworznie.

Zdaniem historyków Muzeum Auschwitz, Armia Czerwona nie była w stanie wcześniej dotrzeć do Auschwitz, gdyż bliższe informacje o obozie otrzymała dopiero po zajęciu Krakowa 18 stycznia.

Zgładzono ponad milion ludzi

Część byłych więźniów tuż po wyzwoleniu wróciła do domów. Pozostali zostali umieszczeni w szpitalach zorganizowanych w byłych już obozach przez sowieckie wojskowe służby medyczne oraz mieszkańców Oświęcimia i okolicy. Leczonych w nich było ponad 4,5 tys. byłych więźniów z ponad 20 krajów, w większości Żydów. Wśród nich było ponad 200 dzieci. Chorzy znajdowali gościnę w prywatnych domach. Większość byłych więźniów opuściła szpitale w ciągu trzech-czterech miesięcy po wyzwoleniu.

Niemcy założyli obóz Auschwitz w 1940 r., aby więzić w nim Polaków. Auschwitz II-Birkenau powstał dwa lata później. Stał się miejscem zagłady Żydów. W kompleksie obozowym funkcjonowała także sieć podobozów. W Auschwitz Niemcy zgładzili co najmniej 1,1 mln ludzi, głównie Żydów, a także Polaków, Romów, jeńców sowieckich i osób innej narodowości.

mta/ PAP
 
http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2019-01-27/74-rocznica-wyzwolenia-obozu-zaglady-auschwitz-pozbawiono-nas-czlowieczenstwa/