Przegrana PiS w Warszawie absolutnie mnie nie zdziwiła. Było oczywiste, że działania PiS (a właściwie brak niezbędnych działań) będzie miał taki katastrofalny skutek. Oczywiście rozumiem, że wielu czytelnikom koncepcja tego, że ktoś chce przegrać wydaje się nieprawdopodobna – przypomnę sceptykom, że nie pierwszy raz PiS zachował się autodestrukcyjni, w czasie swoich pierwszych rządów, po dwu latach kadencji, oddał władze PO na 8 lat, i zrezygnował z 2 lat rządów, choć jego koalicjanci, świadomi, że wybory oznaczają koniec ich obecności w sejmie (koniec diet poselskich, polityczną śmierć) skłonni byli na wszelkie ustępstwa wobec partii braci Kaczyńskich. Jak wtedy PiS miał taką fantazję by oddać władzę PO, to czemu nie ma mieć dzisiaj fantazji by przegrać wybory z PO?
Nie wyrokuję czemu PiS chce przegrać, bo to domena spiskowych teorii dziejów (które często słusznie wskazują kulisy polityki). Piszę tylko o faktach. A Fakty są takie, że nie da się prowadzić wojny nie mając armii i amunicji, oraz nie prowadząc walki. PiS nie chciał mieć armii i przeganiał ochotników patriotów, którzy chcieli wstąpić w jego szeregi. Od dekady od wielu sympatyków PiS słyszę (nie tylko ja, sądząc po tym co pisze wielu publicystów z środowisk patriotycznych) relacje o tym jak działacze PiS nie dopuszczają w swoje szeregi nowych aktywnych osób i przejmują zbyt aktywne patriotyczne inicjatywy by obsadzić ich kierownictwo swoimi ludźmi i spacyfikować ich działalność. Tak szczególnie miało być (według wielu relacji jakie słyszałem i o czym czytałem w tekstach innych publicystów) po katastrofie smoleńskiej, kiedy nie wpuszczono chętnych w szeregi PiS, a kiedy ci chętni zorganizowali się pod szyldem jednego z tygodników, to aktywność tych struktur spacyfikowano desantem ludzi działaczy partii i usunięciem z lokalnego kierownictwa tych inicjatyw aktywnych patriotów. Relacjonujący jednoznacznie nazywali to wycinaniem konkurencji.
By wygrać wybory PiS powinien iść drogą węgierskiego Fideszu i otworzyć się na nowe środowiska patriotyczne. Jednak PiS nie był tym zainteresowany. Skutkiem tego jest brak w Polsce sukcesów jakie odnosi partia Orbana.
By skutecznie działać trzeba mieć lokalne struktury, inwestować w ich rozwój, rekrutować nieustannie w swoje szeregi coraz to nowych aktywnych ludzi, w tym i aktywistów z innych środowisk patriotycznych (np. młodych narodowców czy wolnościowców).
Wybory samorządowe były ku temu doskonałą okazją. Okazją by PiS stworzył armię ludzi, armię niezbędną do plakatowania, rozdawania ulotek, przekonywania wyborców, agitowania. Wybory samorządowe, udostępnienie swoich list, było dla PiS doskonałą okazją by w swoje szeregi rekrutować ludzi młodych i zainteresowanych działalnością publiczną, ludzi dziś aktywnych w innych środowiskach patriotycznych.
PiS jednak nie był zainteresowany stworzeniem takiej armii. Nikogo nie rekrutował w swoje szeregi, nie zapraszał na swoje listy. Jak relacjonują ci którzy chcieli zmienić Polskę razem z PiS, najpierw byli mamieni obietnicą miejsca na liście, a dniu rejestracji list dowiadywali się, że nie ma ich na liście. Równocześnie, jak relacjonowali ci którzy znaleźli się na listach, PiS by zapełnić swoje listy urządził łapankę emerytów – nie zainteresowanych polityką, działalnością społeczną, nie mających sił ani ochoty prowadzić kampanię (wydawać kasę na plakaty i ulotki, rozgościć ulotki i wieszać plakaty, agitować wśród wyborców). Ci emeryci z łapanki, którym dano pierwsze miejsca na listach zostali radnymi, i jak można się spodziewać, nic nie zrobią dla zbudowania kadr partyjnych w terenie.
Skutek takiej polityki personalnej PiS był taki, że na listach PiS dominowały osoby starsze i nie zainteresowane prowadzeniem kampanii wyborczej. W konsekwencji w Warszawie nie było widać by kampania wyborcza była prowadzona. Na moim osiedlu nie było wywieszonych plakatów (prócz kilku bilbordów z twarzami jakiś absolutnie nieznanych starszych osób, bilbordów pozbawionych jakichkolwiek informacji o programie, i listy kandydatów z ich krótkimi życiorysami), nie były rozdawane ulotki (do skrzynek, na bazarze, czy przed kościołami – dotarła do mnie ulotka emerytki nie zainteresowanej polityką i wepchniętej na silę na listy PiS). Nie było spotkań ani żadnych form agitacji. W wyniku braku aktywności PiS na PiS padło mniej głosów niż mogło (nikt z PiS o poparcie wyborców nie zabiegał). Brak aktywności PiS wsparł PO i Nowoczesną, która agitowała kolportując swoje (równie pozbawione merytorycznych informacji) plakaty i ulotki. Opozycja wygrała mobilizacją swoich zwolenników, i zapewne bardzo wielu osób pozbawionych własnego zdania, które PiS, gdyby był aktywny, też by mógł przekonać. Wszystko wyglądało tak jakby PiS miał plan by nic nie robić i kolejny raz oddać władzę PO – jak się chce przegrać wojnę to się nie tworzy armii, nie rekrutuje się żołnierzy i nie produkuje się uzbrojenia.
W prowadzeniu walki prócz wojska potrzebna jest i amunicja. PiS ma gigantyczne środki na działalność polityczną z budżetu państwa. Jednak, gdy w czasie samorządowej kampanii wyborczej wielokrotnie byłem w siedzibach PiS (centralnej na Nowogrodzkiej, warszawskiej i Cafe Jaki) nie było w nich żadnych plakatów i ulotek (dopiero pod koniec kampanii pojawiły się ulotki kandydatów z innych niż okręgów, ulotki których ni jak nie mogłem wykorzystać na swoim osiedlu) – tak jakby PiS chciał by jego sympatycy nie mieli plakatów do wieszania ani ulotek do rozdawania. Nie da się prowadzić walki bez amunicji.
Dodatkowo w czasie kampanii spotkani kandydaci PiS narzekali, że PiS uniemożliwia im wydawanie ich własnych środków na druk plakatów i ulotek – zgodnie z (krępującą demokrację) ordynacją wyborczą kandydaci muszą mieć zgodę swoich komitetów na dokonywanie wydatków, i mieli ograniczenia w wydawaniu środków narzucone przez PiS.
Wybory samorządowe okazały się starciem ideowym. Opozycja swoją kampanię oparła na walce o ideowe symbole (konstytucje, Unie Europejską, faszyzm – czy Autor zna def. faszyzmu? Red.GW) a nie o realne sprawy (kanalizacje czy wodociągi). Naturalną odpowiedzią powinna być równie ideowa narracja PiS. Niestety PiS nie odwołał się do tożsamości swoich katolickich i antykomunistycznych wyborców tylko spluną im w twarz – kandydat na prezydenta Warszawy z PiS na łamach lewicowego portalu deklarował, że będzie marnował kasę podatników na lewicowe spektakle szkalujące Polskę i katolicyzm, a na swojego zastępcę nominował lewicowego polityka, który publiczne pieniądze wydawał na propagandę gejowską i w zeszłym roku zapisał się do lewicowej partii (która demonstruje ręka w rękę z komunistami). Może przedstawiciel ekstremy lewicowej jest bliski establishmentowi PiS, ale na pewno nie wyborcom PiS – katolikom i antykomunistom.
Czy przegrana PiS w Warszawie zmieni coś na lepsze, skłoni władze PiS do porzucenia auto-destruktywnej polityki? Sądzę, że nie. PiS nie zrozumie swoich błędów, bo nie są to błędy tylko świadoma polityka. Widać celem PiS nie jest wygranie wyborów.
Po doświadczeniu wyborów samorządowych i poprzednich decyzjach PiS, widać, że w Polsce według PiS nie ma miejsca dla ideowych katolików, antykomunistów, patriotów, wolnościowców czy narodowców, a jest miejsce dla polityków wspierających paradę gejów, ekstremę lewicową i szkalowanie Polski i katolicyzmu. Można było by zastanawiać się nad sensownością takiej polityki, gdyby PiS wygrywał i dokonywał niezbędnych reform w innych dziedzinach. W sytuacji warszawskiej klęski środowiska prawicy muszą porzucić rojenia o współpracy z PiS, bo PiS taką współprace wyklucza, i muszą same na własna rękę działać na rzecz Polski katolickiej, bo nie ma co swoją bezczynnością wspierać polityki PiS kończącej się przegranymi wyborami.
Jan Bodakowski
https://prawy.pl/81608-w-warszawie-pis-przegral-bo-chcial-przegrac/
3. Katolicka pochwała Faszyzmu ...
(+Pugna+)"Faszyzm polski szanuje rozmaite przekonania polityczne, o ile takowe nie osłabiają naszej jedności kulturalnej, narodowej i moralnej. Zgodzić się jednak żadną miarą nie można na to, aby wrogowie nasi wewnętrzni ...Created on 23 January 2018






